[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zauważyłem cię przez okno, ale nie chciałem niczego robić, bo bałem się, że
Piper może do ciebie strzelić. Ale kiedy rozmawiałem z Debbie, chłopcy
wybiegli do ogrodu. Ty uciekłaś, więc pognałem na ganek. - Rob uśmiechnął
się. - Nic nigdy nie sprawiło mi takiej przyjemności, jak łupnięcie tego
drania w łeb!
Znów popatrzył na poranioną twarz Sally i spoważniał. Ukląkł obok niej i
wziął ją za ręce.
- Ten potwór słono zapłaci za każdy siniak i skaleczenie na twoim ciele -
powiedział opanowanym głosem, w którym brzmiały nuty gniewu. - Gdybyś
nie zdecydowała się na ten olimpijski sprint i nie chwyciła chłopców, to
wolę nie myśleć o tym, co mogłoby się stać. Nie masz pojęcia, jak bardzo
jestem ci wdzięczny.
Oczy mu pociemniały, a w głosie wibrowały tłumione emocje.
- Chętnie zabiłbym tego drania... - Rob delikatnie musnął palcem jej
posiniaczony policzek. - Za to, co ci zrobił. A ty uratowałaś moje dzieci.
Oczywiście, pomyślała z żalem, jest mu przykro, bo cierpię, ale jego
wdzięczność to rezultat faktu, że uratowałam Bena i Charliego. Właściwie
wcale jej to nie dziwiło. Synowie są dla Roba najważniejsi. Już nic im nie
grozi, lecz przecież z tego powodu Rob jej nie pokocha.
Na moment przymknęła powieki i dopiero teraz poczuła opózniony skutek
doznanego szoku. Jej ciałem wstrząsnął szloch, a przed oczami zaczęły się
przesuwać szybko przerażające obrazy: Piper walący metalowym prętem w
biurko, szaleństwo we wzroku napastnika, jego cyniczna próba przywołania
dzieci...
- Prze...praszam. - Sally nie panowała nad drżeniem głosu. - On prawie
dostał Bena i Charliego. Byli tacy mali i bezbronni... Mógł ich zabić...
- Cicho, Sally. To już minęło. - Rob wziął ją w objęcia i przytulił. - Wiem,
że przeżyłaś coś strasznego, ale na szczęście nic się nie stało ani tobie, ani
dzieciom. Są bezpieczne, dzięki tobie. - Głos Roba lekko się załamał. -
Ochroniłaś je. Naraziłaś siebie, żeby je ratować. Nikt nie uczyniłby więcej.
Czuła jego policzek przy swoim oraz kojące ciepło ciała Roba, gdy
łagodnie ją kołysał, jakby uspokajał przestraszone dziecko. Jednocześnie
głaskał ją po włosach, aż wreszcie przestała dygotać i wyczerpana leżała w
jego ramionach.
- Już po wszystkim. - Odsunął się trochę i popatrzył na nią z uśmiechem.
Był tak blisko, że widziała czarne plamki na niebieskich tęczówkach jego
oczu. Leciutko pocałował ją w czoło, a ona westchnęła, zachwycona
słodyczą tej pieszczoty. I właśnie w tej chwili zrozumiała, że kocha Roba
całym sercem. Był mężczyzną jej życia, lecz jej nie potrzebował. Nadal
wielbił inną kobietę. Zoe, swoją żonę. Należał tylko do niej i do swoich
synów. Zoe wciąż była tu obecna. Uśmiechała się ze zdjęć, jej imię widniało
na stojącej na parapecie filiżance..
Przy drzwiach ktoś cicho zakasłał. Sally podniosła głowę i zobaczyła Ellie
z tacą w dłoniach. Zatroskaną twarz starszej pani nagle rozjaśnił uśmiech. A
czy w jej oczach przypadkiem nie błysnęło zrozumienie, gdy przeniosła
wzrok z Sally na Roba? Zastała ich w niewątpliwie wiele mówiącej pozie.
Sally zarumieniła się ze wstydu.
- Moje ty biedactwo, ależ się wycierpiałaś! - Ellie postawiła tacę na stoliku
obok kanapy. Sally spojrzała na dwie miski parującej zupy z soczewicy i
koszyk z bułeczkami.
Jedzenie wyglądało tak apetycznie, że nagle poczuła się o wiele lepiej i
nabrała ochoty na posiłek.
- Blizniacy szybko usnęli po tych atrakcjach - oznajmiła Ellie. - Są
przekonani, że to była zabawa w policjantów i złodziei. Dopytywali się, czy
jutro też mogą tak się bawić! Na szczęście nie zdawali sobie sprawy z
niebezpieczeństwa.
- Ale ty chyba się przeraziłaś na widok policji aresztującej Pipera. Akurat
wtedy przyjechałaś. - Sally przełknęła łyk pysznej zupy.
- O mało nie padłam trupem na widok doktora stojącego z tą deską nad
Piperem - pogodnie przyznała Ellie. - Miałam tylko nadzieję, że nie chodzi o
chłopców.
- Tym razem jeszcze nie pójdą za kratki - Rob uśmiechnął się szeroko - ale
ucieszy was wiadomość, że taki los spotka pana Pipera. Prawdopodobnie
sporo czasu spędzi w więzieniu, rozmyślając o swoich grzechach.
- Zastanawiam się, dlaczego on tak bardzo nienawidzi medyków -
mruknęła Sally.
Ellie wydęła wargi.
- Podobno miał okropne dzieciństwo. Och, wiem, to nie usprawiedliwia
jego gwałtowności, ale słyszałam, że w domu dziecka był wykorzystywany
przez jakiegoś lekarza. Kiedyś powiedział, że nigdy żadnemu nie zaufa.
- Może właśnie dlatego ma obsesję na punkcie kontrolowania innych, bo
jako dziecko był zdany na łaskę okrutnych dorosłych. I nie chce nigdy
więcej od nikogo zależeć. Przykre doświadczenia mogą ukształtować
człowieka w bardzo różny sposób. Benjamin Piper niestety stał się z tego
powodu agresywnym szaleńcem. Oby jego dzieci nie odziedziczyły tych
skłonności.
Rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Brzmiał natarczywie, jakby ktoś
bardzo się niecierpliwił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl