[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkimi szczegółami o całym zdarzeniu, zaczynając od dziwacznego zachowania
Koko. Mountclemens został pchnięty nożem w brzuch. Narzędzia zbrodni nie
znaleziono. Nie było śladów walki, a brama od tylnego patio była zamknięta na klucz.
- Ciało ma zostać wysłane do Milwaukee - powiadomił Qwilleran swych
słuchaczy. - Mountclemens mówił coś, że ma tam siostrę, a policja znalazła jej adres.
Zarekwirowali też taśmy z recenzjami, nad którymi pracował.
- Przeglądali też jego stare artykuły - dodał Arch - ale nie wiem, co oni
spodziewają się tam znalezć. Facet obraził połowę artystów w tym mieście, ale to
jeszcze nie znaczy, że wszyscy są podejrzani. A może jednak są?
- Każda informacja może się przydać - wtrącił Lodge.
- Mnóstwo ludzi darzyło Mountclemensa nienawiścią. Nie tylko artyści.
Również marszandzi, pracownicy muzeum, nauczyciele, kolekcjonerzy - i
przynajmniej jeden znany mi barman - rzekł Qwilleran. - Nawet Odd miał ochotę
walnąć go aparatem w łeb.
- Centrala telefoniczna nie miała chwili spokoju - powiedział Arch. - Każdy
chce wiedzieć, kto to zrobił. Czasem wydaje mi się, że wszyscy nasi czytelnicy to
debile.
- Mountclemens nie miał w chwili zabójstwa założonej sztucznej dłoni -
zauważył Odd. - Ciekawe dlaczego.
- To mi przypomina - rzekł Qwilleran - że niezle się wystraszyłem dziś rano.
Poszedłem na górę, do apartamentu Mountclemensa, żeby dać kotu mięso, otwieram
lodówkę, a tu na górnej półce leży ta plastikowa ręka! Podskoczyłem na metr do góry!
- A co kot sądzi o całym tym zamieszaniu?
- Jest niespokojny. Na każdy dzwięk reaguje nerwowym poruszeniem.
Trzymam go teraz u siebie. Kiedy zeszłej nocy policjanci zabrali ciało i zapanował
spokój, ułożyłem koc na sofie i próbowałem go namówić, żeby poszedł spać, ale on
tylko wciąż chodził po podłodze. Chyba krążył tak przez całą noc.
- Chciałbym wiedzieć to, co wie ten kot.
- A ja bym chciał wiedzieć - powiedział Qwilleran - co Mountclemens robił na
patio w mrozną zimową noc, ubrany w domową aksamitną marynarkę. Miał ją na
sobie - i rękawiczkę na zdrowej ręce. Ale wziął też wierzchnie okrycie. W kącie leżał
płaszcz z angielskiego tweedu. Przypuszczają, że to jego - rozmiar się zgadza, jakaś
nowojorska marka, no a w dodatku ten płaszcz to peleryna! Któż inny włożyłby na
siebie coś takiego?
- Gdzie dokładnie leżało ciało?
- W rogu dziedzińca, niedaleko tylnej bramy. Wyglądało to tak, jakby stał
plecami do muru - to znaczy bocznego muru - kiedy ktoś pchnął go nożem w brzuch.
- Trafiony prosto w aortę brzuszną - uzupełnił Lodge. - Facet nie miał cienia
szansy na przeżycie.
- Teraz będziemy musieli znalezć nowego krytyka sztuki - rzekł Arch. - Chcesz
tę robotę, Jim?
- Kto? Ja? Zwariowałeś?
- To mi nasuwa pewną myśl - oznajmił Lodge. - Czy jest w tym mieście ktoś,
kto chciałby przejąć pracę Mountclemensa?
- Zarobki nie są aż tak wygórowane, żeby warto dla nich było ryzykować
morderstwo...
- Ale taka praca oznacza pewien prestiż - zauważył Qwilleran - poza tym jakiś
specjalista od sztuki może uznać, że oto trafia mu się okazja, by zabawić się w Pana
Boga. Krytyk może stworzyć artystę albo go zniszczyć.
- Kto miałby kwalifikacje do takiej pracy?
- Jakiś wykładowca uczelni plastycznej. Kurator muzeum. Ktoś, kto pisuje do
czasopism poświęconych sztuce.
- Musiałby umieć pisać. Większość artystów w ogóle tego nie potrafi -
stwierdził Arch. - Tylko wydaje im się, że umieją, ale to nieprawda.
- Ciekawe. Przekonamy się, kto zgłosi się na miejsce Mountclemensa.
- Coś nowego w sprawie Lambretha? - spytał ktoś.
- Policja niczego nowego nie ujawniła - powiedział Lodge.
- Wiecie, kto nadawałby się na nowego krytyka? - ożywił się Qwilleran. - W
dodatku akurat jest bezrobotny.
- Kto?
- Noel Farhar z muzeum.
- Sądzisz, że będzie zainteresowany? - spytał Arch. - Może powinienem do
niego zadzwonić.
Większość popołudnia Qwilleran spędził, znów odbierając telefony. Pod koniec
dnia uznał, że powinien zrezygnować z kolacji w klubie i zajrzeć do domu, żeby
sprawdzić, co dzieje się z Koko. Przecież teraz kot został niejako osierocony.
Tymczasem syjamczyki szczególnie potrzebują towarzystwa. Nieszczęsne zwierzę
spędziło cały dzień samotnie w apartamencie Qwillerana. Kto wie, co się dzieje w jego
kociej psychice?
Gdy wszedł do mieszkania, Koko nie było na sofie ani na fotelu, nie ujrzał futrzanego
kłębka na środku łóżka we wnęce sypialnej, nikt nie przybrał lwiej pozy na czerwonym
dywanie.
Zawołał kota po imieniu. Potem na czworakach zaczął szukać go pod różnymi
meblami. Zajrzał za zasłony i za firankę wiszącą przy wannie. Wsadził głowę do
komina.
Doszedł do wniosku, że pewnie niechcący zamknął go w jakiejś szafce albo
schowku. Jednak gorączkowe otwieranie drzwi i szuflad nie przyniosło wyniku w
postaci kota. A przecież nie mógł się nigdzie wymknąć. Drzwi były zamknięte na
klucz, nie było otwartych okien. Musi być w tym mieszkaniu. Pomyślał, że może jeśli
zabierze się do przygotowywania posiłku, kot zechce się objawić.
Poszedł do kuchni i znalazł się twarzą w twarz z Koko siedzącym na lodówce,
który spokojnie patrzył mu prosto w oczy.
- Ty bestio! - jęknął Qwilleran. - Cały czas tu byłeś? Skulony w dziwnej pozie
Koko odpowiedział krótkim miauknięciem.
- Co tam, stary? Co ci dolega? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl