[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozy. Tylko po to, żeby złożyć przysięgę, której prawdopodobnie żadne z dwojga nie ma zamiaru dotrzymać.
 Jedna kobieta do końca życia? - prychał Robert, gdy Matthew robił mu wyrzuty z powodu niewierności.
 Wyobrażasz sobie, że sypiasz z tylko jedną kobietą do końca życia? Nie, stary, dzięki .
Więc po co się żenić? Po co decydować się na jedną, skoro pragniesz wielu? Po co ślub, skoro nie jest się
gotowym na trwały związek?
 Z miłości , tłumaczył Robert. Kochasz żonę, chcesz iść z nią przez życie, chcesz dzielić z nią
codzienność, budzić się, zasypiać, chodzić po zakupy. Chcesz mieć u boku najlepszą przyjaciółkę. %7łonę. Nie
chodzi tylko o seks.
Matthew rozumiał, co miał na myśli, mówiąc o przyjazni. Rozumiał też, że najlepszej przyjaciółki można
pragnąć. Chciał mieć jedno i drugie. A skoro jedno i drugie wzajemnie się wyklucza, nigdy się nie ożeni.
Proste.
A kiedy seks się znudzi? Jak możesz się przyjaznić z kobietą, którą zdradzasz?
 Nie rozumiesz, Matthew . Robert potrząsnął głową.
I chyba nie chciał zrozumieć.
Ryk rock and roiła ściągnął go z powrotem na ziemię. Rozejrzał się jeszcze raz po lokalu i spokojny, że
wszystko zapamiętał, wrócił do Mii.
- Nie widzę żadnych podejrzanych - szepnęła i podała mu napój.
Dyskretnie zerknął na boki.
- Cóż, ja tam się cieszę, że przynajmniej jednej z nich.
Mia uścisnęła jego rękę. Wiedziała, że miał na myśli bratową.
Spojrzał na jej dłoń, lewą, z tandetną obrączką na palcu. Na jego dłoni widniała podobna. Przeszkadzała
mu.
Przełknął ślinę, gdy do niego dotarło, że dla wszystkich dokoła są parą, małżeństwem, które wpadło tu na
piwo i skrzydełka.
Para.
Poczuł, jak oblewa go pot. Tak jest, wyskoczyliśmy tu po pracy, a w sobotę będę jak inni, przyjdę
podrywać samotne kobiety. Zdradzać.
Zrobiło mu się niedobrze. Dziwne, żeby taką reakcję budziła sama myśl o zdradzie.
- Matthew, uwielbiam tę piosenkę! - zawołała Mia, gdy rozległy się pierwsze dzwięki starego przeboju
Eltona Johna. - Zatańczymy?
- Chyba żartujesz. - Patrzył na nią jak na wariatkę. - Chcesz tańczyć?
- Czemu nie? - Spochmurniała.
Zaraz pożałował swoich słów.
- No, nie sądziłem, że będziesz miała ochotę tańczyć w takich okolicznościach. W naszej sytuacji.
- No dobrze. - Od niechcenia wzięła orzeszka z miseczki na kontuarze. - Nie tańczmy.
- Zatańczymy, jeśli chcesz.
- Nie rób mi łaski - warknęła.
- Nasza pierwsza małżeńska kłótnia - zażartował i sięgnął po szklankę.
- Daruj sobie.
Mówiła poważnie. Naprawdę chciała zatańczyć. Znowu go zaskoczyła. Pokręcił głową ze zdumieniem.
Wstał, wyciągnął rękę.
- Mogę prosić?
Spojrzała na niego. Złagodniała, widząc, że nie żartuje. Uśmiechnęła się miękko.
- Tak.
Poszli na parkiet i dołączyli do innych tańczących. Matthew objął ją w talii, ona zarzuciła mu ramiona na
szyję.
- Od lat nie tańczyłem - mruknął. - Ostatnio byłem na parkiecie chyba z pięć lat temu.
Cztery lata, poprawił się w myślach. Z Gwen. Na krótko przed tym, jak się okazała szpiegiem. Na krótko
przed tym, jak ją zdemaskował. Przyłapał na gorącym uczynku. Na własne uszy słyszał jej kłamstwa.
Zamknął oczy, chcąc odepchnąć przykre wspomnienia, i odruchowo przyciągnął Mię do siebie. Ich
policzki się zetknęły. Wdychał jej zapach. Róże, mydło, zielone jabłuszko i... peruka.
- Ja nie tańczyłam od rozwodu - szepnęła. - To miłe.
To prawda. Aż za bardzo.
Nagle wydało mu się, że czuje jej smak, miał przy sobie jej cudowne kremowe ciało. Poczuł, jak
nabrzmiewa, i z trudem powstrzymał odruch, by przycisnąć ją do ściany i zatańczyć całkiem inny taniec.
Spojrzała na niego i jej oczy pociemniały, gdy zobaczyła to pożądanie. Nie zdołał się powstrzymać;
pochylił głowę i pocałował ją, najpierw powoli, potem coraz mocniej.
Podniosła głowę.
- Nie zaczynajmy niczego, czego nie możemy skończyć - szepnęła smutno.
- Przepraszam - mruknął. - Moja wina.
Odsunął się na przyzwoitą odległość i zastanawiał się, jak to możliwe, by coś, co wydaje się tak słuszne,
było złe. Nie mógł się doczekać końca piosenki, bo cały czas pragnął ponownie przyciągnąć ją do siebie,
choćby na chwilę.
W końcu zeszli z parkietu.
- Na pewno już nam podali jedzenie - powiedziała, gdy wracali do baru.
Rzeczywiście. Dzięki temu przez najbliższy kwadrans nie musieli rozmawiać.
- Przepraszam za to na parkiecie - powiedział.
- Daruj sobie. Już o tym zapomniałam.
Zimno, zauważył. Powiedziała to za zimno, czyli wcale nie zapomniała.
Zmień temat, bracie. Nie zapuszczaj się w zakazane rejony.
- Wcale się nie denerwujesz, że tu jesteśmy - zauważył. - Myślałem, że będziesz się bała.
- Dzisiaj nie mam czego - odparła. - Sobota to co innego. Na pewno będę przerażona. Dobrze chociaż, że
znam to miejsce. Wiem, gdzie jest bar, stoliki, drzwi, łazienka. Wiem, jak się wydostać z parkingu na
jezdnię.
- Nie zasypiałaś gruszek w popiele.
- Chcę być przygotowana. Martwi mnie tylko parking. Nie podoba mi się ogrodzenie wzdłuż Bridge
Avenue. Nie ma bezpośredniego wyjścia na ulicę i nie widać, co się dzieje za nim.
- Wiem, przez to parking jest zbyt osłonięty.
Zauważył, że drgnęła, więc położył jej dłoń na ramieniu.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Myślałam o sobocie.
Patrzył jej w oczy.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Tak. Nigdy nie byłam niczego równie pewna. Chcę, żeby moja siostra wróciła do domu. I żeby morderca
twojego brata trafił za kratki.
Dopił resztkę wody. A co potem? Co będzie, kiedy jej siostra wróci do domu, a morderca Roberta trafi do
więzienia? Czy jeszcze kiedyś ją zobaczy?
W jakich okolicznościach? Skoro sprawa będzie rozwiązana, po co mieliby się spotykać? Musieliby być
kochankami, przyjaciółmi albo czymś pomiędzy.
Przyjaciółmi już są, dumał. Kochankami byli. Martwiło go to pomiędzy.
Mia patrzyła na datę w kalendarzu.
Dziesiąty lipca.
Dwa tygodnie temu, ba, nawet jeszcze trzy dni temu, gdy omawiali szczegóły planu, ten dzień wydawał się
bardzo odległy.
A jednak nadszedł. Dziesiąty lipca. Słoneczny i ciepły, jak inne. Tylko że to nie jest zwykły dzień. Dzisiaj
albo oczyści siostrę z zarzutów, albo na zawsze straci szansę rozwiązania zagadki czterech zabójstw. Jeśli
Margot nie przyjdzie dzisiaj do baru, morderca mógłby kiedyś skierować na nią swoją złość, o ile oczywiście
Margot jeszcze się kiedyś pokaże.
Wzdrygnęła się, choć już dawno wyłączyła klimatyzację w sypialni Matthew. Otworzyła okno, chcąc
odetchnąć świeżym powietrzem. Miała gęsią skórę.
Ciekawe, o czym myśli Matthew. Od trzech dni w kółko analizowali plan, a kiedy powieki opadały im ze
zmęczenia, Mia uciekała do sypialni. Nie wiedziała, czy o niej myśli, czy jej pragnie. Wiedziała tylko, że
zachowuje dystans. Ilekroć zadawała pytanie niezwiązane z zagadką, unikał odpowiedzi i zmieniał temat.
Usiłowała porozmawiać o Laurie Gray. Nie dał się wciągnąć w rozmowę.
Przypomniał się jej ich taniec w barze i niespodziewany pocałunek. Niespodziewany? Przecież na niego
czekała... Był jak najbardziej na miejscu, był tym, czego chciała, ale nie narazi się na kolejne cierpienia. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl