[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tak, braciszku?
 Możesz oprowadzić pana Rotha po pałacu, ale Merlin będzie mi jeszcze
potrzebny.
Nadąsała się lekko i puściła moje ramię.
 Teraz widzisz, na czym polega monarchia absolutna  wyjaśniła Billowi.
 I widzisz, jak władza deprawuje.
 Byłem zdeprawowany, zanim zdobyłem władzę  wtrącił Random. 
Zresztą bogactwo jest lepsze. Pozwalam ci odejść, siostro.
Parsknęła urażona i wyszła z Billem.
 W pałacu jest spokojniej, gdy znajdzie sobie chłopaka gdzieś w Cieniu 
zauważył Random.  Niestety, już prawie rok siedzi w domu.
Cmoknąłem współczująco.
Wskazał mi fotel, potem podszedł do szafki.
 Wina?  zapytał.
 Chętnie.
Nalał dwa kielichy, podał mi jeden i usiadł przy niewielkim stoliku.
 Do Bleysa też ktoś strzelał  powiedział.  Dziś po południu, w innym
cieniu. Trafił, ale niegroznie.
Snajper uciekł. Bleys wyruszył ze zwykłą misją dyplomatyczną do zaprzyjaz-
nionego królestwa.
85
 Myślisz, że to ten sam człowiek?
 Oczywiście. W tej okolicy nikt jeszcze nie biegał z karabinem. I nagle
dwóch naraz? To musi być ten sam człowiek. Albo ten sam spisek.
 Jakieś ślady?
Pokręcił głową i spróbował wina.
 Chciałem porozmawiać z tobą w cztery oczy  wyjaśnił  zanim złapią
cię pozostali. O dwóch sprawach powinieneś się dowiedzieć.
Wypiłem łyk wina i czekałem.
 Pierwsza to fakt, że to wszystko naprawdę mnie przeraża. Po zamachu
na Bleysa trudno dłużej przypuszczać, że ktoś żywił osobistą urazę do Caine a.
Celuje chyba w nas wszystkich, a przynajmniej w niektórych. A teraz mówisz, że
ciebie też próbowano zabić.
 Nie wiem, czy istnieje jakiś związek. . .
 Ja też nie. Ale nie podoba mi się schemat, jaki tu dostrzegam. Najbardziej
się obawiam, że za tymi zamachami stoi jedno lub więcej z nas.
 Dlaczego?
Zajrzał ponuro w głąb kielicha.
 Przez całe wieki wendeta była naszą metodą regulowania osobistych spo-
rów. Niekoniecznie prowadziła do śmierci, choć zawsze istniała taka możliwość.
Typowe jednak były intrygi, mające na celu kompromitację, poniżenie, okale-
czenie lub wygnanie przeciwnika i wzmocnienie własnej pozycji. Ta działalność
osiągnęła swój ostatni szczyt w walkach o sukcesję. Kiedy obejmowałem to sta-
nowisko, o które wcale się zresztą nie starałem, myślałem, że sprawy są już zała-
twione. Nie musiałem z nikim kruszyć toporów i próbowałem być sprawiedliwy.
Wiem, jacy wszyscy są przewrażliwieni. Mimo to nie przypuszczam, żebym to ja
był powodem ani że chodzi o sukcesję. Inni mi nie przeszkadzali i odniosłem wra-
żenie, że uznali mnie za mniejsze zło i że naprawdę współpracują, żeby wszystko
jakoś się toczyło. Nie, nie wierzę, by ktoś z nich był taki nierozważny i zapragnął
mojej korony. Kiedy sprawa sukcesji została rozwiązana, zapanowała prawdziwa
przyjazń i dobra wola. Zastanawiam się jednak, czy znowu nie powtarza się stary
schemat. %7łe dla załatwienia osobistych porachunków ktoś mógł na nowo podjąć
dawną grę. Nie chciałbym tego. . . znowu podejrzenia, ostrożność, nieufność, gra
na dwie strony. To nas osłabia, a zawsze istnieje jakieś zagrożenie, wobec którego
powinniśmy być silni. Rozmawiałem z każdym z osobna i oczywiście wszyscy
wypierają się wiedzy w jakichkolwiek spiskach, intrygach czy wendetach. Widzę
jednak, że stają się podejrzliwi. To przyzwyczajenie. Każde z nich bez trudu wy-
grzebało zadawnione urazy, jakie inni mogli żywić wobec Caine a, chociaż ten,
likwidując Branda, ocalił nasze tyłki. To samo z Bleysem: każdy znalazł jakiś
motyw dla każdego z pozostałych.
 Czyli chcesz złapać zabójcę szybko, z powodu jego oddziaływania na mo-
rale?
86
 Dokładnie. Nie potrzebuję tego dogryzania i wyszukiwania pretensji.
Wszystko jest jeszcze dostatecznie świeże, byśmy wkrótce znów mieli prawdzi-
we spiski, intrygi i wendety. Może już je mamy i jakieś drobne nieporozumienie
doprowadzi do rozlewu krwi.
 A czy ty sam uważasz, że to ktoś z pozostałych?
 Do diabła! Jestem taki jak oni. Odruchowo staję się podejrzliwy. To cał-
kiem możliwe, ale jak dotąd, nie znalazłem żadnego dowodu.
 A kto jeszcze wchodzi w grę?
Rozprostował nogi, skrzyżował je znowu i łyknął wina.
 Niech to piekło pochłonie! Naszych wrogów jest legion. Ale większości
zabrakłoby odwagi. Wiedzą, jakiej zemsty mogą oczekiwać, kiedy ich odnajdzie-
my.
Splótł dłonie za głową i zaczął się wpatrywać w rzędy książek.
 Nie wiem, jak to powiedzieć  zaciął po chwili.  Ale muszę.
Czekałem.
 Mówi się, że to może Corwin  rzucił szybko.  Ja w to nie wierzę.
 Nie  powiedziałem cicho.
 Mówiłem przecież, że nie wierzę. Twój ojciec wiele dla mnie znaczy.
 Jak ktokolwiek mógłby w to uwierzyć?
 Chodziły słuchy, że oszalał. Sam słyszałeś. A jeśli cofnął się do przeszłe-
go stanu umysłu, z czasów, kiedy jego stosunki z Caine em i Bleysem nie były
całkiem serdeczne. . . zresztą, z nami wszystkimi, skoro już o tym mowa? Tak
właśnie mówią.
 Nie wierzę.
 Chciałem cię tylko uprzedzić, że słyszy się takie plotki.
 Lepiej, żebym ja ich nie słyszał.
 Przynajmniej ty nie zaczynaj.  Westchnął.  Proszę. Są podenerwowani.
Nie szukaj kłopotów.
Napiłem się wina.
 Tak, masz rację.
 A teraz wysłucham twojej historii. Nie krępuj się, skomplikuj mi życie
jeszcze trochę bardziej.
 Dobrze. Przynajmniej niczego nie zdążyłem zapomnieć.
Opowiedziałem wszystko raz jeszcze. Długo to trwało i zanim skończyłem, za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl