[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak zwanych Wędrowców, którzy rozbili obóz na jednym z pól. Policja usunęła
ich jakieś dziesięć dni temu. Zostawili po sobie pobojowisko i włóczące się
wśród śmieci psy.
- WezmÄ™ go do siebie i wyleczÄ™ to oko i rany. A prawdÄ™ powiedziawszy -
Alice spojrzała z żalem na małe stworzonko, drżące teraz ze strachu - ma zadatki
ma pięknego psa. Trochę w nim z owczarka.
W kuchni Sophie otworzyła puszkę z jedzeniem dla psów i napełniła miskę.
Po chwili wahania pies zaczął jeść, a po minucie miska była pusta. Kiedy skoń-
czył, w niczym nie przypominał już tamtego biednego, zaszczutego zwierzątka.
Spojrzał na obie kobiety, zamerdał ogonem i nagle zaczął się energicznie drapać.
- O mój Boże! - roześmiała się Sophie. - Całe szczęście, że to nie ja będę
musiała walczyć z tymi pchłami. Wypijesz herbatę?
Kilka minut pózniej pies spał już głębokim snem, a Sophie relacjonowała
Alice, jak wygląda jej dzień.
- Nie jestem dobrze zorganizowana - wyznała posępnie. -Najpierw robię naj-
pilniejsze rzeczy i próbuję ignorować wszystko, co można zrobić choćby kilka
chwil pózniej. Pewna kobieta spytała mnie kiedyś, czy nie tęsknię za normalną
pracą, i dała mi do zrozumienia, że muszę się tu okropnie nudzić. Kiedy jej po-
wiedziałam, że taka duża farma dostarcza wielu przeżyć, spojrzała na mnie tak
pogardliwie, że poczułam się dziwnie.
Alice roześmiała się, wyciągnęła rękę po ciasteczko i dodała zamyślona:
- A teraz masz jeszcze na głowie szwagra.
- Nie, James nie sprawia kłopotów. Mają z Davidem zupełnie inne charakte-
ry, ale znakomicie się rozumieją. Wiesz, James bardzo się zmienił po tamtym
wypadku. On wciąż nie chce na ten temat rozmawiać.
James kiedyś oświadczył, że Sophie nie wie wszystkiego. Pamiętając o tym,
Alice spytała ostrożnie:
RS
- Co wstrząsnęło nim bardziej? Zmierć matki czy narzeczonej?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chyba matki. Jego stosunki z narze-
czoną były nie najlepsze. Często się kłócili; ona była bardzo wymagająca. On go-
tów był nosić ją na rękach, ale o niej mówiono różne rzeczy... Biedny James. Nie
powinien się tak zamartwiać. David i ja bardzo byśmy chcieli, żeby się ożenił i
zapomniał o tamtym. - Nagle jej twarz się rozjaśniła. - Becky ma podobno pra-
cować u ciebie. To już załatwione?
- Nie jestem z tego powodu szczęśliwa, ale Carol, moja pielęgniarka, która
właśnie przyjechała, mówi, że się nią zajmie. Jamesowi bardzo na tej pracy zale-
żało.
- To dobrze. - Sophie wyglądała na zadowoloną. - Mam nadzieję, że się
między nimi ułoży.
Alice zapragnęła jak najszybciej skończyć tę rozmowę. Spojrzała na śpiące-
go psa i oznajmiła:
- Muszę wracać. Trzeba go wyczyścić przed zabiegiem. Dziękuję za herbatę.
Mały przybłęda nie chciał opuszczać ciepłej kuchni. W końcu jednak umie-
ściły psa w samochodzie. Na jego mordce malowały się tak wyrazny smutek i
rezygnacja, że Alice poczuła wzruszenie.
Zachowywał się równie potulnie podczas zabiegów higienicznych, jak i opa-
trywania ran. W końcu, cofnąwszy się o krok, by ocenić swe dzieło, Alice po-
wiedziała:
- Poza tą raną nad okiem, wszystko zagoi się w ciągu kilku dni. Myślę, że na
policji byliby zadowoleni, gdyby został u nas. Choć bo ja wiem...
Urwała, ponieważ weszła matka, która natychmiast zaczęła głaskać psa.
Spoglądając na Carol, która z uśmiechem kiwała głową, Alice zrozumiała, że
problem został rozwiązany. Opowiedziała matce nieszczęścia zwierzaka, ta zaś
rzekła:
RS
- Właśnie czegoś takiego mi brakowało. Stworzę mu dobre życie.
Alice poczuła dławienie w gardle, gdy psiak wyciągnął pyszczek i polizał
swą nową panią. Pani Norton przemawiała do zwierzątka pieszczotliwie, po
czym uniosła głowę i oznajmiła z uśmiechem:
- Nazwę go Aniołkiem... którego zesłano mi na ratunek. To wszystko było
tak wzruszające, że Alice z trudem powstrzymywała łzy. Carol jednak oświad-
czyła ze śmiechem:
- Nie przypuszczam, żeby Aniołek został poddany ostrym rygorom, toteż od
czasu do czasu nazwie siÄ™ go inaczej.
- Jestem pewna, że szybko nauczy się dobrych manier - o-znajmiła pani Nor-
ton, położyła psa na podłodze i ruszyła w stronę drzwi. Ten się zawahał, a gdy
nowa pani wezwała go cicho, spojrzał na Alice i na Carol, po czym, usłyszawszy
następne wezwanie pani, wstał i szybko znalazł się w jej ramionach.
- Pewnie myślisz, że jestem sentymentalna - powiedziała Alice po chwili
milczenia - ale naprawdę się cieszę, że po tylu przeżyciach mama wreszcie bę-
dzie mogła zaopiekować się własnym zwierzakiem.
- Rozumiem to - odparła Carol i Alice przypomniała sobie, że przyjaciółka
niedawno straciła matkę.
To zrodziło między nimi bliska, więz. Przez chwilę cicho rozmawiały, po
czym nagle Carol spojrzała w okno i zawołała:
- Spójrz, pada! Nie będziemy chyba miały wielu pacjentów. Pojawiło się
dwóch, i w obu przypadkach trzeba było zrobić
psom zastrzyki. Po skończeniu zabiegów Alice spytała:
- Może już pójdziesz do domu? Ja jeszcze zostanę parę minut. Muszę przy-
gotować lekarstwa dla tego nieszczęsnego Aniołka. Podejrzewam, że nigdy nikt
mu nie dawał zastrzyków, toteż pierwsze szczepienia zrobię mu w domu.
RS
Otworzyła lodówkę, wyjęła odpowiednie fiolki i już miała pójść za Carol,
kiedy za drzwiami usłyszała hałas i w progu stanął James. Otrząsnął zdjętą kurt-
kę na dworze, wszedł do środka i roześmiał się trochę smutno.
- Co za wieczór! Pomyślałem sobie, że nie masz tu pewnie tłoku, więc wpa-
dłem zobaczyć tego przybłędę. Jeśli nikt go nie poszukuje, to może mógłbym...
Urwał, ponieważ Alice potrząsnęła przecząco głową.
- Tak chyba będzie najlepiej - orzekł, wysłuchawszy całej historii. - Potrzeb-
ny mu dobry dom, a twoja matka potrzebuje towarzystwa.
- Jesteś bardzo, spostrzegawczy i oczywiście masz rację. Moja matka nie
chodzi po świecie ze smutną miną i nie złorzeczy na los, ale wiem, że brakuje jej
ojca. Byli sobie bardzo oddani.
Przed jej oczami stanęły czasy, gdy rodzice byli jeszcze razem. Z zamyślenia
wyrwał ją pełen ciepła głos Jamesa:
- Ten pies jest w stanie zrobić dla niej więcej niż nawet ty. Nada jej życiu
sens.
Spojrzała na niego innym wzrokiem. Jego współczucie sprawiło, że znów
poczuła w oczach łzy. Odwróciła się, lecz James dotknął jej ramienia:
- Co złego powiedziałem? Dlaczego płaczesz?
- Przypomniałam sobie ojca - wyjaśniła, bo w jego głosie wyczuła prawdzi-
wy niepokój. - Muszę się wziąć w garść.
- Nie, nie musisz. Płacz. To ci pomoże.
Przytulił ją i Alice poczuła, że puszczają tamy. W jego ramionach wszystkie
stresy i napięcia ostatnich dni zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdż-
ki. Szeptał słowa pocieszenia, a ona nie wiadomo dlaczego zawstydziła się swo-
jej słabości.  Próbowała się od niego odsunąć, lecz zaprotestował:
- Nie wstydz się. Chcę ci tylko pomóc. Dawaj, teraz wytrzemy te łzy.
Wyjął z kieszeni białą chusteczkę i delikatnie osuszył jej policzki. W jego
oczach malowała się taka czułość, że zaczęło brakować jej powietrza. Nagle
RS
spojrzał na coś ponad jej ramieniem i w tych samych oczach pojawił się wyraz
furii.
- A wy co tu robicie?! - spytał ostro.
RS
ROZDZIAA SIÓDMY
Alice odskoczyła od Jamesa i spojrzała ze złością na Becky i Edwarda, któ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl