[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy barbarzyńca dotarł do bramy, Regnard dzwignął się na równe nogi i ruszył na jego
spotkanie.
- Witaj, nieznajomy! - zawołał, starając się przywołać w pamięci okruchy wiedzy o
handlowym żargonie, w jakim porozumiewano się z plemionami z Gór Kezankiańskich. -
Musisz być spragniony po podróży. Napijesz się ze mną?
Barbarzyńca powiódł po Gundarczyku niechętnym spojrzeniem, zachowując kamienną
minę. Wreszcie skinął głową. Przełożywszy włócznię z kamiennym grotem do drugiej ręki,
wyciągnął dłoń po podsunięty mu dzban. Gdy pił, niedzwiedzie futro rozchyliło mu się na
piersiach. Gundarczyk zobaczył, jak wspaniale zbudowany jest nieznajomy. Barbarzyńca miał
szerokie, masywne piersi i barki oraz twardy, płaski brzuch. Jego bok przecinały blednące już
szramy. Na biodrach miał pas z wypolerowanych ogniw, ozdobionych szlachetnymi
kamieniami. To natychmiast zwróciło uwagę Regnarda. Lędzwie i nogi barbarzyńcy były
równie opalone jak potężne dłonie. Gundarczyk przyjaznie, chociaż z niejaką ostrożnością
przyglądał się, jak nieznajomy krzywi się pijąc młody jabłecznik, przez chwilę trzyma łyk w
ustach i wreszcie wypluwa go na trawę. - Mocny! Dobry! - powiedział Regnard, wziął od
barbarzyńcy dzbanek, upił głęboki łyk i ponownie podał trunek przybyszowi. - Masz, napij się
jeszcze. No, łyknij!
Ponury barbarzyńca potrząsnął głową ze zniecierpliwieniem i odgarnął przystrzyżone
włosy znad oczu, co pewnie stanowiło gest charakterystyczny dla jego plemienia.
- No cóż, przyjacielu, pewnie przebyłeś długą drogę? - powiedział Regnard, starając się
podtrzymać rozmowę. - Przychodzisz z drugiej strony gór?
Przybysz odpowiedział skinieniem głowy, któremu towarzyszył nieokreślony pomruk i
uniesienie dłoni.
- A twoi ziomkowie? Przybywasz z innymi?
Tym razem barbarzyńca pokręcił głową i wyrzekł pojedynczą sylabę: - Nie.
- Zatem jesteś sam. - Regnard odwrócił się powoli i wyciągnął dłoń, zachęcając nowego
znajomego do ruszenia-w stronę bramy. - Ciężko musi być tak podróżować samemu.
Słyszałem, że wędrowcy, a nawet duże zbrojne oddziały gubią drogę w tych górach i
przepadają bez śladu.
- Yhm.
Po pomruku, wydanym przez barbarzyńcę, trudno było się zorientować, czy zrozumiał
nowego przyjaciela. Nie miało to jednak większego znaczenia tak długo, dopóki Regnard
podtrzymywał rozmowę.
Idąc obok przybysza, Gundarczyk przeprowadził go przez bramę. Dwaj cesarscy
wartownicy nie fatygowali się zejściem po drabinie z pomostu pod szczytem palisady.
Obrzucili nowo przybyłego pogardliwymi spojrzeniami, lecz nie odebrali mu prymitywnej
włóczni i kamiennego toporka. Najwyrazniej nie obchodził ich los przybysza i sądzili, że jeżeli
pozostanie z Regnardem, nie będzie stwarzał kłopotów. Za bramą miejskie uliczki były jeszcze
prawie puste, dzięki czemu barbarzyńca był obrzucany pogardliwym spojrzeniem przez
nielicznych żołnierzy i wcześnie wstających sklepikarzy.
- Znam pewne miejsce... Masz coś do sprzedania? - Gundarczyk podniósł wzrok na
barbarzyńcę, który wodził oczami po smętnych, błotnistych uliczkach i koślawych domostwach
Shihar bez większego zainteresowania. - Rozumiesz, coś za coś? - Regnard potarł kciuk o palec
wskazujący w powszechnie znanym geście, lecz jego towarzysz zdawał się tego nie pojmować. -
Nieważne. - Gundarczyk wzruszył wreszcie ramionami z pozorną obojętnością. - Chodz,
postawię ci śniadanie!
Poprowadził nachmurzonego towarzysza przed szeroki, drewniany dom z niskim
gankiem, nie różniący się od innych zabudowań niczym z wyjątkiem nieco większych
rozmiarów i bardziej stromego dachu porośniętego mchem. Wewnątrz urządzono go na oberżę:
pod uszczelnionymi mułem ścianami z bali rozstawiono ławy i stoły na kozłach. Na środku
podłogi z ubitej gliny znajdowało się palenisko. Regnard zamachał ręką nad głową i
przywoławszy łysego oberżystę, poprowadził swojego gościa do stołu najbardziej oddalonego
od wejścia.
Izba była prawie pusta, dlatego pojawienie się nieokrzesanego dzikusa wywołało jedynie
parę parsknięć i zdziwionych min. Zdarzyło się również kilka odgłosów aprobaty - w
wydzielonej dla kobiet części oberży. Namówiony przez Regnarda gość przystał na
powieszenie prymitywnego toporka i włóczni na kołkach w ścianie za stołem. Odrzucił ofertę
napicia się wina lub jabłecznika, lecz dał się namówić na ciemne brytuńskie piwo w
drewnianym kuflu. Nabrał łyk w usta i nadal siedział w zadumie jak kamienny głaz. Zdawało
się, że nawet nie przełknął trunku.
Gdy wreszcie podano posiłek - solone ryby, gotowaną wieprzowinę i posiekane kwaśne
rzepy - przybysz niechętnie zabrał się do jedzenia, za to Regnard z zapałem wbijał w nie zęby.
Gundarczyk był pewien, że własne wędrówki po obrzeżach i zakamarkach hyboriańskiego
świata pozwalają mu zrozumieć prymitywną naturę towarzysza. Był przekonany, że siedzący
obok niego zwalisty mężczyzna, mimo pozorów głębokiej, nieprzeniknionej powagi, ma w
gruncie rzeczy umysł małego dziecka. Prosty, w głębi duszy łatwowierny barbarzyńca z
pewnością niewiele pojmował z otaczającego go nowego dlań świata. Istoty tego pokroju żyły z
dnia na dzień w głuszy, zaspokajały - gdy miały dość szczęścia - prymitywne potrzeby i
obdarzały czcią patyki, kamienie, robactwo i podobne przedmioty, niegodne uwagi nawet
pięciolatka, licząc, że w ten sposób zaskarbią sobie przychylność losu. Towarzysz Regnarda
wyglądał nawet imponująco, lecz były to jedynie pozory. Po paru dniach w prawdziwym,
cywilizowanym świecie, bez opieki i rady barbarzyńca byłby zagubiony i bezradny - chory,
otępiały i bez grosza przy duszy - a wszystko za sprawą wrodzonego braku zdolności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl