[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spakowany do transportera. Zarezerwowano dla was inne, ruchome pomieszczenie. Przykro
mi niezmiernie, ale nie mogę wam zaufać na tyle, żeby pozwolić wam podziwiać mijane kra-
jobrazy, ale przynajmniej będziecie mogli je wąchać. Rozkoszujcie się stepowym wietrzy-
kiem, drodzy goście. I proszę, żadnych spektakularnych prób ucieczki. Uznałbym to za osobi-
stą obrazę.
Niech no tylko jedno z nas się uwolni, na pewno doznasz osobistych obrażeń, pomyśla-
ła wściekle. Zmusiła się do zachowania spokoju, przywołując w pamięci swoje szkolenie.
Wszyscy Jedi wiedzą, że gniew zaćmiewa jasne myślenie, a zemsta w najlepszym razie jest
niepotrzebnym marnotrawstwem energii.
Ktoś nie chciał, aby wrócili do Cuipernam. Ile to jest dwie części cyklu rozrodczego?
Jaki ma cel przetrzymywanie ich w niewoli, by potem wszystkich wypuścić? Oczy mistrzyni
rozszerzyły się lekko pod kapturem w nagłym zrozumieniu.
Rada Unii! Ona i Obi-Wan obiecali im ugodę z Alwarimi. Jeśli nie wrócą w rozsądnym
terminie, pozycja zwolenników secesji w radzie umocni się stopniowo. Czy zagłosują za sece-
sją, nie czekając na raport Jedi? Podobnie jak wszyscy inni politycy, przedstawiciele rady
mają swoich wyborców, przed którymi muszą odpowiadać. Nie będą czekać wiecznie. Może
nie zaczekają nawet dwóch części cyklu rozrodczego?
Z pewnością ktoś to wymyślił. Ciekawe, kto zyska najwięcej na powstrzymaniu Jedi
przed ukończeniem misji? Kto, poza secesjonistami? Kto był zleceniodawcą ataku na nią i
Barrissę, a potem stał za porwaniem padawanki?
Choć jej nozdrza nie były tak wrażliwe jak jedno nozdrze suubatara, wyraznie czuła w
tym odległą obecność Hutta.
Kiedy wrócimy do Cuipernam będziemy musieli zamienić parę słów z niejaki Soerg-
giem, pomyślała ponuro. Parę dość nieprzyjemnych słów. Lecz Luminarę, a z pewnością i
całą Radę Jedi, gnębiło jeszcze inne, złowróżbne pytanie: kto stoi za Huttem? Zanim jednak
spotkają się z Soerggiem, muszą uwolnić się ze złotej klatki skąpych Qulunów i to szybko.
Tooąui przyglądał się spomiędzy wysokich traw, jak Qulunowie zwijają obóz. Domy i
kilka kramów zgrabnie złożono, towary poskładano, wszelkie inne przedmioty nierozerwalnie
związane z klanem nomadów starannie zapakowano. Procesję zamykały luzne sadainy i co
najważniejsze sześć wierzchowych suubatarów, które należały do jego nowych przyjaciół.
Kiedy karawana ruszyła, poszedł za nią, zamierzając śledzić kupców z pewnej odległości.
Stopniowo ośmielił się i coraz bardziej zbliżał do karawany. Teraz mógł już obserwować po-
jedyncze osoby, samemu pozostając w cieniu.
Rozpoznał kilkoro członków klanu, przede wszystkim potężnego i okrągłego Baiuntu.
Wódz jechał na czele procesji, usadowiony na platformie udekorowanej kolorowymi wstęga-
mi, które łopotały razno na wietrze, a także organami wiatrowymi, proporcami Qulunów i
krzykliwymi reklamami towarów sprzedawanych przez klan. Tooąui tak był zajęty obserwa-
cją ruchów klanu i pozostawaniem w ukryciu, że prawie zapomniał o zagrożeniu życia swoich
przyjaciół.
Podskoczył jednak z radości, kiedy pózniej tego popołudnia wszyscy oni zostali wresz-
cie wyprowadzeni z transportera ciągniętego przez osiem sadainów. Każdemu po kolei po-
zwolono chwilę korzystać z wiatru, słońca i świeżego powietrza, po czym wpuszczono z po-
wrotem do transportera, a jego miejsce zajmował następny więzień. Gwurranin liczył ich cier-
pliwie, drżąc z podniecenia. Wszyscy tam byli: czworo Jedi i dwóch Alwarich o jadowitych
ozorach. Zakapturzeni, zakneblowani i związani tak dokładnie, że nawet Jedi nie zdołali się
uwolnić. Ten galaretowaty Baiuntu może i jest kłamliwym draniem, ale z pewnością wie, co
robi.
Jak, na wszystkich bogów deszczu, mam ich uwolnić? zastanawiał się Tooąui. Naj-
pierw powinien przedostać się do obozu, potem w jakiś sposób pozbyć się strażników Qulu-
nów, większych i silniejszych od niego. A on nie ma żadnej broni z wyjątkiem kamieni. Jeśli
nawet zdoła niezauważenie dotrzeć do transportera i załatwić po kolei wszystkich strażników,
wciąż będzie potrzebował czasu, aby uwolnić całą czwórkę przyjaciół... i może może nawet
tych dwóch Alwarich. Potem będą musieli odzyskać ich osobiste przedmioty, odebrać suuba-
tary i odjechać zdrowo i w jednym kawałku. %7łeby tego dokonać, nie wystarczy dziesięciu To-
oąuich, a on jest tylko jeden.
Nie ma co nawet marzyć o wsparciu, wiedział o tym doskonale. Gwurranie to twarde
plemię. Przetrwali w niegościnnym kraju, gnębieni przez drapieżną faunę, nie dzięki poboż-
nym życzeniom. Kiedy brakowało zasobów, znajdowali odpowiednie substytuty lub wymy-
ślali własne.
O to chodziło. Potrzebna będzie pospieszna improwizacja. Rozum i logika mogą podpo-
wiadać, że obojętne co zrobi, poniesie klęskę, ale Tooąui nadrabiał nikłość postaci potężnie
przerośniętym ego. Jeśli zawiedzie wszystko inne, bezczelność nie pozwoli mu ponieść klę-
ski.
Teraz trzeba to tylko wytłumaczyć Qulunom.
Każdy krok, każdy metr przebyty przez człapiące powoli sadainy, za którymi podążał,
oddalał go od domu, od bezpiecznych, znajomych wzgórz i ciepła plemienia Gwurran. Próbo-
wał nie myśleć, jak daleko go zaniosło od wszystkiego, co znajome. Wody miał dosyć; deszcz
zbierający się w niewielkich zagłębieniach w mocno ubitej ziemi dostarczał jej w obfitości.
Tracił jednak czas na poszukiwanie pożywienia, a potem musiał się spieszyć, żeby dogonić
nieprzerwanie wędrującą karawanę. W ten sposób mijał dzień za dniem, potem następny i
jeszcze jeden. Zmęczony, brudny, stęskniony za domem Tooąui wciąż dotrzymywał kroku
procesji.
Kolejny wieczór zastał go nie bliżej pomysłu na ratowanie przyjaciół, niż wtedy, gdy
krył się w norze kholota. Zapadła noc. Zmęczony i głodny Tooąui w poszukiwaniu schronie-
nia przed krążącymi drapieżnikami stwierdził, że powoli oddala się od obozowiska. %7łałował
blasku prętów żarowych, które mógł bezpiecznie oglądać tylko z daleka. Ale bezpieczeństwo
było ważniejsze niż ciepły blask w ciemności. Jeśli nie znajdzie nory ani drzewa, może trafi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]