[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie wiem, jak... - śmieje się nerwowo. - Czuję się jak nastolatek. O. Mój. Boże.
- Bardzo cię lubię, Sadie.
Każda komórka mojego ciała śpiewa ze szczęścia.
- Masz głowę na karku.
- Wiele osób by się z tobą nie zgodziło - odpowiadam piskliwie.
- Czy jeśli zadam ci pytanie, mogę liczyć na szczerą odpowiedz? - Przygląda mi się natarczy-
wie. - Nie staraj się mnie chronić przed prawdą.
Przełykam głośno ślinę. Jeszcze chwila, a całe sąsiedztwo usłyszy dudnienie mojego serca.
Znów mam piętnaście lat.
- Tak?
Eddie odchrząkuje. Zamykam oczy w oczekiwaniu na wspaniały dylemat moralny. Nigdy nie
sądziłam, że stanę przed takim wyborem. Miałam rację: wszystko może się przytrafić samotnej kobie-
cie w parku. Burza. Enid. Wszystko wiodło do tej jednej chwili.
- Czy sądzisz, że Chloe mnie polubiła?
- Chloe? - Prostuję się, otwierając oczy.
- Ten ton nie wróży najlepiej. Czyżby sam pomysł wydawał ci się szokujący?
- Nie, nie. Skądże znowu - jąkam się. Boże, jaka jestem głupia. - Nie spodziewałam się...
- No tak. Dziwna byłaby z nas para, ale ona naprawdę mi się podoba. Bardzo. Pierwsza dziew-
czyna od Bóg wie jak dawna, która... cóż, jest po prostu wspaniała. Na pewno nie może się opędzić od
zachwyconych nią facetów, dlatego nie chciałbym robić sobie nadziei, ale... Zastanawiam się, czy nie
popełnię gafy, zapraszając ją na randkę. To znaczy... - chrząka. - Chyba chciałbym zwyczajnie spytać,
czy ona ma kogoś?
Jadąc do domu, porównuję swoje uczucia do uczuć osoby, która weszła na tor pędzącego pocią-
gu, a ten okazał się pociągiem widmem. Ja nieszczęsna wyobrażałam sobie nie wiadomo co... Stara
smutna dziwaczka, Sadie Drew. Miła jako przyjaciółka, wredna jako żona, absurdalna jako kochanka.
Eddie i jego zielone oczy... Kulę się na wspomnienie własnej nieuzasadnionej pewności siebie. Spo-
glądam za siebie na rezydencję Enid, która jeszcze niedawno wydawała mi się szalenie imponująca, a
R
L
T
teraz jest jednym z wielu domów. Bardziej zaniedbanym niż inne, za to z ładniejszym ogrodem. Nie
jest to bynajmniej siedziba specjalistki od rozwiązywania małżeńskich konfliktów. Mieszka tu śmier-
telnie chora wiekowa dama, zakochana w mężu homoseksualiście, która znajduje rozrywkę we wtrąca-
niu się w życie innych ludzi. A seksowny ogrodnik nie utuli mnie w ramionach, jeżeli mąż porzuci.
Czarnoksiężnik z Oz okazał się nagraniem z głośnika ukrytego za kurtyną.
36
Danny jest niespokojny, towarzyszy mi nawet w łazience, gdy robię siku. Martwię się, że kiedyś
wróci do tego dnia na kozetce u terapeuty. Płacze, oglądając  Tomka i przyjaciół", Percy zmaga się z
żywiołem wody.
- Tatuś się nie utopi w powodzi? - pyta przez łzy.
- Nie - odpowiadam spokojnie. - Tatuś pojechał odwiedzić dziadka i babcię...
- Ona nie lubi, jak się do niej mówi babciu, mamo.
- ...w Hampshire, a potem leci na kilka dni do Nowego Jorku. Niedługo wróci.
W nocy śpi obok mnie. Ja potrzebuję jego bliskości bardziej niż on mojej. Rano budzę się w ka-
łuży siuśków.
W poniedziałek rano wraca Tom. Zbiegam na dół w majtkach i podkoszulku, marząc, żeby
mnie przytulił. Lecz jego ramiona są dla mnie zamknięte. Postarzał się o dwadzieścia lat w ciągu
dwóch dni. Nie wydaje się zachwycony moim widokiem.
- Powinniśmy porozmawiać - mówi monotonnym, beznamiętnym głosem. - Ale muszę teraz iść
do pracy, jeśli nadal ją mam. Dlatego odłóżmy to na pózniej.
- Dziś lecisz do Nowego Jorku.
- Dopiero po południu. Najpierw wstąpię do biura. - Wchodzi na górę, ciężko stawiając stopy.
Kiedy przechodzi obok, wyczuwam zmieniony zapach jego skóry. Pachnie potpourri i odświeżaczem
powietrza w spreju. Otwiera szafę w sypialni i przegląda garnitury.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - pytam cicho. Nasza sypialnia pachnie moczem.
- Nie wiem w co wierzyć. - Tom wkłada spodnie od granatowego garnituru.
- Daj spokój, Tom. Nie sądzisz chyba, że miałam jakiś cholerny romans. - Nie potrafię dłużej
znieść niesprawiedliwych oskarżeń.
Widzę pulsującą żyłę na jego skroni, trzęsące się ręce.
- Nie jestem taka jak ty.
- Czy kiedykolwiek przestaniesz to wywlekać? - syczy przez zaciśnięte zęby.
- Nie! Zapisało się na zawsze. O tu. - Dotykam czoła. - Dziwisz się, że popadłam w paranoję?
Gwałtownie zaciska krawat.
R
L
T
- Popadłaś w paranoję? Ja bym to nazwał psychozą! Nie mogę uwierzyć, że przetrząsnęłaś gar-
derobę Annette. Pojechałaś do jej domu! Jezu Chryste. - Jego oczy są zaczerwienione, jakby pił całą
noc.
- A na swoją matkę się nie oburzasz, że myszkowała w moich rzeczach? Czym to się różni?
Przygląda mi się.
- Sposób, w jaki potraktowałaś Annette. I mnie... To strasznie dziwne. Co się z tobą dzieje? -
pyta łamiącym się głosem. - Z nami.
- Próbowałam ratować nasze małżeństwo, Tom. Nie rozumiesz? - Dociera do mnie niedorzecz-
ność własnych słów. Ratować małżeństwo? Jakbym była Supermanem.
- Sadie... - Patrzy na mnie jak na kogoś niespełna rozumu i mówi bardzo powoli: - Powinniśmy
pójść na terapię albo...
- Albo co? Rozstać się?
Nie zaprzecza. Siadam na brzegu łóżka, chowam twarz w dłoniach, to cios w samo serce. Sepa-
racja. Przerazliwy chłód tego słowa napawa mnie przerażeniem. Jak się znalezliśmy w tym miejscu?
Jak mogło do tego dojść?
- Ja po prostu... - Głos go zawodzi. - Czuję, że cię na każdym kroku rozczarowuję. Nie zapew-
niam poczucia bezpieczeństwa, nie spełniam potrzeb. - Siada obok mnie. - Mam wrażenie, że jestem
bezużyteczny.
Tom czuje się bezużyteczny? Zaradny, pracowity Tom? Zupełnie mnie zaskakuje tym wyzna-
niem. Przecież to ja jestem bezużyteczna, to moja kwestia.
- Staram się postępować właściwie - kontynuuje szeptem. - Nie wiem, Sadie. Nie wiem, jak
nam pomóc. - Patrzy na mnie pytająco. - Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek mi wybaczysz. Jeżeli
rzeczywiście rozmawiałaś z Enid o tym, jak ratować nasze małżeństwo... Czuję się oszukany i zmani-
pulowany.
Nie potrafię wykrztusić z siebie ani słowa. Dociera do mnie cała prawda, rozpaczliwie pragnę
się wytłumaczyć i nie wiem, od czego zacząć.
- Naprawdę łudziłaś się, że pudding wszystko rozwiąże? - pyta z ciężkim westchnieniem.
R
L
T
37
Nie ma sensu dłużej udawać, opadły wszystkie maski. Dom wygląda jak pobojowisko, a ja jak
nieszczęście. Nie zawracam sobie głowy prysznicem przed śniadaniem, na głowie mam poranny pio-
run z tłustymi kosmykami. Kosmetyki popadły w zapomnienie na dnie szuflady, gdzie w spokoju wy-
ciekają z tubek. Czerwona szminka bardzo przypadła do gustu Danny'emu, używa jej do rysowania.
Noszę luzne dresy i ulubione flanele. Nawet Danny ma na sobie wczorajsze dżinsy i górę od piżamy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl