[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- yle się czujesz! - powiedział zaniepokojony. - To
wszystko moja wina.
Wziął ją na ręce i posadził na swoich kolanach.
Uniosła dłoń i pogłaskała skurczoną cierpieniem twarz.
- Kocham cię - wyznała po prostu. Przymknęła
oczy i zapadła w ciemną otchłań.
Gdy odzyskała przytomność, leżała w łóżku. Ktoś
mocno ściskał jej rękę.
- Anthony? - mruknęła, przebijajÄ…c wzrokiem pa­
nujący w sypialni półmrok.
Zwieca na nocnym stoliku była osłonięta, a gasnący żar
na kominku emanowaÅ‚ sÅ‚abÄ… poÅ›wiatÄ…. Mimo to rozpozna­
Å‚a sylwetkÄ™ ukochanego i czerpaÅ‚a pociechÄ™ z jego obe­
cności. Wyciągnęła ramię i dotknęła jego rękawa.
- DziÄ™ki Bogu! - szepnÄ…Å‚. Gdy uniósÅ‚ gÅ‚owÄ™, spo­
strzegła, że oczy ma wilgotne. - Myślałem już, że cię
stracÄ™.
- Nie ma obawy, najdroższy. Tylko zemdlaÅ‚am. Za­
chowałam się głupio.
- To wcale nie było najgorsze. Swój popisowy numer
wykonałaś, próbując zasłonić mnie własnym ciałem.
- Chciałam tylko dać ci pistolety.
- Wybrałaś bardzo niebezpieczny sposób. - Isham
zasłonił oczy ręką. - Kiedy rozległ się strzał, lękałem
się, że trafił ciebie.
- PrzestaÅ„ o tym myÅ›leć! Najważniejsze, że wyszli­
śmy z tego cało.
- O, nie! - Pokręcił głową. - Do końca życia będę
ciÄ™ bÅ‚agać o przebaczenie. Nie zasÅ‚ugujÄ™ na ciebie, In­
dio, ale tak bardzo mi na tobie zależało.
- Co tu przebaczać? - szepnęła, dotykajÄ…c jego po­
liczka. - Letty zapewniała, że mnie kochasz, ale nie da-
łam się przekonać.
- Dlaczego miałabyś uwierzyć? Nie powiedziałem ci
o swojej miÅ‚oÅ›ci i pozwoliÅ‚em sÄ…dzić, że zawarliÅ›my kon­
trakt. Po tym wszystkim nabraÅ‚em do siebie odrazy. Chy­
ba bytem szalony, gdy wymyśliłem tamte koszmarne
oświadczyny. Zasłużyłem na chłostę z powodu pychy.
- MogÅ‚eÅ› wpaść we wÅ‚asnÄ… puÅ‚apkÄ™. - India zachicho­
tała. - A gdyby to Letty przyjęła twoje oświadczyny?
- Nie było takiego zagrożenia, moja słodka mądralo.
- Isham rozchmurzył się nieco. - Poznałem cię lepiej,
niż sÄ…dzisz. Nie pozwoliÅ‚abyÅ› siostrze na takie poÅ›wiÄ™­
cenie.
- Racja! - UdaÅ‚a, że marszczy brwi. - MuszÄ™ przy­
znać, że moja ofiara byÅ‚a ogromna. Która panna chcia­
Å‚aby poÅ›lubić mężczyznÄ™ speÅ‚niajÄ…cego wszystkie kap­
rysy swej żony, zmagającego się z jej najbliższą rodziną
i obsypujÄ…cego swÄ… paniÄ… upominkami?
- Ale podbój mi się nie udał, nieprawdaż? Przyznaj,
ze chwilami mnie nienawidziłaś.
- Owszem, nie zaprzeczam. Z wolna przekonywa­
łam się jednak do ciebie, potem zrodziła się miłość, ale
gdy zdałam sobie z tego sprawę, było za pózno. Byłam
przekonana, że nigdy już do mnie nie przyjdziesz.
Zamiast odpowiedzieć, pocałował Indię. Najpierw
delikatnie, potem coraz namiętniej, ponieważ tuliła się
do niego, z chÄ™ciÄ… oddajÄ…c pocaÅ‚unek. Jej zmysÅ‚y stop­
niowo nabierały wrażliwości, bo porwana gwałtowną
siÅ‚Ä… uczuć, czuÅ‚a siÄ™ bezpieczna w ramionach ukocha­
nego. SpeÅ‚niÅ‚o siÄ™ jej najwiÄ™ksze marzenie o prawdzi­
wym małżeÅ„stwie, które nie jest tylko zwierzÄ™cym po­
łączeniem ciał dla wydania na świat potomstwa, lecz
prawdziwÄ… wspólnotÄ…, gdzie zaufanie, uczucie i szacu­
nek odgrywają równie ważną rolę.
Anthony wypuścił ją z objęć i popatrzył w piwne oczy.
Po jego minie poznaÅ‚a, że pozbyÅ‚ siÄ™ wszelkich wÄ…tpliwo­
ści. Uniosła rękę i opuszkami palców obrysowała kontur
jego peÅ‚nych ust, jakby prosiÅ‚a o kolejny pocaÅ‚unek. SpeÅ‚­
niÅ‚ jej życzenie. Tym razem pocaÅ‚unki byÅ‚y najczulszÄ… pie­
szczotÄ…. Najpierw musnÄ…Å‚ kÄ…ciki jej ust, nastÄ™pnie powie­
ki, w koÅ„cu czubek nosa. MiaÅ‚a wrażenie, że motyl doty­
ka jej twarzy barwnymi skrzydłami.
- Musisz odpocząć. Przeszkadzam ci - szepnÄ…Å‚ za­
smucony. - To był chyba najgorszy dzień w twoim
życiu.
- Ależ skÄ…d! NaprawdÄ™ podÅ‚e czuÅ‚am siÄ™, gdy sÄ…dzi­
łam, że nigdy mnie nie pokochasz.
- Moja miÅ‚ość przetrwaÅ‚a wszystkie próby, najdroż­
sza. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia,
ale nie miaÅ‚em pojÄ™cia, jak ciÄ™ zdobyć. - Czule ucaÅ‚o­
wał jej dłoń. - Byłem niezdarą i głupcem, Indio. Klnę
z bezsilności, ilekroć pomyślę, że zmarnowałem bezpo-
wrotnie kilka tygodni wspólnego życia, a teraz... na­
raziłem cię na straszliwe niebezpieczeństwo!
- Nie powinieneś siebie obwiniać - odparła cicho.
- Skąd miałeś wiedzieć, że wszystkie dziwne wypadki
to sprawka Henry'ego. - Przypomniała sobie o Lucii. -
A jego matka? Co z niÄ…, Anthony?
- Odpoczywa. Lekarz podał środek na uspokojenie.
Siedzi przy niej Nan.
- ZnalazÅ‚eÅ› sÅ‚użbÄ™? KazaÅ‚am im zamknąć siÄ™ w piw­
nicy. Zapowiedziałam, żeby nie otwierali, aż usłyszą
umówiony sygnał.
- Dla Tibbsa mój głos to absolutny pewnik. - Isham
wybuchnÄ…Å‚ Å›miechem. - WrzeszczaÅ‚em tak, że zbudziÅ‚­
bym umarłego... - Popatrzył na Indię z żartobliwym
podziwem. - JesteÅ› wspaniaÅ‚ym strategiem! PrzydaÅ‚a­
byś się Wellesleyowi. Sam by tego lepiej nie wymyślił.
- Chyba zrezygnujÄ™ ze sÅ‚użby pod jego dowódz­
twem. - India pokręciła głową. - Okropnie się bałam.
Długo nie wracałeś.
- PojechaÅ‚em sprowadzić wojsko, kochanie. Donie­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl