[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ochronny kordon. Favian mełł pod nosem przekleństwa na widok psującej mu opinię podłej
jazdy Conana.
Barbarzyńca przełknął obelgi, wysiadł z wozu i zaczekał na Baldomera. Ku jego
zaskoczeniu, baron nie zsiadł z konia, lecz spiął ogiera ostrogami i skierował się wprost do
wnętrza dostojnego gmachu.
Baldomer przejechał przez wysoki portal, pokryty zawiłymi płaskorzezbami, a Conan
ruszył za wierzchowcem arystokraty. Rozdrażnienie sprawiało, że Cymmerianin stąpał w
sposób przekonująco naśladujący arystokratyczną butę. Durwald i Favian szli tuż za nim. Syn
barona nadal miał opuszczoną przyłbicę.
Przypominające jaskinię wnętrze izby cechowej rozświetlały odblaski świec
ustawionych w środkowej części sali. Ceremonia ślubna właśnie trwała. Na twarzach gości
odbiło się zdumienie wywołane pojawieniem się barona. Dopiero po chwili obecni zaczęli bez
zapału giąć karki w obowiązkowych ukłonach. Niektórzy ważyli się jednak na szepty
niezadowolenia i rzucanie chmurnych spojrzeń możnowładcy na koniu. Na twarzach
większości gości weselnych malował się jednak wyłącznie strach.
Uwaga wszystkich obecnych skupiała się dotąd na młodej parze w barwnych strojach,
klęczącej naprzeciwko siebie na środku sali. Ustrojona w kwietne girlandy kapłanka
wykonywała rytualny taniec zaślubinowy, poświęcony czczonej w Dinander Ulli  bogini
plonów. Para nowożeńców odwróciła się w stronę natrętnego arystokraty, gdy rytuał dobiegł
końca. Conan dostrzegł, że oddany baronowi ukłon chłopięco przystojnego pana młodego był
dumny i nieco wzgardliwy. Twarzy oblubienicy nie widać było za koronkowym, gęsto
ozdobionym perłami woalem, lecz kobieta podniosła się z posadzki z imponującym spokojem
i pewnością siebie.
Cymmerianin nie miał pojęcia, dlaczego osoba panny młodej tak przykuła jego uwagę,
lecz Favian również się nią zainteresował. Widać to było po sposobie, w jaki syn barona
wyciągał do przodu szyję.
 Witajcie, moi poddani!  głos wyprostowanego w siodle Baldomera przetoczył się
dzwięcznie nad głowami zgromadzonych na galerii ludzi.  %7łałuję, że ważna podróż
sprawiła, iż spózniłem się na wasze gody. Mimo to jako pierwszy chcę wam złożyć życzenia
długiego i owocnego związku! %7łyczę też zdrowia zebranym tu waszym rodzinom.
W spojrzeniu barona, skierowanym ku rodzinie nowożeńców, malowała się
nieukrywana pogarda.
 Zapewniam was, że panujący ród dołoży starań, by państwa młodych nie minął
żaden z uświęconych przez obyczaje przywilejów i zaszczytów. Nie wątpię, że mój syn
zgadza się całkowicie ze mną  Conan drgnął, gdy dłoń Baldomera w ciężkiej rękawicy
spoczęła na jego ramieniu. Arystokrata wychylił się z siodła dając pokaz ojcowskiej dumy.
Cymmerianina ukłuły zwracające się nań lodowate spojrzenia zgromadzonych. Baron podjął
przemowę na nowo:  W tym celu ogłaszam, że dalszy ciąg zaślubin odbędzie się w moim
pałacu. Służba zapewni wszystkim gościom pod dostatkiem jadła i napitków. Czujcie się
moimi gośćmi. Zapraszam, nie, żądam by przybyli również pan młody i jego piękna
wybranka.
Baldomer skończył obwieszczanie swej woli i zawrócił koniem w ciasnej przestrzeni.
Na galerii rozległy się pomruki i pozbawione zapału okrzyki na cześć barona. Zważywszy na
szczodrość zaproszenia, reakcja była o wiele mniej entuzjastyczna, niż można by się
spodziewać. Za plecami starego władcy, wyjeżdżającego na zalany blaskiem słońca plac,
narastał gwar wzburzonego tłumu.
W pałacu znów zapanował hałas i krzątanina przygotowań do uczty. Kamienne
korytarze wypełniły wonie gotowanych potraw.
Conanowi i tym razem nie pozwolono wziąć udziału w zabawie. Cymmerianin
siedział w komnacie Faviana i ponuro wyglądał na zewnątrz zza częściowo zaciągniętej
zasłony. Napawał się dobiegającymi z dziedzińca odgłosami weselnej uczty.
Postacie pojawiające się w jasno oświetlonym, otwartym wejściu pałacu rzucały
długie cienie na mur otaczający rezydencję. Cienie na ścianach były równie zmienne, jak
myśli barbarzyńcy. Conan dumał nad wieloma sprawami: dwiema kochankami oraz wrogami,
których zyskał ostatnio, splendorem arystokratycznej rezydencji i ambicjami jej
domowników, oraz nad gniewem i wstydem, jakimi napełniało go spotkane tu zło. Myśli
Cymmerianina zaczęły w końcu ciążyć ku bardziej przyziemnym problemom: jak długo
przyjdzie mu pozostać w rezydencji Baldomera, ile zdoła ukraść w trakcie ucieczki i jak wielu
ludzi będzie zmuszony pozbawić wówczas życia&
Zadumę przerwał mu hałas na korytarzu. Conan położył dłoń na rękojeści szabli, która
wyciągnięta z pochwy stała oparta o poręcz fotela. Niemrawe gmeranie przy ryglu sprawiło,
że Cymmerianin odprężył się i bez lęku przyjrzał jaśniejszej plamie drzwi. Serce zaczęło bić
mu szybciej na wspomnienie pieszczot Calissy.
Okazało się wszakże, że niezręcznym przybyszem jest Favian. Syn barona odziany był
teraz w swą najlepszą zbroję. Gdy w blasku świecy niesionej w niepewnej dłoni dostrzegł
rozpartego w fotelu barbarzyńcę, po chwili pijackiego zastanawiania się machnął rękaw
stronę pozostawionych otworem drzwi.
 Idz sobie, dzikusie! Wrócił prawowity mieszkaniec tej komnaty! Nie będę
potrzebował tej nocy twoich usług. Wracaj do śmierdzącej piwnicy!
Conan nie ruszył się z miejsca.
 Rozkazano mi pozostać tu do rana. Twój ojciec i jego szpieg sądzą, że obecność
tylu gości w pałacu stwarza dla ciebie wielkie zagrożenie. Lepiej dowlecz się do jakiegoś
innego łóżka.
 Mój ojciec ci tak powiedział?!  zamiast gniewu, Favian okazał zdumienie.  A
to stary hultaj! Nie sądziłem, że zniży się do takiego postępku!  Rozzłoszczony panicz
zrobił dwa kroki w stronę barbarzyńcy i rzucił mu roztargnione spojrzenie.  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl