[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ile razy zamierzasz jeszcze łamać prawo, prowadząc moją
sprawę? - zapytał. Nadal wyglądał tak, jakby chwilę przedtem do-
stał obuchem w głowę.
Obojętnie wzruszyła ramionami.
- Tyle, ile będzie trzeba.
Spencer potrząsnął głową. Znów spojrzał na dokument trzymany
w ręku.
- A więc mam siostrę - oznajmił miękkim głosem.  Nie miałem
o tym pojęcia.
Roxy uznała za swój obowiązek od razu sprowadzić go na ziemię.
- Oczywiście, Charlotte Ellen McCormick już nie istnieje - przy-
pomniała. - Z pewnością nosi nazwisko ludzi, którzy ją adoptowali.
Będzie więc mały kłopot z dowiedzeniem się, jak teraz się nazywa.
A większy, jeśli wyszła za mąż i ponownie zmieniła nazwisko.
- Ale będzie to możliwe? - z niepokojem zapytał Spencer.
Roxy kiwnęła głową.
- Tak. Lecz zabierze sporo czasu. Moje śledztwo mogę prowa-
dzić różnymi sposobami, ale jeszcze nie wiem, który z nich naj-
75
S
R
szybciej doprowadzi nas do celu. Spencer, uprzedzam cię szczerze,
to może potrwać.
Ta wiadomość chyba go nie zmartwiła. Na razie wystarczała
świadomość, że na świecie jest ktoś bliski, z kim łączą go silne
więzy rodzinne. Fizyczne, emocjonalne i psychiczne.
- Rozumiem - odparł. - Miło wiedzieć, że nie jest się samemu na
świecie.
Roxy uśmiechnęła się ponownie. Lekko dotknęła ręki Spencera. W
odpowiedzi na ten gest zacisnął palce na jej dłoni.
- Dziękuję - szepnął.
- Nie ma za co. Już ci mówiłam, ja tylko wykonuję to, co do
mnie należy.
- Ale...
Roxy poruszyła się. Spencer wyczuł, że szykuje się do wyjścia.
Usiłowała wyrwać rękę, ale trzymał ją mocno, bo nie chciał zostać
sam. Zwiadomość tego faktu dotarła do Roxy. Dała spokój. Zaci-
snęła palce na dłoni Spencera. Gest ten sprawił mu dużą, nie znaną
dotychczas przyjemność.
- Zostawię ci całe akta - odezwała się po chwili. - Znajdziesz tu
też inne informacje, które udało mi się zebrać. O twoich rodzicach
i ich śmierci oraz o siostrze. O ile mogłam się zorientować, nie by-
ło żadnych żyjących krewnych, którzy mogliby wziąć dzieci do
siebie. Dlatego zajęła się wami państwowa opieka społeczna i zor-
ganizowała adopcję. Możesz zresztą sam sobie poczytać. Nie jest
tego wiele, ale to dopiero początek.
Roxy zaczęła podnosić się z kanapy, lecz Spencer znienacka
pchnął ją z powrotem na poduszki. Zdezorientowana, straciła rów-
nowagę, więc ją przytrzymał. Wziął w ramiona. Milczał. Przede
wszystkim dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć. Na twarzy Roxy
zobaczył zmieszanie.
- Spencer... - szepnęła, napotykając jego wzrok.
76
S
R
- Zostań jeszcze - poprosił.
Chciała usiąść na kanapie, lecz trzymał ją mocno. Nie protestowała.
Wyczuł jednak, że jest bardzo spięta i życzy sobie, aby ją puścił. Nie
zrobił tego z czysto egoistycznego powodu. Mając Roxy tak blisko
siebie, było mu po prostu dobrze.
- W porządku - odparła. - Chciałam iść, bo uznałam, że już naj-
wyższy czas. Sądziłam, że wolisz w samotności pooglądać te akta.
A w razie jakichś wątpliwości, w każdej chwili będziesz mógł do
mnie zadzwonić.
- Wolę, żebyś była przy mnie, gdy będę przeglądał papiery. I ma-
jąc jakieś wątpliwości, od razu będę mógł prosić cię o wyjaśnienie.
- Ale...
- Jeśli jesteś głodna, zamówimy kolację do domu.
W tej chwili, jakby na zawołanie, Roxy głośno zaburczało w
brzuchu. Zrobiła się czerwona. Spencer roześmiał się.
- Na ulicy M jest świetna restauracja, w której ciągle zamawiam
jedzenie. Mają bogate menu. Właściwie wszystko, czego człowiek
zapragnie. Zadzwonić?
- Nie musisz - odparła Roxy. - Nie jestem aż tak bardzo głodna.
Jej pusty brzuch znów dał o sobie znać. Tym razem ona też się
roześmiała.
- Coś mi się wydaje, że zaraz padniesz z głodu. Kiedy jadłaś
ostatni raz?
Wzruszyła lekko ramionami.
- Rano. Trochę śniadaniowych płatków.
- A pózniej nie miałaś nic w ustach?
Roxy nie zamierzała poddawać się dalszemu przesłuchaniu.
Ostatnie dwa dolary wydała na kubek kawy i los na loterię.
77
S
R
- Nie odczuwałam głodu. Aż do tej pory - skłamała.
- A więc zostaniesz na kolacji?
Znów mimo woli zwróciła uwagę na błękit jego oczu. Były takie
śliczne i takie... zagubione. Spencer nie należał do ludzi, którzy
mieli zwyczaj o cokolwiek prosić innych. W tej chwili jednak wy-
glądał jak obraz nieszczęścia. Taki był smutny.
- Zjedz ze mną - ponowił prośbę.
Roxy milczała.
Opuszkami palców delikatnie przesunął po jej wargach, a potem
wzdłuż szyi. Odkrył puls. Wyczuł, jak szybko bije jej serce.
Uśmiechnął się.
- Nie wychodz. Zostań ze mną. Na trochę. Tak, żebym mógł psy-
chicznie uporać się z tym wszystkim.
Skórę miała gorącą. Coraz cieplejszą. Swoim wzrokiem zupełnie
ją zauroczył. Pomyślała, że żaden mężczyzna nie powinien mieć aż
tak pięknych oczu.
- No, niech będzie - przystała wreszcie.
Powinna się wstydzić. Przynajmniej zmusi Spencera, żeby za-
mówił też deser.
Nadal jednak siedziała w milczeniu. Pragnąc, by trzymał ją jesz-
cze mocniej w objęciach, a zarazem obawiając się tego, co napraw-
dę mogłoby się wówczas wydarzyć. Na szczęście, oderwał ręce od
jej skóry. Wstał i odszedł od kanapy. Usłyszała, że bierze słuchaw-
kę do ręki, wystukuje jakiś numer i przez chwilę z kimś rozmawia.
Wrócił i stanął przed Roxy.
- Muszę jeszcze sprawdzić, czy mam w domu jakieś odpowiednie
wino - oznajmił i po chwili już go nie było w pokoju.
Roxy odetchnęła z ulgą.
78
S
R
Nie miała pojęcia, co Spencer rozumie przez zamówienie do do-
mu jedzenia. Gdy ona sama robiła coś takiego, z knajpki znajdującej
się w pobliżu jej agencji przybiegał długowłosy wyrostek i przyno-
sił pizzę. Roxy zjadała ją w pośpiechu, siedząc na biurowej kanapie
i równocześnie słuchając radia.
U Spencera natomiast wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Do
jego drzwi zapukali dwaj elegancko ubrani kelnerzy. Wnieśli do
mieszkania cały stos półmisków przykrytych kopulastymi pokry-
wami ze lśniącej, nierdzewnej stali. Szybko przeszli do jadalni,
sprawnie narzucili na stół śnieżnobiały, wykrochmalony obrus i
nakryli dla dwóch osób, korzystając z pięknej, porcelanowej za-
stawy.
Z rosnącym zdumieniem Roxy patrzyła, jak dwaj młodzi ludzie
w nieskazitelnie białych marynarkach, z czarnymi muszkami pod
szyją, zapalali świece i ozdabiali środek stołu kwiatami. Potem
szybko zniknęli w kuchni. Było widać, że świetnie znają ten dom.
Chwilę pózniej pojawił się znów jeden z kelnerów. Na srebrnej tacy
wniósł dwa kieliszki białego wina.
Jeden kieliszek Spencer podał Roxy. Drugi podniósł do ust. Skinął
na kelnera, który bez słowa zniknął w drzwiach kuchni.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że sam zadysponowałem
dzisiejsze menu dla nas obojga - powiedział po chwili pan domu.
Roxy nadal siedziała jak ogłuszona. Bez słowa skinęła głową.
Powoli sączyła wino. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl