[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I tak było w istocie, bowiem ciągnące się łagodnymi łukami, pokryte gęstym lasem pasma
wzgórz i lśniące zakola płynącej w dole rzeki tworzyły prawdziwie zachwycający
krajobraz, szczególnie wiosenną porą, gdy drzewa i pola barwiły się. przeróżnymi
odcieniami zieleni, zaś podmokłe łąki lśniły w słońcu niczym naszyjnik z lazurytu i
srebra.
- Widok jest piękny, lecz ciężko tu żyć i pracować - odparł Urien. - Spójrz, tam, daleko na
zboczu widać zaprzężone do pługa woły. Poniżej ciemną barwą odcina się zaorane pole, a
człowiek wspierany siłą potężnych zwierząt karczuje następny pas puszczy. Tak oto, w
ciągłych zmaganiach z dziką przyrodą, zdobywa się tu codzienny chleb. Popatrz, z jakim
trudem woły pną się pod górę, a zrozumiesz, jaką wagę dla tych ludzi ma każda piędz
ziemi.
Po drugiej stronie rzeki, nieco poniżej miejsca, w którym stali, na zboczu pomiędzy
brązowym płatem pola a pniami drzew pojawiła się nowa, głęboka bruzda, a dwa
zaprzęgniąte do pługa woły, dysząc ciężko i nisko pochylając łby, z mozołem żłobiły
kolejną warstwę ziemi. Idący za nimi oracz z całej siły napierał na lemiesz. Drugi
mężczyzna szedł przed zaprzęgiem i łagodnymi ruchami dłoni wskazywał zwierzętom
właściwą drogę. Długi, służący do popędzania wołów pręt w jego rękach przypominał
raczej czarodziejską różdżkę, bowiem - choć mężczyzna ani razu nie dotknął nim
spoconych, brązowych grzbietów - zwierzęta szły posłusznie niczym owce. Donośny,
czysty głos tego niezwykłego przewodnika niósł się daleko w wiosennym, rześkim
powietrzu, pełen pochwały dla wysiłku potężnych karków i nóg, które z taką ochotą i
gotowością postępowały za nim krok w krok. Bruzda odrzuconej lemieszem brunatnej,
świeżej i wilgotnej ziemi była coraz dłuższa, - Surowy to kraj - rzekł Urien, lecz słowa
jego brzmiały tak, jakby była to rzecz najzwyklejsza w świecie, nie zaś ciężki,
pożałowania godny los.
- Jedzmy - dodał po chwili. - Chciałbym przedstawiać was oj cu Huw, tak brzmi bowiem
imię tutejszego księdza. Bez wątpienia spotkacie się z serdecznym przyjęciem.
To powiedziawszy, spiął konia i ruszył zboczem w dół, w stronę kościółka. Mnisi
podążyli za nim, zjeżdżając powoli wąską, zieloną ścieżką; wkrótce też stracili z oczu
rozległy widok doliny ubarwionej białymi kwiatami owocowych drzewek. Czasem gdzieś
z boku mignął im jakiś drewniany domek z niewielkim ogródkiem, by wkrótce zniknąć w
gęstwinie potężnych drzew.
Prowadzący jucznego muła brat Jan zrównał się z Cadfaelem i szeptem zapytał:
 Widziałeś to? Widziałeś, jak te potężne bestie, ciągnące z takim wysiłkiem pług, szły
za tym chłopcem? I wcale nie po to, by uniknąć bata, lecz by spełnić oczekiwania
człowieka, by swoim posłuszeństwem sprawić mu przyjemność! A przecież jaka to
straszna praca! Oto sztuka warta tego, bym się jej nauczył!
- Dla człowieka nie mniejszy to wysiłek niż dla zwierząt  odparł brat Cadfael.
- Ale podejmowany ze szczerej ochoty! Woły po prostu chciały iść za nim i robić to, co
jemu było potrzebne. Bracie, czyż można w piękniejszy sposób okazać przywiązanie? A
może powiesz mi, że twoim zdaniem człek ten żadnej nie czerpał radości z tego, co robił?
- Nie, lecz radość ta jest wyłącznie jego udziałem - z namysłem, cierpliwie odparł brat
Cadfael. - I nikomu z ludzi, a nawet Bogu samemu nie jest dane jej dzielić. Tymczasem
postaraj się pohamować emocje. Wszak dopiero co przybyliśmy tutaj. Będziemy mieli
dosyć okazji, by dokładniej rozejrzeć się po okolicy.
Zjechali na dół i znalezli się na niewielkiej, wolnej od drzew polanie, obok starannie
utrzymanego warzywnego ogródka odgrodzonego od bujnie rosnącej trawy. Nie opodal
stał kamienny kościółek o bielonych ścianach, z niewielką wieżyczką i widocznym w niej
małym dzwonem. W promieniach wiosennego słonica mury budowli odcinały się
oślepiająco jasną plamą od soczystej zieleni lasu. Zaś na ścieżce za grządką świeżo
posadzonej kapusty, w cieniu drewnianej chatki stał niewysoki, barczysty mężczyzna w
brązowym, przypominającym pokutne worki habicie. Prosty ten ubiór zakasany był
powyżej kolan, że widać było spalone słońcem, mocne nogi. Szeroka twarz mnicha
niemal ginęła w pasmach krzaczastej brody i gęstwinie kasztanowych, poskręcanych
włosów. Dwo- je ciemnoniebieskich oczu spoglądało ciekawie w stronę przybyszów.
Otrzepując ubrudzone ziemią dłonie, mężczyzna szybkim krokiem podszedł bliżej. Teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl