[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Zgodziłam się tylko na jedno pytanie.
 Blisko jakich szczątków? Przecież twoi najbliżsi dawno odeszli. Miasto też
bardzo się zmieniło od twoich czasów. Dlatego przypuszczam, że chciałbyś jeszcze
czegoś dokonać, coś zobaczyć, zrozumieć i dlatego jeszcze tu jesteś.
 Jak się tak dłużej będziesz głowił, Lionelu Mulberry, to oszalejesz. Ale pomogę
ci. A co tobie zostało do zrobienia?
 Właśnie próbuję dociec  wyznał Nel.  Tylko ja jestem w takiej sytuacji?
Wszyscy troje, Eugenia, Noble i ja, popatrzyliśmy po sobie. Eugenia nigdy nie
doprowadziła nikogo, żeby dla własnego dobra uczestniczył w czyimś ostatnim
tchnieniu, co zarówno ja, jak i Noble mieliśmy za sobą. Niektórzy po prostu nie
poradziliby sobie z tym przeżyciem  słabi na umyśle, chorzy umysłowo, dzieci, jak
chociażby Donna, pierwsza, której pomogłam się uwolnić. Zdarzali się też tacy,
którzy zaprzątnięci zbytnio przeszłością, nie potrafili zmienić sytuacji po swoim
odejściu. Okazywali wdzięczność, kiedy ktoś ich wziął, żeby czuwali przy
umierających. Czekali, aż wreszcie zaspokoją własną ciekawość. Bałam się, że Nel
zwraca się w tym kierunku.
 Lionel, kochanie, kiedy tak obserwuję was, współczesnych mężczyzn, widzę, że
bierzecie na siebie zbyt wiele obowiązków.  Eugenię znów poniosło. Denerwował ją
zastój.  Ale jesteś mężczyzną z Południa. Odziedziczyłeś południowy temperament.
Powinieneś na pierwszym miejscu stawiać przyjemność ze spaceru z uroczą, piękną
kobietą.
 Przejdz się ze mną, Nel  zaproponowałam.
 Co za piękny poranek  podchwycił Noble.  Aż żal go zmarnować.
Nel pożegnał się szarmancko, ale wyraznie poczuł się urażony. Kiedy
pomknęliśmy przez trawnik Eugenii, aż parowała pod nim rosa. Powiew powietrza
obudził piękną rabatę bratków. Odsunęłam od siebie ów zapach, nie chciałam
podziwiać morza płatków, które Eugenia chroniła przed owadami i lodem.
 Wiem, co właśnie zrobiłaś  zauważył Nel.  Odmówiłaś sobie zapachu tych
kwiatów.
 Owszem. Ale dzisiaj nie dowiesz się dlaczego.
*
Chloe siedziała na stopniach ganku z tyłu domu i trzymała na kolanach dużą
walizkę. Rozglądała się po cichym ogrodzie. Mimo sierpniowego upału nie sprawiała
wrażenia osoby, która dusi się w dopasowanym, czarnym, lnianym kostiumie.
Wyglądała na kobietę przedsiębiorczą, silną, z którą trzeba się liczyć.
Po dziesięciu minutach przyjechała Amy. Zauważyła koleżankę, dopiero kiedy
zatrzasnęła drzwi samochodu. Przez chwilę patrzyła zdumiona.
 Nie jesteś aby zjawą?
 Ale skąd! To ja we własnej osobie.
Chloe zeszła po schodach, rozpostarła ręce. Dziewczęta objęły się mocno.
 Co ty tu robisz?  spytała Amy.
 Chciałam ci sprawić niespodziankę.
 Przecież miałaś przyjechać w końcu pazdziernika.
Amy otworzyła tylne drzwi do domu.
 I nadal mam. A to jest potajemny zwiastun przyszłej wizyty.
Chloe wciągnęła walizkę na kółkach do kuchni.
 Przyjechałaś bez uprzedzenia? A gdybyś nas nie zastała?
 Aims, nie widziałyśmy się, odkąd kupiłaś ten dom. Oprowadzisz mnie?
Walizka została w pokoju gościnnym. Ruszyły w obchód. Chloe przystanęła z
podziwem przed biblioteczką, dotknęła wykwintnego obicia kanapy w salonie i
przejechała ręką po chropowatej ścianie. Chwaląc smykałkę Amy do urządzania
wnętrz, jednocześnie szukała oznak bałaganu, ale na próżno. Skończyły zwiedzanie
w kuchni. Chloe poszła do łazienki, Amy przyniosła wodę w szklankach.
Chloe wróciła do salonu.
 Zliczne tu sobie urządziłaś gniazdko.
Usiadła na fotelu Scotta, wzięła szklankę. Z płytkiej misy na stoliku do kawy
wyjęła garść kulek i potrząsnęła nimi w dłoni jak kośćmi.
 Lubimy je. Spokojna okolica, dużo drzew, dobra wartość nieruchomości.
Jesteśmy tak zadowoleni, że teraz pilnujemy, żeby być w mieście podczas każdego
głosowania w sprawie podatków.
 Bakcyl republikanizmu?
 Może jawny egoizm.
 Na to samo wychodzi, prawda?
 Zależy od definicji.
Amy siedziała spokojnie. Od wielu tygodni brakowało jej takiego spokoju.
 Fajny ten naszyjnik. Skąd masz to stare cacko?
 Od mojej ciotecznej babki Twolly. W szkatułce z biżuterią, którą widziałaś w
sypialni, pełno jest takich ślicznych precjozów. Na pewno chętnie byś w niej
pogrzebała.
 %7łebyś wiedziała. No to gdzie jest Scott? Tęsknię za uściskiem mężczyzny, który
nosi spodnie luzne w kroku.
Roześmiała się.
 Wróci dopiero o dziesiątej.  Amy urwała.  Naprawdę przyjechałaś tu, nie
mówiąc nikomu ani słowa?
 Oj dobrze, powiem prawdę. Zciągnął mnie tu Kapitan Jigsaw. Uznał, że mój
przyjazd sprawi ci przyjemność.
Amy spojrzała serdeczniej, nikły uśmiech rozjaśnił jej twarz.
 Coś podobnego!
Spojrzała na Chloe bez zmrużenia powiek. Uśmiech spełzł jej z ust.
 Powiedział mi, że nadal bardzo pasjonuje się aptekarstwem.
 Nosi się z zamiarem podjęcia magisterskich studiów menedżerskich o profilu
farmaceutycznym.
 Jest w tym spora kasa. Właśnie teraz. Pokolenie wyżu demograficznego starzeje
się i będzie potrzebowało leków, żeby pozbyć się chorób, a przede wszystkim
powstrzymać starość. Można zbić na tym fortunę.
 Moja mama po pierwszym uderzeniu gorąca zaraz pobiegła po hormonalną
terapię zastępczą.
 Stosuje pigułki czy plaster?  spytała Chloe.
 Pigułki.
 A moja plaster. Próbowałam ją namówić na soję albo zioła, ale jest taka
tradycyjna. Dlaczego się uśmiechasz?
 I pomyśleć, że taką propagandę uprawia kobieta, która wydała cię na świat w
wyniku porodu trwającego dwadzieścia pięć godzin  powiedziała Amy.
 I że ta wiecznie chodząca w ciąży Nora Richmond, która cię urodziła, teraz stała
się symbolem nowej fali?
 Niezupełnie. Moja mama głośno domaga się wnuków. Ale to temat na kiedy
indziej.
Zaczęła kręcić obrączką, co zdenerwowało Chloe.
 Wiesz, co? Zgłodniałam. A ty?  spytała.
 Też bym coś zjadła.
 Zabierz mnie do jakiegoś dawnego lokalu. Wpadłam w nostalgiczny nastrój.
Zanim do ciebie dotarłam, pół godziny jezdziłam po terenie Uniwersytetu Luizjany.
To miasto dziwnie się nie zmienia, a zarazem zmienia. Miasteczko uniwersyteckie
wydało mi się biedne jak zawsze, ale zdumiały mnie te okazałe nowe
apartamentowce na południu. Kto ma pieniądze, żeby tam mieszkać?
 Wiadomo, kredyt albo... tatuś.
Chloe zerwała się, wrzuciła kulki do misy i wygładziła spodnie.
 Cholera, wszyscy powinni dostać w kość tak jak my. To kształtuje charakter.
Trzeba na coś zapracować, żeby to potem doceniać.
 Cóż za republikańska sentencja.
 Zamknij się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl