[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewielką ochotę i cały czas bawi się jej kosztem.
A ona więcej upokorzeń już nie zniesie...
Nie! krzyknęła rozpaczliwie. Proszę!
Odejdz! Ja nie mogę, ja nie potrafię, tak jak one... te
twoje kobiety... I nie chcę! Nie! Nie!...
Kristin...
Jego głos był teraz inny, zupełnie inny. W tym
głosie pojawiła się czułość, dziwna, jakby sam jej nie
chciał, jakby sprawiała mu ból. Dotknął leciutko jej
policzka, potem odsunął się, ułożył obok i ostrożnie,
jakby z ociąganiem, objął ją ramieniem.
Drżał. Ten wysoki silny mężczyzna drżał na
całym ciele. Drżał i cichutko powtarzał jej imię. Raz,
drugi. Potem na czole, na brwiach poczuła jego wargi,
przesuwające się leciusieńko, jak tchnienie wiatru,
usłyszała słowa, bardzo ciche.
Wcale nie chcę, Kristin. Nie chcę, żebyś była jak
tamte... inne... Kristin... i ja... ja wcale nie chcę cię
pragnąć.
Szeptał i dotykał jej. W jego głosie był smutek,
gorycz. On nie chciał, ale ręce były nieposłuszne.
Dotykały delikatnie, niekiedy śmielej, potem znów
ostrożnie. I każde dotknięcie, jak promień słońca
nagrzewało jej ciało.
74 Heather Graham
Nie chcę tego... ale pragnę, pragnę cię, Kristin...
Potem zaczął ją całować, zachłannie, namiętnie.
A ona... ona wcale się nie bała. Te pocałunki dawa-
ły jej dziwną, oszałamiającą radość. Jak podczas
cwału na kasztance... Kiedy o wszystkim się zapo-
mina, kiedy nie ma nic, tylko jest pęd, jest wiatr,
jest uniesienie... jak teraz. Uniesienie w jego ramio-
nach, wśród ciemności. I też ten wiatr, ale w ser-
cu....
Uniesienie rodzi głód... Nie, nie ma już żadnego
lęku... jej ciało jest coraz bardziej rozpalone, pul-
sujące. Nie ma już koszulki z koronkową wstawką,
jest głowa mężczyzny całującego jej nagie piersi...
I dlaczego tak bardzo chce się krzyczeć, kiedy jego
palce przesuwają się wzdłuż jej kręgosłupa, pieszczą
pośladki, kiedy jego usta całują nagie piersi, potem
brzuch i śmiało podążają dalej...
Ta chwila była już blisko. Chwila, która miała
zmienić jej życie na zawsze.
Głodna?
Jego dłonie pieściły ją teraz z wielką czułością. Nie
chciała patrzeć mu w twarz, to wszystko było zbyt
nowe, zbyt zdumiewające. Skinęła więc tylko głową.
Kristin?
Tak?
Powiedz...
O, Boże!
Próbowała wysunąć się z jego ramion, on jednak
trzymał mocno, patrzył na śliczną, półprzytomną
twarz dziewczyny, na złocistobrązowy gąszcz wło-
sów, dziwnie lśniących w poświacie księżyca, na
wilgotne, rozchylone usta...
Za wszelką cenę 75
Leciutko dotknął pulsującego zagłębienia u nasady
szyi, potem pierś, potem jego palce kreśliły kręgi na
miękkim brzuchu.
Krzyknęła.
A więc jesteś głodna.
O, tak! I ten głód bez reszty zawładnął jej ciałem.
Błogosławiła ciemność, błogosławiła księżyc, że skrył
się za chmurą, aby nie patrzeć na jej grzech. Bo
posłuszna już była tylko zmysłom. Objęła Cole a
ramionami, wtuliła twarz w jego pierś, szepcząc coś
i mrucząc. Całe jej ciało, rozpalone, pragnące, tuliło
się do niego, żądało...
Cole już tylko jak przez mgłę pamiętał to, co
powinien był powiedzieć od razu. %7łe żadna siła go nie
zmusi, aby pozostał na ranczo. Musi jechać natych-
miast, bo ma inne zobowiązania i choćby miał przejść
przez piekło, tego zobowiązania dotrzyma.
A poza tym ta jej niewinność... Ostatnia rzecz,
jakiej potrzebował. Kristin McCahy była dziewczyną
twardą, odważną, zdesperowaną. Taką uczyniła ją
wojna. Ale mimo okrutnych doświadczeń pozostała
niewinna. Niewinne było jej ciało, serce też, choć
przepełnione bólem. I ta śliczna dziewczyna za-
sługuje na coś więcej, na coś, czego on nie może jej
dać, bo jego serce na zawsze już należało do kogoś
innego.
Jednak pragnął tej dziewczyny, garnącej się do
niego tak ufnie, oplatającej go jedwabistą pajęczyną
namiętności, którą on sam przecież rozbudził. Dziew-
czyny brązowowłosej, o oczach niebieskich jak niebo,
skrytych teraz za firanką ciemnych rzęs, o ustach
wilgotnych, jakże szczodrych. Jej ciało stworzone
76 Heather Graham
było po to, by je kochać. Smukłe i miękkie. Miękkie
tam, gdzie męskie dłonie pragną pachnącej, aksamit-
nej miękkości.
Musiał jej dotykać. Bo ona była tu, szeptała coś
niezrozumiale, a on czuł, że krew uderza mu do
głowy, w której nie było już żadnych myśli. Jakby nie
było przeszłości, jakby nic nie stało przed nim. W jego
głowie było tylko jedno pragnienie. Musi mieć tę
dziewczynę. Zaraz.
Bardzo się starał nie zapomnieć, że ona jest dziewi-
cą. Ale jego pocałunki pozbawione były jakiejkolwiek
delikatności, a ciało coraz bardziej spragnione...
Poddała mu się, po czym usłyszał cichy krzyk,
krzyk, który dotarł do jego mózgu dopiero po speł-
nieniu. Krzyk kobiety, cichy, stłumiony, krzyk kobie-
ty, która wie, że ten krótki ból jest tylko bramą do
dojrzałego życia. Taki krzyk już raz słyszał,trzymając
kobietę w swoich ramionach. Pamiętał. I teraz, na
chwilę, poczuł w sercu gorycz i nienawiść do samego
siebie. I w tym momencie Kristin zaczęła drżeć. Może
od płaczu... Więc przytulił ją do siebie, głaskał,
szeptał, że zostanie, że obroni...
Azy Kristin obeschły, a jego ciało znów zaczęło się
domagać spełnienia. Znów pieścił, sycił się urodą tych
krągłości i miękkości, wdychał słodki zapach spląta-
nej, złocistobrązowej przędzy. A ona była już nie
tylko uległa. Też się syciła, a jej krzyk rozkoszy
zmieszał się z jego jękiem.
Potem znów odkrył na aksamitnym policzku łzę
i ogarnęła go wściekłość. Na siebie samego, na nią. Po
co to? Po co to wszystko?
Ta dziewczyna powinna znalezć sobie jakiegoś
Za wszelką cenę 77
młodego osiłka, iść do ślubu w bieli i być kochaną...
przez męża. Nie tylko pożądaną... przez kochanka.
Odsunęła się od niego, odwróciła plecami. Znowu
płacze. Miała do tego prawo, ale to było cholernie
ubliżające. Przecież, mimo wszystko, był delikat-
ny, na pewno delikatny. Jeszcze bardziej delikatny
niż z... Elizabeth.
Elizabeth.
Ból, straszliwy, piekący, ból nie do zniesienia.
Idz już odezwała się zduszonym głosem
Kristin.
Co?
Teraz... chyba... zostaniesz.
Jej głos drżał, znów płakała, a jego ogarniała złość.
Naturalnie, panno McCahy powiedział zim-
no. Ten cholerny interes został ubity.
No to możesz już sobie iść.
Nie, panno McCahy. Nie mam zamiaru dalej
ulegać pani kaprysom. Zaprosiła mnie pani, więc
przyszedłem. A pójdę, kiedy będę miał na to ochotę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]