[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kła, że narysuje mamie, jak Scooter gryzie babci kapcie. Potem musiała już wró-
cić do łóżka. Vivian skrupulatnie odmierzała czas.
- Kocham cię, Meghan. Wiesz o tym, prawda? Każdego dnia o tobie my-
ślę.
- Ja też cię kocham, mamusiu. I Scooter też.
Della czekała, aż usłyszy dzwięk odkładanej słuchawki. Otarła łzy. Już
miała ruszyć w stronę dyżurki, aby dopełnić formalności, gdy Sam przyciągnął ją
do siebie.
- Na pewno jesteś bardzo dobrą matką - powiedział tak cicho, że jego głos
wtopił się w mrok korytarza.
- Już nie - odparła, nie próbując nawet ukryć bólu.
TLR
- Co się stało?
Przed chwilą poniosła porażkę jako lekarz. Teraz ma się przyznać, że nie
sprawdziła się także jako matka. Nie chciała tego. Ale dlaczego właściwie nie?
Sam już i tak wie, że jest nierozważna. Kupiła przecież lekkomyślnie dom i
przychodnię.
- Kiedy umarł Anthony, odebrano mi córkę - rzekła beznamiętnym gło-
sem. - Straciłam wszystko, łącznie z domem. Nie było mnie stać na opiekunkę,
więc zabierałam Meghan do pracy. Wiele matek tak robi, aby spędzać więcej
czasu z dzieckiem. Sędzia jednak stwierdził, że przychodnia nie jest dobrym
miejscem dla dziecka. - Znowu głos jej zadrżał Powierzył opiekę nad Meghan
moim teściom, którzy starali się o to od śmierci Anthony'ego. Byli bardzo pod-
stępni, podobnie jak Anthony, gdy ukrywał swoje romanse. Nie podejrzewałam,
do czego zmierzają. Wygrali. Zdaniem sędziego wychowają Meghan lepiej niż
ja. - Spojrzała mu wyzywająco w oczy. - Naprawdę nie dbam o to, jak mnie oce-
nisz.
- Czy to twoja wina? - spytał.
- Nie. Dobrze się nią opiekowałam, dawałyśmy sobie radę. Zaczynałam
wszystko od zera, próbowałam się odnalezć. Sędzia widział jedynie to, że mate-
rialny poziom życia mojej córki się obniżył. Dla niej to nie miało znaczenia, ale
dla sędziego tak. Byłam naprawdę dobrą matką. Przepraszam - dodała, uspokaja-
jąc się. - Nie powinnam tego wszystkiego opowiadać. To mój problem.
- I nie będziesz się nim z nikim dzielić? Chcesz się z tym uporać sama,
bez wsparcia przyjaciół?
- Trudno komukolwiek ufać. Polegasz na kimś, a on ci wbija nóż w plecy.
Kiedy zaufam tylko sobie, jedyną osobą, która może mnie zawieść, jestem ja sa-
ma. - Tak dobrze czuła się w jego ramionach. Przylgnęła do niego całym ciałem.
W jej życiu nie ma jednak miejsca na takie potrzeby. Poza odzyskaniem Meghan
nic innego się nie liczy. Uwolniła się z objęć Sama.
- Mam pół roku na poprawę sytuacji i udowodnienie w sądzie, że potrafię
się zająć moim dzieckiem. Myślałam, że tutaj będę miała taką szansę. Przychod-
TLR
nię kupiłam w ciemno, bo mieszkańcy Redcliffe pokryli połowę kosztów. Bez
tego nie byłoby mnie stać na nowy start.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - spytał, biorąc ją znów w ramio-
na.
Bardzo chętnie pozwoliła mu się objąć.
- Co miałam ci powiedzieć? - Nagle poczuła ogromne zmęczenie. - %7łe
zdaniem sądu nie nadaję się na matkę? To na pewno wzbudziłoby zaufanie mo-
ich nowych pacjentów. Obawiałam się, że jak się dowiedzą, nikt do mnie nie
przyjdzie. Bez pacjentów nie będę miała ani przychodni, ani córki.
Sam potrząsnął głową.
- Tak mi przykro - wyszeptał. - Musi ci być bardzo ciężko.
- Też jest mi przykro - powiedziała smutno. %7łal mi siebie i Meghan, a
dziś przede wszystkim rodziny Barta. To dla nich straszny cios.
- Chcesz, żebym ich powiadomił, razem z tobą?
Bardzo tego chciała. I tego, żeby Sam wrócił z nią do domu. W taką noc trudno
być samej.
- Tak - wyszeptała. - Chcę.
Dzień był zbyt piękny, aby budzić się w ponurym nastroju. Ale nawet
obecność obejmującego ją przez całą noc Sama nie poprawiła jej samopoczucia.
Chwilami, gdy na jakiś czas zasypiała przy nim, czuła się lepiej. Anthony nigdy
jej tak nie przytulał. Nawet gdy było jej bardzo smutno. Tej nocy po raz pierwszy
od dłuższego czasu czuła, że ktoś się o nią troszczy.
- Powinniśmy wstać, zanim ktoś tu wejdzie i nas przyłapie - powiedziała,
wciąż delektując się bliskością jego ciała. Picie kawy w łóżku, wspólne czytanie
gazety, kochanie się... to byłby cudowny sposób na wspólne spędzenie jesienne-
go dnia. Fakt, że leżeli obok siebie, przywiódł jej na myśl różne fantazje. Nie
chciała sobie na to pozwolić, ale nie nad wszystkim potrafiła zapanować. Mogła
za to przysiąc, że czuje zapach kawy,
TLR
- Już was przyłapałem! - krzyknął Stuart z kuchni.
- Kiedy tu wszedł? - wyszeptał Sam.
- Dwadzieścia minut temu. Na umówioną wizytę. Nie wstawaliście, więc
postanowiłem zaparzyć sobie kawę.
- Masz dziwnych pacjentów - wyszeptał jej Sam do ucha, po czym ją po-
całował. Zrobił to tak szybko, że przez chwilę nie była pewna, czy to naprawdę
był pocałunek. Może poruszył głową i przypadkiem jej dotknął? Po chwili jej
wątpliwości się rozwiały, bo Sam odgarnął jej włosy i znowu ją pocałował. Od
tego pocałunku po jej ciele przebiegł dreszcz.
Sam wstał i udał się do kuchni.
- Jaką pijesz kawę? - zawołał.
Na pewno nie takie słowa chciałaby usłyszeć po tym pocałunku. Cóż, ta
romantyczna chwila się skończyła.
- Zpisz z nią, ale nie wiesz, jaką lubi kawę? - gderał Stuart. - Z cukrem.
Słodzi tyle, że aż sobie szkodzi.
Della zaśmiała się radośnie.
- Ale ty lepiej pij bez cukru, Stuart. Potrzebowała kubka kawy i najchęt-
niej całego dnia, by otrząsnąć się ze smutku. Niestety, od rana miała pacjentów.
Chciała też wstąpić do Landerów, żeby sprawdzić, jak się mają chłopcy. Z
pewnością dotarła do nich wieść o śmierci Barta. Miała zamiar odwiedzić pań-
stwa Talmadge'ów i spytać, czy może coś dla nich zrobić. Wczoraj spokojnie
przyjęli wiadomość, ale dziś na pewno nie jest im łatwo.
Bez zapału wstała z łóżka, przeciągnęła się i poszła do łazienki. Po drodze
spojrzała na swoje zmaltretowane ściany i podłogi zarzucone obdartą tapetą. Ten
widok nie poprawił jej nastroju.
- Jest w złym humorze? - spytał Stuart, nalewając kawę.
TLR
- Trudno się pozbierać, gdy umiera pacjent, zwłaszcza dziecko - odparł
Sam, szukając chleba grzankowego oraz dżemu. - W tej pracy od tego nie uciek-
niesz, ale nigdy do tego nie przywykniesz.
- Słyszałem, że ostro walczyła o jego życie. I ty też. Słyszałem też, że
masz zamknąć jej przychodnię - dodał nagle, patrząc Samowi prosto w oczy.
Ona nie ma pojęcia, że zamierzasz to zrobić, prawda?
- Skąd to wszystko wiesz? - spytał Sam cierpko.
- Jestem samotnikiem, ale Stuart Jennings to także znak firmowy, który
otwiera mi różne drzwi. Nie uwierzysz, ile rzeczy wtedy słyszę. Znajoma z ko-
misji zdrowia twierdzi, że wysłano na wyspę kogoś, kto ma napisać raport o sta-
nie przychodni. Powiedziała, że ten ktoś ociąga się z tym zadaniem, a to wskazu-
je na jakieś problemy.
Sam spuścił oczy.
- Może ociąga się z raportem, żeby dać Delli więcej czasu...
- Uda jej się - odparł Stuart. Mimo swojego wieku miał przenikliwe oczy i
bystre spojrzenie, któremu nic nie umknie. - Bardzo się stara, a nam jest dobrze,
że nie musimy z byle katarem płynąć do Connaught. Chcemy, żeby tu została.
Nikt nie pozwoli ci jej stąd wyrzucić. Będziemy z tobą walczyć, doktorze!
- Obydwaj chcemy tego samego - odparł Sam chłodno. - Nie mam uwag
do jej pracy. Mam zastrzeżenia do tego, że trzyma pacjentów na obserwacji w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]