[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O tej porze roku ścieżki były opuszczone - sezon turystyczny
się skończył, gdy jesień przyniosła chłodniejszą pogodę popular-
204
nym kurortom. Górskie szlaki mogły wyprowadzić ich daleko od
jachtu.
- Spodoba ci się tutaj, Jack - powiedział Iggy, wiosłując energicznie.
- Tobie też, signorina - dodał. Włosi mieli problemy z wymawianiem
imienia "Schuyler".
Jack odpowiedział pomrukiem, unosząc wiosło, a Schuyler
starała się wyglądać, jakby nie mogła się doczekać. Powinni
szykować się na udany piknik. Schuyler zauważyła, że Jack patrzy
z namysłem na morze, przygotowując się do tego, co miał
przynieść ten dzień. Z uśmiechem poklepała go po ramieniu.
To miał być wyczekiwany oddech od życia na statku, okazja
do spędzenia dnia na wędrówce.
Powinni wyglądać jak szczęśliwa i pozbawiona jakichkolwiek
trosk para, a nie jak dwoje skazańców, planujących ucieczkę z
więzienia.
205
37.
DWA
Ucieczka
Schuyler poczuła, że humor jej się poprawia, kiedy wpłynęli
do zatoki przy miasteczku Vernazza. Widok zachwyciłby każdego
i nawet Jack trochę się rozjaśnił. Skalne półki prezentowały
się niesamowicie efektownie, a przycupnięte na nich domy
sprawiały wrażenie równie starych, jak otaczające je głazy.
Zacumowali łódz i cała czwórka wspięła się na szczyt urwiska,
kierując się w stronę szlaku.
Pięć miast tworzących Cinque Terre było połączonych kamienistymi
ścieżkami - na niektóre z nich praktycznie nie dawało
się wspiąć, jak wyjaśnił Iggy, kiedy szli wzdłuż szeregu maleńkich
otynkowanych domostw. Venator był w wyśmienitym
humorze i opowiadał im historię każdego z mijanych domów.
- Ten tutaj moja ciotka Clara sprzedała w 1977 bardzo sympatycznej
rodzinie z Parmy, a tu obok mieszkała najpiękniejsza
dziew-
czyna we Włoszech (odgłosy cmokania), tylko ..... wiecie, czerwono-
krwista dama, takie potrafią być ... wybredne ...... o, a tutaj ...
Szli pomiędzy ogródkami i polami, a Iggy witał się z mijanymi
mieszkańcami i klepał zwierzęta, kiedy przechodzili przez
pastwiska. Szlak prowadził tam i z powrotem, od trawiastych
206
pastwisk do domów na samej krawędzi nadmorskiego urwiska.
Kiedy się wspinali, Schuyler widziała małe kamyczki, osypujące
się ze zbocza.
Iggy podtrzymywał rozmowę, podczas gdy Drago przytakiwał
tylko i uśmiechał się do siebie, jakby odbył tu już za dużo wycieczek
i nie chciał psuć zabawy przyjacielowi. Rozwlekłe opowieści
Iggy'ego zajęły większość poranka. Wspinaczka była męcząca,
ale Schuyler cieszyła się, że ma okazję rozprostować nogi i była
pewna, że Jack także to docenia. Za dużo czasu spędzili na łodzi,
a chociaż pływali w morzu, nie mogło się to równać z porządną
wędrówką na świeżym powietrzu. Kilka godzin zajęło im dojście
z Vernazzy do Corniglii, a potem do Manaroli. Schuyler zauważyła,
że przez cały dzień nie widzieli ani jednego samochodu czy
ciężarówki, żadnej linii telefonicznej ani trakcji elektrycznej.
To jest to - przekazał Jack. - Tutaj.
Schuyler wiedziała, że Jack oszacował, iż znalezli się niemal
w połowie drogi między dwoma miasteczkami. Nadszedł właściwy
czas. Schuyler poklepała Iggy' ego w ramię i wskazała na urwiste
wyniesienie nad klifem.
- Lunch? - zatrzepotała rzęsami.
Iggy uśmiechnął się.
- Jasne! Tak się rozgadałem, że zapomniałbym się zatrzymać
i coś zjeść!
Punkt, do którego zaprowadziła ich Schuyler, był ciekawie
położony. Szlak wybiegał na cypel, więc po obu stronach wąskiej
ścieżki stromo opadało urwisko. Venatorzy rozłożyli jeden
ze śnieżnobiałych obrusów hrabiny na trawie pomiędzy głaza-
207
38.
mi i cała czwórka stłoczyła się na tej niewielkiej przestrzeni.
Schuyler starała się nie gapić w dół, zajmując miejsce jak najbliżej
krawędzi.
Jack usiadł naprzeciwko niej, spoglądając ponad jej głową
na wybrzeże poniżej. Obserwował plażę, podczas gdy Schuyler
pomagała rozpakować koszyk. Wyjęła szynkę parmeńską, salami
finocchiona, mortadelę i suszoną wołowinę. Wędliny w kawałkach
lub pocięte w małe plasterki zapakowane były w papier
pergaminowy. W koszu znajdował się też bochenek chleba
z rozmarynem oraz brązowa papierowa torba, pełna ciasteczek
z migdałami i placuszków z dżemem. Aż szkoda, że to wszystko
miało się zmarnować. Drago wyjął kilka plastikowych pudełek
zawierających włoskie sery, pecorino i świeżą burratę. owinięte
w zielone liście. Schuyler odkroiła i skosztowała kawałek burtaty.
Maślano-mleczny smak mógł swoją doskonałością rywalizować
z rozciągającym się wokół widokiem.
Na moment pochwyciła spojrzenie Jacka. Szykuj się, przekazał.
Nadal uśmiechała się i jadła, chociaż żołądek zaczął się jej zaciskać.
Obejrzała się szybko, żeby zobaczyć, na co patrzył Jack. Przy plaży
w dole zacumowała niewielka motorówka. Kto mógłby zgadnąć,
że dawny północnoafrykański pirat z wybrzeży Somalii okaże się
tak godnym zaufania pomocnikiem? Nawet z tej odległości widziała,
że przyprowadził to, o co go prosili: jedną z naj szybszych
otorówek, wysmukłą i z groteskowo wielkim silnikiem.
m
Iggy otworzył butelkę wina prosecco i cała czwórka z uśmiechem
wzniosła toast za skąpane w słońcu wybrzeże. Szerokim
gestem wskazał rozłożoną między nimi ucztę.
208
- Zaczynamy?
Na ten moment czekali. Schuyler zaczęła działać. Odchyliła
się do tyłu i udała, że traci równowagę, a potem pochyliła się
do przodu i chlusnęła całą zawartością szklanki wina w twarz
Drago. Sprawiał wrażenie ogłupiałego, gdy alkohol zapiekł go
w oczy, ale zanim zdążył zareagować, Iggy klepnął go w plecy
i zarechotał z całego serca, jakby Schuyler opowiedziała szczeólnie
śmieszny dowcip.
g
Jack zerwał się, korzystając z tego, że Drago był chwilowo
oślepiony, a Iggy zamknął oczy ze śmiechu. Wyciągnął drewniany
nóż z rękawa, obrócił go i wbił głęboko w pierś Drago.
Włoch rozciągnął się na ziemi, krwawiąc obficie z rany. Schuyler
pomogła Jackowi zrobić tę broń z obluzowanej deski, którą
wyjął ze schodów, szlifując ją na kamieniu wyłowionym przez
nią podczas nurkowania. Deska była zrobiona z drzewa żelazneo
i zmieniła się w niebezpieczny i śmiercionośny sztylet.
g
Schuyler rzuciła się do drugiego venatora, ale Iggy zerwał
się na nogi, zanim zdążyła wstać. Tego nie brali pod uwagę.
Tłuścioch umiał się naprawdę szybko ruszać. W jednej chwili
wyrwał ostrze z piersi przyjaciela, aby wykorzystać jako własną
broń, i odwrócił się do Schuyler. Jego oczy były całkowicie poważne.
- Jack! - krzyknęła, kiedy venator zaatakował. Nie mogła
się ruszyć, Iggy rzucił na nią zaklęcie unieruchamiające, kiedy
sięgał po nóż, który teraz wznosił nad jej piersią. Za moment
miał przeszyć jej serce - ale Jack zanurkował pomiędzy nich
i przyjął na siebie pełny impet uderzenia.
209
39.
Nie było czasu, żeby krzyczeć. Musiała wyrwać się spod działania
zaklęcia, wszystko za szybko szło nie tak. Nie miała czasu,
żeby myśleć o Jacku i o tym, czy nic mu się nie stało. Szarpnęła
się do przodu, wykorzystując każdy pozostały jej gram energii,
walcząc z przytrzymującą ją niewidzialną pajęczyną. Miała uczucie,
że porusza się w zwolnionym tempie przez gęstą ciecz, ale
znalazła słaby punkt zaklęcia i przełamała je. Wrzasnęła i rzuciła
się do Jacka, który leżał i wyglądał jak pozbawiony życia.
Iggy był tam pierwszy i przewrócił swoją ofiarę na plecy, ale
cofnął się zdumiony. Cały i zdrowy chłopak uśmiechnął się ponuro.
Jack zerwał się na nogi.
- Nieładnie, venatorze. Jak mogłeś zapomnieć, że anioła
nie można zranić ostrzem, które sam stworzył? - Jack podwinął
rękawy i stanął naprzeciwko przeciwnika. - Może ułatwisz sobie
życie? - zapytał łagodniej. - Proponuję, żebyś wrócił i powtórzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]