[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na wąskiej, piaszczystej łasze, po której bez trudu mógłbym samochodem wyjechać na
brzeg. Ale, jak już wspomniałem, wolałem nie ujawniać właściwości swego pojazdu.
Gdy płynąłem nim, koła miał ukryte pod wodą i widziano w nim tylko staroświecką moto-
rówkę. Samochód na wyspie otoczonej wodą musiałby wzbudzić zdziwienie. Wcisnąłem
go więc jeszcze bardziej w gęstą ścianę trzcin i zakotwiczyłem. Pozostał tam ukryty
przed wzrokiem ludzkim zarówno od strony wyspy, jak i od jeziora.
Wyniosłem z wehikułu namiot, śpiwór i kuchenkę gazową. Postawiłem namiot pod
drzewami tuż obok piaszczystej łachy, potem poszedłem do jeziora, aby zaczerpnąć
wody na herbatę.
Na piasku nadbrzeżnym odkryłem świeże ślady stóp ludzkich i podługowate wgłę-
bienie, pozostałość po dziobie łódki, którą ktoś tu wyciągnął przed niedawnym czasem,
a później zsunął do wody i odpłynął.
Gdy wracałem do namiotu, spostrzegłem na piasku jeszcze jeden dziwny ślad.
Dużą, niekształtną ciemną plamę. Poświeciłem latarką i ku swojemu przerażeniu stwier-
dziłem, że jest to ogromna plama krwi.
Ogarniał mnie coraz większy niepokój, nawet strach. Chciałem jeszcze raz zbadać
ślady na piasku, lecz nagle księżyc zakryły chmury i noc zrobiła się bardzo czarna.
Światło latarki było za skąpe, nie mogłem więc odkryć żadnych innych szczegółów.
Dął coraz silniejszy wiatr, wzmógł się szum drzew. Zrezygnowałem z gotowania i
picia herbaty. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy stąd nie odjechać i nie za-
nocować na stałym lądzie, ale zmęczenie wzięło górę. Postanowiłem zostać i zaraz
położyć się spać, aby móc już o pierwszym brzasku obejrzeć dokładnie to miejsce,
gdzie odkryłem krwawą plamę. Zanim jednak zasznurowałem się w namiocie, z za-
paloną latarką zwiedziłem najbliższe otoczenie.
Brzegi wyspy porastały drzewa i krzaki, natomiast wnętrze było gołe, trawiaste,
pełne ogromnych kretowisk. Pasły się tam owce. Hałas wiatru pochłaniał i głuszył
wszelkie odgłosy, lecz prawie byłem pewien, że wyspa jest bezludna. Jacyś ludzie — ci
chyba, którzy pozostawili na piasku krwawą plamę — odpłynęli stąd na krótko przed
wieczorem.
A jednak mimo przekonania, że na wyspie jestem zupełnie sam, długo nie mogłem
zasnąć i wciąż wsłuchiwałem się w szum wiatru, szelest trzcin i plusk fal jeziora,
starając się wyłowić wśród tych dźwięków echo rozmowy lub czyichś kroków.
Wreszcie zmęczyła mnie ta czujność i nad ranem zapadłem w mocny, kamienny
sen.
Obudził mnie czyjś piskliwy głos:
— Hej, obywatele, zbudźcie się!
Wyskoczyłem ze śpiwora, wystawiłem z namiotu zaspaną gębę.
Na piaszczystym brzegu stały rzędem cztery kajaki zaopatrzone w niemieckie sil-
niki — tummlery. Mój namiot otaczała ich załoga: ośmiu rosłych piętnastolatków i czter-
nastolatków w mundurach harcerskich. Byli w krótkich spodenkach, nosili białe pasy,
białe koalicyjki oraz białe sznury, zwieszające się z ramienia, a więc należeli do Mło-
dzieżowej Służby Ruchu. Miny mieli srogie.
Wyszedłem z namiotu i wyprostowałem się. Natychmiast któryś z nich zajrzał do
środka i stwierdził:
— Tylko jeden. Samotnik.
Nie podobało mi się coś w wyrazie ich twarzy, w tonie głosu.
— Czego wam trzeba? — burknąłem niegrzecznie.
Wystąpił chyba ich zastępowy. Najniższy wzrostem, ale barczysty. Przechodził wi-
docznie mutację, bo piał jak kogucik.
— Obywatel zwinie swój namiot i pojedzie z nami do obozu harcerskiego. Obywatel
ukradł nam trzy kajaki.
— Aż trzy? — zdumiałem się.
— Niech obywatel sobie nie żartuje. To sprawa poważna.
— Domyślam się tego, patrząc na groźne miny obywateli harcerzy — odrzekłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl