[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chciwa, to do tego nieczuła. Podała mu dokładny opis trasy do mola,
gdzie była zakotwiczona barka dowożąca wszystkich gości. Czy
zapomniała, że kiedyś wraz z nią przybył w ten sposób do Westdene?
Czy tamten dzień tak niewiele dla niej znaczył?
On pamiętał każdą minutę. Jak na ironię, kiedy pojechał po
Lydię, powiedziała, że nie czuje się na tyle dobrze, żeby dokądkolwiek
się udać. Przyzwoitka była głucha na jej błagania i praktycznie
wepchnęła ją do powozu, który wynajął, żeby dotrzeć na miejsce. Po
przyjezdzie z trudem wysiadła z powozu i stanęła, ledwie utrzymując
się na nogach. Przycisnęła dłoń do czoła, jakby bolała ją głowa, i
osłoniła oczy, bo raził ją blask świateł odbijających się w wodzie.
Wprawdzie policzki miała uróżowane, ale wargi były blade. Był
wściekły na panią Westerly, że zlekceważyła złe samopoczucie Lydii,
ale zniecierpliwiona przyzwoitka kazała podopiecznej usiąść w cieniu i
przestać się ze sobą cackać.
Wtedy poprzysiągł sobie, że wyswobodzi ją spod wpływów tej
kobiety. Wziął Lydię na ręce i zaniósł do wnętrza domu, bo przy jakieś
okazji wyjawiła mu, że tylko ciemności i cisza przynoszą jej ulgę
podczas silnej migreny.
Robert był zbyt zajęty innymi gośćmi, żeby poświęcić mu więcej
uwagi. Skorzystał więc ze sposobności i przedłożył Lydii propozycję,
ale nie miała czasu mu odpowiedzieć, bo zjawiła się pani Westerly.
Zdążył tylko obiecać, że sprowadzi zarządzającą domem i położył
Lydię ostrożnie na sofie. Wtedy po raz ostatni widział ją jako pannę.
Czy naprawdę pomyślała, że mógłby wziąć udział w parodii
tamtego dnia, wsiadając na barkę w tłumie rozochoconych młodych
ludzi, skoro oboje wiedzieli, że wkrótce zostaną kochankami? Byłoby
to niczym sypanie soli na rany. Po upływie tylu lat wciąż był na nią zły.
To on wprowadził ją do tego domu. Wykorzystała go, żeby zostać
przedstawioną pułkownikowi Morganowi, po czym skierowała na
niego cały swój urok. W ciągu kilku dni udało się jej uwieść starego
człowieka, który w efekcie zaproponował jej małżeństwo.
Do licha, co w niej było, że tak na niego działała? Miał obsesję
na jej punkcie, co przeszkadzało mu zabiegać o inne kobiety. Jeśli nie
zdoła wykorzystać szansy, żeby wreszcie ją posiąść, to do końca życia
będzie zastanawiał się, jak by to było. Mógłby nawet poszukać na żonę
kobiety podobnej do Lydii, a to miałoby fatalne skutki.
Nie zmarnuje tej szansy i dopiero potem będzie rozglądał się za
cnotliwą młodą panną, która stałaby się towarzyszką jego życia i matką
jego dzieci. Troszczyłaby się o dzierżawców i prowadziłaby dom z
taktem i inteligencją. Nie miałaby humorów i nie chroniłaby się przed
najlżejszym wiaterkiem. A skoro o wietrze mowa, to teraz bardzo by się
przydał. Z nieba lał się żar, a wokół nie było skrawka cienia. Jedyne
wyjście to wspiąć się na następne wzgórze w nadziei, że ujrzy wioskę z
gospodą albo przynajmniej kępę drzew.
Tego dnia po raz pierwszy dostrzegł sens podróżowania drogą
wodną do Westdene. Wyjeżdżał w takim pośpiechu, że nawet nie
przestudiował mapy. Znał tylko położenie Westdene w stosunku do
rzeki, i to niezbyt dokładnie. Wiedział też, gdzie leży najbliższe duże
miasto. Przypuszczał, że sprawnie dotrze do celu na grzbiecie konia,
nie mając nic wspólnego z przygotowaniami organizacyjnymi, jakie
poczyniła Lydia.
W końcu droga doprowadziła go do gospody, gdzie nie tylko
napoił konia, ale również uraczył się kuflem zimnego piwa. Gospodarz
nie słyszał o Westdene, ale zawołał pocztyliona, który dokładnie mu
objaśnił, jak dotrzeć na miejsce.
Posiadłość była położona na wzgórzu, bez trudu więc zobaczył ją
z daleka. Zatrzymał się przy bramie, obrzucając wzrokiem widoczne
ponad drzewami wysmukłe wieże i kopuły. Ekscentryczność
architektury była tematem rozmów towarzyskich w czasie, gdy
pułkownik Morgan budował rezydencję. Wydawało się, że przeniósł
miniaturowy pałac indyjski z upału tropików, by osadzić go wśród
wzgórz hrabstwa Surrey. Dla Nicholasa wieże i kopuły nie były
interesujące z architektonicznego punktu widzenia. Długo pojawiały się
nocnych koszmarach, przypominając mu boleśnie o szansie na
szczęście, którą w tych murach utracił.
Po dłuższej chwili z niechęcią przyznał, że do tej pory nie widział
tak wspaniałych ogrodów. Kiedy był tutaj ostatnio, w ogóle nie zwrócił
na nie uwagi, skupiony na Lydii, ale teraz zrozumiał, dlaczego ludzie
ubiegali się o zaproszenie do domu Roberta. Nie znał nazw wszystkich
roślin i domyślił się, że musiały pochodzić z dalekich krajów.
Spostrzegł innego jezdzca, kierującego się w stronę rezydencji,
oraz wyładowany powóz. Najwyrazniej nie on jeden zdecydował się na
drogę lądową. Przejechał ostatni most kamienny i znalazł się przed
okazałą siedzibą w tym samym momencie co powóz.
Nagle ujrzał, niczym zjawę z koszmaru, młodą kobietę z
rozwianym włosem, która wybiegła z krzykiem z domu. Jezdziec, w
którym Rothersthorpe rozpoznał Roberta, zatrzymał ją, zanim zdążyła
dobiec do powozu, po czym zeskoczył z konia i chwycił w ramiona.
Walczyła z nim, krzycząc, ile tchu w płucach. Tymczasem koń
potrząsnął grzywą i okrążając dom, udał się, jak przypuszczał Nicholas,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]