[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W pewnej chwili odezwał się geiger. Indykator zapłonął znowu jaskrawą czer-
wienią. Sprawdzało się to, co powiedziałem Rivie. Nasi byli tutaj przed nami.
Pięćdziesiąt metrów dalej dno korytarza załamało się nagle. Przed nami wid-
niała rozświetlona nikłą poświatą pochylnia, uciekająca stromo ku górze. Silniki
zamruczały odrobinę głośniej, kabina zakołysała się miękko i zaczęła się wspi-
naczka.
Licznik przebytej drogi, biorąc od momentu przejechania wyrwy w po-
wierzchniowej ścianie bazy, wskazywał liczbę dziewięćdziesiąt cztery. Osiem go-
dzin jazdy. Dość, jak na pierwszą dobę po lądowaniu. Miałem teraz tylko jedno
życzenie: jak najprędzej znalezć się na powierzchni. Ale czekała nas jeszcze jedna
niespodzianka. Zciśle mówiąc, dwie.
* * *
Chodnik wznosił się dalej, prostą stromizną, pozbawioną jakichkolwiek za-
kamarków. Robiło się coraz jaśniej, ale w perspektywie nie było jeszcze nic, co
wskazywałoby na bliskość wylotu czy wjazdu do obszerniejszego pomieszcze-
nia. Nie wiedziałem nawet, czy pochylnia wyprowadza na powierzchnię, czy też
będziemy musieli zawrócić.
Niemniej z każdym przebytym metrem znajdowaliśmy się wyżej. To było już
coś.
Odwróciłem się na moment, aby rzucić okiem na czujniki, umieszczone z tyłu
kabiny, i właśnie wtedy Phobos gwałtownie zastopował. Poleciałem do przodu,
z rozpędu uderzając barkiem o poręcz fotela. Chciałem coś powiedzieć, ale Riva
mnie uprzedził:
Tego też wezmiesz do pojemnika? spytał zachrypłym, nienaturalnie spo-
kojnym głosem.
Z trudem wróciłem na swoje miejsce i wciąż jeszcze buntując się w duchu
przeciw takiemu stylowi jazdy, spojrzałem niechętnie na ekran. Natychmiast za-
pomniałem o stłuczonym barku, o czekającej nas drodze, o tym, co widzieliśmy
przed chwilą i tym, co jeszcze możemy zobaczyć. Zerwałem się z fotela i prze-
cisnąłem do iluminatora. Riva stanął tuż za mną, przyciskając brodę do mojego
ramienia.
Rozciągnięty w poprzek korytarza, leżał człowiek. Z głową przekrzywioną do
tyłu, z rozrzuconymi, podkurczonymi nogami i jakby spłaszczonymi ramionami,
przypominał stare, porzucone ubranie. Tak może wyglądać tylko trup.
106
Poszukałem wzrokiem jego twarzy. Nie znałem go. Chyba nie. Niebawem bę-
dę wiedział na pewno. Ale jeszcze przez chwilę przyjrzę mu się stąd, z kabiny.
Mężczyzna miał na sobie cieniutki, pianowy kombinezon, jaki wkłada się pod
skafander. Nie było na nim śladów krwi, brudu, żadnych przestrzelin czy choćby
zwykłego zadrapania. Nic. Tak właśnie zabija promieniowanie.
Komplet powiedziałem cicho. Najpierw skafander, a teraz jego wła-
ściciel. Znasz go?
Odwrócił się bez słowa i podszedł do automatów, zainstalowanych w przejściu
do grodzi ładunkowych. Sprawdził swój skafander i zniknął w otwartym szybie
studzienki. Wróciłem do pulpitu, by skontrolować dane, dotyczące promienio-
wania. Skażenie utrzymywało się w nie zmienionym natężeniu. Ale Riva może
wyjść bezkarnie. Nasze skafandry były trochę inaczej zbudowane i wyposażone
niż ubiory poprzednich ekip.
Usłyszałem głuchy stuk włazu. Po chwili w polu widzenia ukazała się lekko
przygarbiona sylwetka mojego współtowarzysza. Szedł równym, odmierzonym
krokiem w stronę zabitego. Zatrzymał się nad nim, pochylił, po czym uniósł jego
lewe ramię i przerzucił sobie ciało przez plecy. Już wracał, tym samym spokojnym
krokiem, jakby nie czując ciężaru.
Znowu dobiegł mnie stuk zamykanego włazu. Zaraz potem usłyszałem syk
oczyszczacza. Niebawem jednak w kabinie ponownie zapanowała cisza.
Po upływie dalszych kilku minut w otworze studzienki ukazała się kopułka
kasku! Riva wygramolił się z trudem i nie zatrudniając już automatów wrócił na
fotel.
Chwilę milczeliśmy, obaj.
Collins rzucił wreszcie, jakby wydając rozkaz.
Zamajaczył mi w pamięci obraz cichego, zawsze zatroskanego egzobiologa.
Od czasu do czasu pojawiał się w laboratoriach naszej centrali. Kiedyś chyba
zamieniłem z nim dwa czy trzy zdania. To wszystko.
Znałem go trochę dodał Riva. Byłem kiedyś świadkiem jego kłótni
z Hissem. Ale nie pamiętam, o co im wtedy poszło. Zresztą mniejsza z tym
zakończył ponuro.
Tak, to nie miało znaczenia.
Był na Proximie powiedziałem. Wiemy przynajmniej, że wylądo-
wali cało.
Dużo im z tego przyszło. . . odpowiedział mruknięciem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]