[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Malowałem też tartaki, gdzie przerabiali powalone przez wichurę drzewa na tarcicę.
Kiedy Camille po powrocie ze szkoły sprawdza pocztę, okazuje się, że przyszły czeki za dwa
kolejne obrazy, tym razem te z kolorowych reprodukcji. Camille i Kathleen z wielkim zapałem
rozprawiają o swoim pomyśle, żeby zrobić kompletny katalog wszystkich obrazów, jakie
namalowałem od chwili, gdy zacząłem fotografować swoje prace. Pomysł mi się podoba i cała
rzecz może się udać, zwłaszcza teraz, kiedy sporo się uczę w drukarni o technikach
reprodukowania.
A jest to bardziej skomplikowane, niż myślałem. Najpierw Frederick (tak ma na imię
drukarz) robi wyciągi i wywołuje je. Wszyscy pracownicy uczestniczą w doborze kolorów
zgodnych z oryginałem.
Po raz pierwszy uświadamiam sobie, jak dzięki innemu medium zyskuje na znaczeniu to, czy
obraz malowany jest prymitywną metodą wyciskania farb prosto z tuby, czy pędzlem, a także to,
jakich używa się pędzli i jaka jest faktura lub splot płótna. Jak ważne jest, by materiał, artysta
i temat stanowili jedność. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem, malowałem, kierując się
intuicją i wyobrażeniem, jak powinien wyglądać obraz. Byłem bardziej zainteresowany jakością
samej farby, zwłaszcza fakturą, niż dekoracyjną spójnością czy sposobem przedstawienia tematu.
Kiedy już wszystkie decyzje zapadły i wykonano próbne odbitki, nie mogę wprost uwierzyć
w ich jakość. Rosemary i dzieci są tak samo podekscytowane jak ja. Uczę się też wiele o kolorze,
czego powinienem był się zresztą nauczyć w UCLA, a o czym nie miałem pojęcia.
Zróżnicowanie walorowe, tonalne, temperatura i inne cechy koloru wszystko to było dotąd
wymieszane w mojej świadomości. Wiem, że już nigdy nie będę tym samym malarzem, jakim
byłem. Może zresztą za dużo spekuluję. Tak czy inaczej odbitki mają tę soczystość, jakiej nigdy
nie widziałem ani na zdjęciach, ani w obrazach. Aż się palę, żeby złapać kasetę i znów ruszyć
w plener. To, co dostałem, jest zdecydowanie warte pieniędzy, jakie zapłaciłem, nawet gdyby nie
udało mi się tych plakatów nigdzie powiesić.
Zawiezienie tego wszystkiego do domu, przy tym formacie i grubości papieru, jaki wybrał
dla mnie Fred, to odrębny problem. Próbuję najpierw z moim trycyklem, ale cały ciężar wciąż
leci na bok i nie mogę utrzymać równowagi. Wobec tego w niedzielę, kiedy zwykle chodzimy do
Luwru i kiedy jest mniejszy ruch, pakujemy plakaty do naszego fiacika, usunąwszy uprzednio
wszystkie siedzenia. Po pewnym czasie mamy wszystkie plakaty bezpiecznie złożone w czterech
pakach na antresoli w komórce. %7łeby zabezpieczyć je przed wodą, owijam je wodoodporną folią.
Wtaszczenie tych pak do komórki było niezłym wyczynem!
Wyjmujemy pięć plakatów z jednej z paczek i zanosimy do mieszkania, gdzie będzie można
je właściwie ocenić. Jesteśmy wszyscy zaszokowani, zwłaszcza ja, widząc, jak dzięki
specjalnemu oświetleniu zastosowanemu przez Freda została wyeksponowana faktura obrazu,
który jest tak plastyczny, jakby był trójwymiarowy. Reprodukcja wygląda zupełnie jak oryginał.
Wrażenie jest ogromne.
Camille znów wpada na świetny pomysł.
Rozdajmy po plakacie wszystkim tym, którzy kupili jakiś obraz z listy. Gdybyś jeszcze
mógł poświęcić trochę swojego cennego czasu, tato, i podpisać je flamastrem, byłaby to
naprawdę wielka frajda dla obdarowanych. Te plakaty z czasem będą jeszcze nabierać wartości,
a poza tym to piękny prezent. I jestem absolutnie pewna, że każdy, kto dostanie taki plakat,
powiesi go sobie w domu na ścianie.
Podaj mi mazak, Cam. Podpiszę od razu plakaty tym, którzy już kupili obrazy. Jestem
pewien, że będą je kupować ludzie, których nie stać na oryginał. Szczerze mówiąc, nie wiem już,
co jest prawdziwsze . Spójrzcie, to zdumiewające. Czuje się prawie zapach terpentyny
i werniksu.
Tej nocy podpisuję wszystkie plakaty dla naszych dotychczasowych klientów, po jednym dla
każdego, i jestem pewien, że ich ucieszą. W końcu cała magia obrazu zawarta jest w nim samym,
a nie w pieniądzach, jakie się za niego płaci.
Zwijamy plakaty i wkładamy je do tub, tak jak robiliśmy z oryginałami. Koszty wysyłki są
spore, ale efekt jest dla nas ważniejszy. Jestem naprawdę przekonany, że ludzie, którzy je
dostaną, poczują się w jakimś sensie częścią z reprodukowanego na tych plakatach obrazu.
Rozdział VII
Już nazajutrz rano wyruszam w plener. Jestem tak podniecony, że nie mogę opanować
drżenia rąk. Jest zupełnie tak samo jak wtedy, kiedy w ogóle zacząłem malować, zanim jeszcze
wdałem się w całą aferę z UCLA. Postanawiam, że skoro tak dobrze poznałem drogę,
przemierzając ją na swoim trycyklu, dziś też będę malował nad rzeką. Jadę tam, gdzie kołysze się
na wodzie stado łodzi i barek przycumowanych linami i łańcuchami do brzegu. Zapach rzeki jest
silniejszy niż woń terpentyny, ale razem tworzą całkiem przyjemną mieszankę. I znów kończę
obraz w ciągu jednego dnia. Tym razem robię tylko delikatną podmalówkę: niebo ultramaryną,
wodę zielenią wiosenną zmieszaną ze sjeną. Pozwalam, żeby kolory podmalówki mieszały się
z sobą, dzięki czemu uzyskuję efekt łagodnego stopienia się wody z niebem. Potem pracuję nad
łodziami, traktując je nie jako coś obcego, intruzów, ale ruchomy, pływający element Sekwany.
Całość ma lekkość akwareli w końcu maluję wodę. Nie staram się odtwarzać samych łodzi zbyt
szczegółowo. Bardziej koncentruję się na ich odbiciu w wodzie. Tam są żywe. Zaczynam się
zastanawiać, jak fajnie byłoby mieszkać na takiej barce, przemieszczać się z dzielnicy do
dzielnicy, bez konieczności taszczenia z sobą całej masy gratów. Dawałoby mi to większe
poczucie wolności niż tkwienie w mieszkaniu i ciągła bieganina po schodach.
Wracam do domu jakby orzezwiony, a nie otępiały, jak to często bywa po całym dniu
malowania. Może rzeczywiście rozejrzę się za jakąś barką. Jest w historii kilka przykładów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]