[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tata Jen obszedł samochód z drugiej strony, wsiadł na miejsce kierowcy, uruchomił
silnik i zaczął się wycofywać.
- Masz szczęście, że trafia ci się taki luksusowy szofer - powiedział. - Gdybym nie
przyjaznił się blisko z kuzynem twojego ojca...
Luke nie był pewien, czy w tych słowach była ukryta wiadomość dla niego, czy tata
Jen mówił to tylko ze względu na pluskwę. Uznał, że na razie raczej się tego nie domyśli, i
obejrzał się na machającą gwałtownie rodzinę, dopóki nie zniknęli mu z oczu. Samochód
minął z drugiej strony stodołę i wyjechał na drogę wśród pól, a przed chłopcem otwarły się
wcześniej nieznane widoki, od których całe życie był oddalony o niecałe sto metrów. Pomimo
zżerającego go uczucia strachu i pierwszego ukłucia tęsknoty za rodziną Luke poczuł
przypływ ekscytacji. Tak wiele rzeczy miał zobaczyć, musiał powiedzieć Jen...
Jen. Ogarnął go w końcu smutek, którego unikał przez tyle dni. Wyszeptał jednak:
- Robię to także dla ciebie, Jen. - Jego słowa były tak ciche, że ani tata Jen, ani
pluskwa nie mogli usłyszeć ich w szumie samochodowego silnika. - Pewnego dnia, kiedy
wszystkie trzecie dzieci będą wolne, opowiem wszystkim o tobie. Zbudują dla ciebie pomniki
i ustanowią specjalne święto... - to nie było wiele, ale sprawiło, że chociaż odrobinę poczuł
siÄ™ lepiej.
Luke oglądał się na rodzinną farmę tak długo, jak tylko mógł. Widział już tylko dach
domu Jen za linią pojedynczych drzew, a potem, w mgnieniu oka, wszystko, co znał, zniknęło
za horyzontem.
Lee Grant odwrócił się i popatrzył na drogę, którą miał przed sobą.
WZRÓD OSZUSTÓW
Dla Connora
ROZDZIAA PIERWSZY
Czasem w środku nocy, w ciemnościach, wymawiał szeptem swoje prawdziwe imię.
- Luke. Nazywam siÄ™ Luke.
Był pewien, że nikt go nie słyszy - współlokatorzy spali mocno, a nawet gdyby nie
spali, jego słowa były zbyt ciche, żeby dotrzeć nawet do stojących najbliżej sąsiednich łóżek.
Był niemal pewien, że ani w jego posłaniu, ani w pokoju, nie zainstalowano żadnych
urządzeń podsłuchowych, ponieważ wcześniej ich szukał. Zresztą nawet jeśli przeoczył
mikrofon ukryty w guziku materaca albo w rzezbieniach wezgłowia łóżka, to czy taki
mikrofon byłby w stanie uchwycić ledwie słyszalny szept?
Teraz był bezpieczny i powtarzał to sobie raz za razem, kiedy leżał rozbudzony w
łóżku, kiedy wszyscy wokół już spali. Mimo to jego serce waliło mocno, a twarz oblewała się
ze strachu zimnym potem za każdym razem, kiedy składał wargi w małe kółko, żeby
wymówić  u , zamiast w fałszywy uśmiech, towarzyszący wymawianiu podwójnego  e w
imieniu Lee, na które uczył się teraz reagować.
Byłoby lepiej, gdyby zapomniał i nigdy już nie wymawiał swojego prawdziwego
imienia.
Miał jednak poczucie, że stracił wszystko inne, a samo bezgłośne wypowiedzenie
słowa Luke stanowiło dla niego pociechę. Wydawało mu się teraz jedyną nicią wiążącą go z
przeszłością, rodzicami, braćmi...
I Jen.
W ciągu dnia właściwie się nie odzywał.
Nic nie mógł na to poradzić.
Tamtego pierwszego dnia, idąc z ojcem Jen schodami prowadzącymi do Szkoły dla
Chłopców Hendricksa, Luke czuł, że jego szczęki zaciskają się coraz mocniej i mocniej w
miarę zbliżania się do frontowych drzwi.
- No już, nie rób takiej miny - powiedział pan Talbot, udając rozbawienie. - To nie jest
przecież poprawczak.
To słowo utkwiło Luke owi w pamięci. Poprawczak. Popraw-czak. Rzeczywiście
mieli go poprawić, zamierzali wziąć Luke a i przerobić go na Lee.
Lee był bezpieczny, Luke owi groziło niebezpieczeństwo.
Ojciec Jen zatrzymał się, położył rękę na ozdobnej klamce, czekając na odpowiedz
chłopca, ale Luke nie byłby w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, nawet gdyby od tego
miało zależeć jego życie.
Tata Jen zawahał się, a potem szarpnął ciężkie drzwi. Przeszli długim korytarzem,
którego sufit wznosił się niesamowicie wysoko. Luke pomyślał, że nawet gdyby cała jego
rodzina stanęła sobie na ramionach, jedno na drugim - tata, matka, Matthew i Mark - to z
nich, które znalazłoby się najwyżej, miałoby jeszcze trudności z dosięgnięciem sklepienia.
Zciany od sufitu do podłogi zajmowały stare obrazy przedstawiające ludzi w strojach, jakie
Luke widywał tylko w książkach.
Oczywiście, istniało bardzo niewiele rzeczy, które widywał gdzie indziej, niż tylko w
książkach.
Starał się nie gapić na wszystko, co go otaczało, ponieważ gdyby rzeczywiście był
prawdziwym Lee, taki widok na pewno wydawałby mu się znajomy i zwyczajny. Na razie
jednak z trudem o tym pamiętał. Minęli klasę, w której gromada chłopców siedziała w
równych rzędach, plecami do drzwi - Luke oglądał się na nich tak długo, że prawie zaczął iść
tyłem. Wiedział, że na świecie jest mnóstwo ludzi, ale nigdy nie był w stanie wyobrazić sobie
aż tylu w jednym miejscu i czasie. Czy wśród nich kryły się jakieś cienie z fałszywymi
dokumentami, takie jak Luke?
Ojciec Jen położył rękę na ramieniu chłopca i obrócił w kierunku drzwi.
- No proszę, gabinet dyrektorki - odezwał się z entuzjazmem. - Właśnie tego
szukaliśmy!
Luke, nadal niezdolny do wykrztuszenia choćby słowa, skinął głową i śladem pana
Talbota przekroczył próg. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl