[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zdeprawowała pana - szepnęła ochryple. - Pana i pańskiego brata. To nie pan mówi, tylko ona.
- Być może - stwierdził wesoło. - Ale przeszłość minęła i teraz jestem człowiekiem, który sam kieruje swoim losem.
50
Mówię to, co myślę.
Usta jej zadrżały, ale jej głos był silny, słowa treściwe.
- Nie będę pana kusiła, bo nie zabawię tu długo. Przyjechałam, żeby pomóc Samowi, a nie po to. - Spojrzała na dłoń
trzymającą jej rękę.
- Mogła mnie pani spoliczkować i uciec, ale nie zrobiła pani tego - rzekł.
Nie miała odwagi na niego spojrzeć. Chciała powiedzieć, że podali tylko dlatego, iż tak bardzo przypomina jej
Briana, mężczyznę, którego kochała, mężczyznę, który złamał jej serce. Ale nie mogła kłaniać. Newell już nie
przypominał jej Briana i z całą pewnością już nie kochała Briana. Był tylko jeden powód, dla którego nie wzbraniała
się Przed tym pocałunkiem: sama tego pragnęła. Zuchwalstwo i uroda Newella intrygowały ją. Ale to nigdy więcej się
nie powtórzy, zapewniała sarną siebie, usiłując wyszarpnąć rękę.
- To zwykła pomyłka - powiedziała obojętnie, modląc się w duchu, by nie dostrzegł niepokoju w jej oczach. - Jest
pan pod wpływem leków... proszę pamiętać o swoim ramieniu, milordzie. Najwyrazniej nie wie pan, co pan robi, a ja
dałam się zaskoczyć. - Przestała szarpać rękę i znieruchomiała. Cichym, gniewnym głosem powiedziała: - Więc proszę
mnie puścić i zapomnimy, że to się kiedykolwiek wydarzyło.
Utkwił w niej wzrok. Twarz miał kamienną.
- Proszę mnie puścić - powtórzyła. - Nie wolno panu zapominać o swoim ramieniu, milordzie.
Kącik jego ust uniósł się w drwiącym uśmiechu.
- Tak, naturalnie, moje ramię.
- Musi pana okropnie boleć. Nic dziwnego, że nie może pan jasno myśleć.
- Tak. - Spojrzał na bandaż. Schrypniętym, lekko rozbawionym głosem powiedział: - Zabija mnie.
Poczuła się, jakby owionął ją zimny wiatr. Nie rozbawiła jej ironia zawarta w jego słowach. Myślała o Urszuli Pole i
jego szalonym wytłumaczeniu przyczyn ostatnich wydarzeń. Pragnęła uciec. Uciec jak najszybciej.
- Powinnam wezwać lekarza. - Przeniosła wzrok z dłoni, którą ściskał jej ramię, na jego drugą rękę. Na
śnieżnobiałym bandażu pojawiła się jasnoczerwona cienka linia.
- Nie. Będę spał.
- Ale... musi pana... boleć... - Do oczu napłynęły jej łzy. Raz sprawiał, że śmiertelnie się go bała, po chwili zaś serce
ją bolało, zdejmowała ją taka niewytłumaczalna żałość.
- Potrzebuję jedynie snu.
Aleksandra odniosła wrażenie, że Newell odsuwa się od niej zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Nagle się zmienił,
czuła, że sam sobie wyrzuca własne zachowanie, tak jak wtedy w bibliotece, kiedy wpadł w złość i zapomniał o
dobrych manierach.
- Może pani odejść, panno Benjamin. W przyszłości oszczędzę pani takich nocy. - Zamknął oczy i znów opadł na
poduszki. - Laudanum spowodowało tę chwilę słabości. Nigdy więcej nie będziemy mówić o takich rzeczach.
- Dobrze, milordzie, ale co z Urszulą Pole? Czy mógł pan mieć rację? Czy to naprawdę ona była w holu? Czuję, że
należy wezwać służbę, by przeszukała...
Otworzył oczy. Puścił jej rękę. Cofnęła się jak przed warczącym psem.
- Tego, o czym tu mówiłem, nigdy więcej nie powtórzę. Wyprę się, że kiedykolwiek coś takiego pani mówiłem. Ta
noc, ta rozmowa nigdy nie miały miejsca, rozumie pani?
- Tak - odpowiedziała - Ale, milordzie, dlaczego...?
Ich spojrzenia się spotkały. Poczuła, że nogi majak z ołowiu; aż ją korciło, by ukryć twarz w dłoniach, by się osłonić
przez nienazwanymi, a co za tym idzie, bardziej przerażającymi lękami. Wydawało jej się, lżę w jego oczach dostrzega
zagubioną, rozdartą duszę, która nie wy- trzyma już długo. Przeraziło ją to, a zarazem wzruszyło. Serce jej się ścisnęło.
- Nie wierzy pani w duchy, prawda, Aleksandro?
Drżała, zdołała tylko skinąć głową.
- Oto więc, dlaczego. - Zamknął oczy i opadł na poduszki. Nie odezwał się więcej.
12
O, ja mam żale odmiennej natury,
Stokroć straszniejsze od zbrodni i kar.
Jeśli mej duszy chcesz zmniejszyć tortury.
O, użycz ucha spowiedzi mych skarg.
Zwól, jeśli nie mam przyjacielskiej dłoni,
Niech chociaż ucho się ku mnie nakłoni.
Crabbe Sala sprawiedliwości
Co robi pszczoła, kiedy krąży nad kwiatkiem? Bzzzz... - Aleksandra przesunęła palcem po ksylofonie.
Spojrzała na Sama, który siedział sztywno na ogrodowej ławce, nie patrząc na nią, raczej wyczuwając jej obecność i
informując o tym napięciem mięśni. Od wypadku Newella minęło dziesięć dni. Aby odwrócić uwagę Sama od stanu
51
zdrowia brata, zaczęła go zabierać do ogrodu i tam stosować swoje metody terapeutyczne. Potem zawsze prowadziła
go do Newella. W nagrodę za to, że jej ufał. Chociaż Newell gorączkował i nie był miłym towarzyszem, Sam
znajdywał pocieszenie w tych wizytach. Stosunki między nimi szybko się zacieśniały.
- Potrafisz tak zrobić, Sam? Bzzzz...? - Patrzyła na niego z nadzieją.
Sam się nie poruszył. Patrzył na nią jedynie takimi samymi błękitnymi oczami, jak jego brat, a potem przestał
uważać.
Westchnęła i spojrzała znużona na czarne paski na kraciastym kocu, na którym siedziała. To był jej pomysł, by
zabrać Sama do ogrodu. Musieli się zaprzyjaznić, ponieważ tylko wtedy na tyle jej zaufa, by mogła zacząć z nim
pracować. Ale teraz miała wrażenie, że jej trudy są daremne. Była zmęczona i zdrętwiała, siedząc na trawie w swojej
krynolinie. Poza tym ostatnio bardzo zle sypiała.
Całymi godzinami rzucała się na łóżku, myśląc o Newellu, rano wstawała znużona. Ale jeszcze gorsze były majaki,
które nie dawały jej spokoju.
Duchy nie istniały. Tego była pewna. Samą ideę uważała za absurdalną. Nawet kiedy tamtej nocy wracała z sypialni
lorda do swojego pokoju, nie odczuwała lęku przed duchami. Istniały tylko w umysłach dzieci i osób
niezrównoważonych psychicznie. Nie, jej wszystkie obawy i lęki związane były z Newellem. Było to tylko niejasne
przypuszczenie, ale coś jej kazało wierzyć, że Newell skrycie toczy jakąś batalię. Dobro i zło zdawały się walczyć w
jego sercu, ani jedno, ani drugie nie chciało wypuścić jego duszy ze swych objęć.
Przegrywał tę bitwę. I zaczął się godzić ze swoją klęską.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]