[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tej wypowiedzi, ale jak zwykle uczynił, co należało. Pomknął za rzędem
samochodów, zdążył dopaść wsiadającego człowieka, zanim ten zatrzasnął
drzwiczki, zatrzymał się przy nim zaledwie na ułamek sekundy. Człowiek gmerał
chwilę pod tablicą rozdzielczą, zapewne wyłączył alarm, następnie zapalił
silnik, ruszył, wykręcił... Siedzący w małym fiacie Rafał zamyślił się i na
przejeżdżającego tam i z powrotem poloneza w ogóle nie zwrócił uwagi. Na kolejny
wyjeżdżający samochód również by nie spojrzał, gdyby nie to, że o szybę przy
jego twarzy puknęły nagle pazury i rozległo się krótkie alarmujące piśniecie.
Rafał wyprostował się gwałtownie. Ujrzał tył skręcającego w kierunku Gagarina
volkswagena, a za nim, prawie na środku jezdni, Chabra. Pies stał nieruchomo i
wystawiał zwierzynę. Rafał nie zwlekał ani sekundy. Przekręcił kluczyk i z
piskiem opon ruszył za znikającym samochodem. Na dwie sekundy przedtem Pawełek
dostrzegł Chabra. Nie zdołał sprecyzować żadnej myśli, ale w głowie zapłonęła mu
jakby błyskawica. Wystartował lepiej niż odpalona rakieta, pokonał trawnik,
wypadł na jezdnię tuż przed nosem skręcającego Rafała. Rafał przyhamował.
Pawełek przewinął się wokół maski, skulony wpadł do małego fiata, waląc się na
rączkę biegów. Rafał nie odezwał się ani słowem, odepchnął go zaledwie na tyle,
żeby rączką biegów móc manewrować i znów ruszył, temu kłębowisku obok
pozostawiając troskę o zamknięcie drzwiczek. Przed znieruchomiałym z wrażenia
Bartkiem pojawili się najpierw Chaber, a zaraz potem Janeczka.
- Więc jednak zgadł - pochwaliła z uznaniem. - Nie patrz tak na mnie, nikt się
nie spodziewał, że to złodziej, tylko Chaber wiedział i pokazał. Dobrze, że
chociaż oni obaj zdążyli. Uważam, że trzeba zawiadomić porucznika, niech tu nie
sterczy niepotrzebnie. Bartek poruszył się wreszcie. Był wstrząśnięty.
Gwałtownie wybuchła w nim uraza i pretensja. Pawełek zdążył, a on nie, znów go
ominą jakieś najpiękniejsze wydarzenia!
-Do bani takie... - zaczął gniewnie, ale
Janeczka z góry wiedziała, co usłyszy.
- I tak wątpię, czy Rafał go dogoni - przerwała - Chyba że będzie mu zimno i
gdzieś tam odbierze swoją kurtkę. Nie wiem, czy ten volkswagen grzeje od razu.
-Od razu nie - odparł Bartek mimo woli. - Jak był zimny, to trochę potrwa, zanim
zacznie. No i znów...
- A ty myślałeś, że oni wszystko będą robić dla naszej przyjemności, tak? Ciesz
się, że Chaber go wypatrzył. Idziemy. Piesku, szukaj porucznika! Gdzie
porucznik?
Chaber był psem mądrym w stopniu rzeczywiście nadprzyrodzonym. Porucznik
Wierzbiński nie był pierwszym porucznikiem, z jakim kazano mu się zapoznać i
potem go szukać. Mimo iż słowo brzmiało tak samo jak w innych wypadkach,
miejscach i okolicznościach, wiedział, o którego porucznika chodzi jego pani i
od początku doskonale się orientował, gdzie on się znajduje. Bez chwili wahania
skierował się ku niepozornej furgonetce, zaparkowanej po drugiej stronie ulicy.
Bartek przełamał w sobie śmiertelną urazę, ujrzał bowiem, iż jest świadkiem
wydarzeń acz innego rodzaju, to jednak nie mniej atrakcyjnych. Ten pies wydał mu
się wręcz nieziemski! Nic już nie mówiąc, wylazł spomiędzy skrzynek i udał się
za Janeczką.
Janeczka po krótkim namyśle popukała w tylne drzwi furgonetki.
- Panie poruczniku! - zawołała półgłosem. - Ten złodziej już uciekł! Koniec
pułapki! Drzwi uchyliły się, porucznik wyskoczył na jezdnię z jakimś dziwnym
wyrazem twarzy. - Skąd wiedziałaś... - zaczął złym głosem i urwał. - A, pies.
Rozumiem. Skąd wiesz, że złodziej uciekł?
- Też od psa - odparła Janeczka smętnie. -
Ukradł tego volkswagena. Miał doskonały pomysł, żeby udawać właściciela, w samym
ubraniu, bez palta, ale ja przypadkiem widziałam, jak to palto, czy tam kurtkę,
akurat zdejmował. I Chaber sprawdził, że to wcale nie właściciel, tylko obcy
człowiek.
Porucznik milczał chwilę, bo musiał się opanować.
- Widziałem, jak pies coś wystawiał - powiedział, już spokojnie. - I
przypuszczam, że mój pracownik widział to zdejmowanie palta. Przyznaję, że pies
ma właściwsze skojarzenia i umysłowo nie sięgamy mu do pięt, nie mówiąc o węchu.
Ale radiotelefon mam ja... - A numer? - zaniepokoiła się Janeczka. Porucznik
popatrzył na nią tak, że nie pytała już o nic więcej. Pomanipulował przy
urządzeniu, wywołał funkcjonariusza umieszczonego przy Gagarina i jego odpowiedz
powtórzył wszystkim. -Pojechali w kierunku miasta. Niedobrze. No nic, tam też są
radiowozy... - Lepiej niech pan jedzie za nimi osobiście - poradziła Janeczka. -
Możliwe, że on będzie miał jakąś awarię, ten złodziej, może mu koło nawali, albo
co. I wtedy złapie go pan prawie na gorącym uczynku. - Wolałbym, żeby mu nic nie
nawaliło - odparł porucznik szczerze. - Wolałbym go dopilotować do jakiejś jego
meliny, bo głowę daję, że tam będzie przebijał numery, i dopiero wtedy zyskam
dowód, że ukradł. Teraz może nam wmawiać, że chciał się przejechać dla
przyjemności. - Gorzej - poprawiła bezlitośnie Janeczka. - Może mówić, że przed
chwilą żona dzwoniła, że coś się stało, jego dom się pali, albo ktoś z rodziny
dostał apopleksji. Więc wsiadł w cokolwiek, a ten volkswagen był akurat
otwarty...
Wyraznie było słychać, jak porucznik zgrzytnął zębami. Znów ujął radiotelefon.
- Podjedz tu - powiedział. - Polecimy za nimi.
- Czy my możemy też? - spytała Janeczka, za co Bartek był gotów paść jej do nóg.
- W żadnym wypadku - odparł porucznik ostro. - Mówiłem wam... To nie są żarty,
ci złodzieje strzelają. Nie będę się czepiał, że tu w ogóle jesteście, bo całą
sprawę załatwił wasz pies i ja to doceniam. Ale gdybym wziął ze sobą osoby
postronne, w dodatku nieletnie, jutro wylatuję z pracy. Karnie. Zależy wam na
tym? W milczeniu przeczekali na chodniku jeszcze kilka chwil, po których
furgonetki, porucznika i przybyłego na jego wezwanie poloneza nie było już
widać. Bartek otworzył usta--No i oczywiście balona...
- Czy ja coś mówię? - przerwała mu znów Janeczka z zimną wściekłością. - Wszyscy
wyglądamy jak nie powiem co. Czy Chaber coś mówi? A kto tu w końcu ma największe
zasługi? I w dodatku do domu musimy się dostać na piechotę, bo Rafał też
przepadł. Możemy autobusem, ale chyba na gapę, bo bilety akurat miał przy sobie
Pawełek. I nawet nie wzięłam portmonetki.
- Mam trochę szmalu. Na taksówkę wystarczy.
-To bardzo dobrze. Ale ja bym jeszcze poczekała.
-- Na CO?
Janeczka opanowała już wściekłość. Coś jej przyszło do głowy. W zadumie
spojrzała w dal, a Bartek przyjrzał się jej z nagłym zainteresowaniem. - Tu
stoją jeszcze dwa volkswageny - powiedziała. - A pułapki już nie ma. Co nam
szkodzi popatrzeć? Na wszelki wypadek... - No pozwól! - błagał żarliwie Bartek w
pół godziny pózniej. - Pozwól, że ja! Niech też coś z tego mam, chociaż ten
jeden raz! Dwóch młodych ludzi przy jednym z pozostałych volkswagenów usiłowało
wyłączyć alarm. Otworzyli samochód prawie bez trudu i teraz obaj gmerali pod
tablicą rozdzielczą, samochód zaś wył przerazliwie. - No dobrze - zezwoliła
Janeczka łaskawie i szlachetnym gestem podała mu parasolkę. - Tylko prędko, póki
nic nie słyszą. Pełen szczęścia Bartek, nie kryjąc się wcale, przebiegł spod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]