[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tytus się dusi. Już chciałem wezwać pielęgniarkę, ale chwycił
mnie za ramię, dając znak, żebym tego nie robił. Odetchnął z
trudem trzy razy i jego twarz odzyskała odrobinę koloru.
- Proszę unikać zbędnego wysiłku - szepnąłem mu do
ucha. - Jeśli chce pan mówić, niech pan to robi powoli. Mam
mnóstwo czasu.
- Ale ja nie mam. Dlatego bądz tak uprzejmy i nie
przerywaj.
Skinąłem głową i złożyłem ręce niczym grzeczny
chłopiec. Kiedy zaczął mówić, zrozumiałem, że od jakiegoś
czasu przygotowywał tę mowę: był to rodzaj pożegnalnego
przesłania.
- %7łyjemy zbyt daleko od innych galaktyk. Nigdy do nich
nie dotrzemy. Jesteśmy też zbyt oddaleni od wszechświata
kwantowego, żeby go zrozumieć. %7ładną miarą nie zdołamy
zgłębić ostatniego poziomu materii. A jeśli nam się nawet uda,
stwierdzimy, że tam nic nie ma, jak mówi Valdemar. Nie
możemy brać na poważnie cząsteczek, które zachowują się
nieprzewidywalnie, kiedy na nie patrzymy. Jeżeli, chcąc się
dowiedzieć, jaka jest wewnętrzna struktura materii, nie
możemy na nią patrzeć, to ja pięknie dziękuję! Czysty absurd!
Chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie dowiemy się
niczego, bo prawdopodobnie nie ma czego się dowiadywać.
%7łyjemy w świecie doznań i uczuć. To wszystko, co istnieje.
Zawsze o tym pamiętaj, Samuelu. Nigdy nie lekceważ swoich
doznań i uczuć, bo to wszystko, co posiadasz.
Poruszony, przypomniałem sobie Nasrudina:  Ci, co
wiedzą, niech powiedzą tym, co nie wiedzą". Chociaż wcale
nie byłem pewien, czy będę miał komu powtórzyć słowa
Tytusa.
- A teraz odejdz i więcej nie przychodz - rozkazał.
- Dlaczego? - zapytałem zaniepokojony.
Nagle odniosłem wrażenie, że wszystko, czego już czułem
się częścią, ucieka ode mnie jak rozbiegające się galaktyki.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Nie chcę też,
żebyś dzwonił. Pozwól mi samemu rozegrać ostatnią partię ze
śmiercią. Choć obawiam się, że karty są znaczone.
Cena Księżyca
Wróciłem do domu kompletnie załamany. Może się
pomyliłem i leitmotiv dzisiejszego dnia brzmiał nie:  Czuję
się winny", lecz:  Nigdy więcej".
Wchodząc do salonu, z ulgą zauważyłem, że światełko
automatycznej sekretarki nie pulsuje. Gabriela jeszcze nie
odwołała spotkania, choć możliwe, że zrobi to przed
czwartkiem. Czyżbym stawał się neurotykiem?
Kiedy gotowałem wodę na makaron i bawiłem się z
Mishimą, gorąco pragnąłem, żeby Valdemar tej nocy nie
przyszedł. Nie miałem nastroju, by go słuchać. Chciałem tylko
zjeść kolację i pójść spać, żeby ten dzień wreszcie się
skończył.
Straciłem Tytusa, który był dla mnie jak ojciec. Poza
ostatnim przesłaniem, którego zrozumienie wymagało czasu,
dał mi właściwy ogląd spraw. Bez względu na to, jak bardzo
cierpiałbym z powodu Gabrieli, mój ból jest niczym w
porównaniu z tym, co musi znosić ten człowiek gasnący w
publicznym szpitalu.
Czy właśnie to chciał mi przekazać? %7łebym stawiał
uczucie na pierwszym miejscu? Prawdopodobnie tak, ale
pożegnanie z Tytusem zbyt mną wstrząsnęło, żebym mógł
posłuchać jego rady.
Wymieszałem spaghetti z butelką zimnego sosu
pomidorowego i zacząłem jeść bez apetytu, oglądając
telewizję, czego z reguły nie robię. Co dziwne, nadawano film
dokumentalny na temat lotów kosmicznych. Tak jakbym pod
nieobecność Valdemara (bo moje życzenie zostało spełnione)
musiał otrzymać z telewizora swoją dzienną dawkę
astronautyki.
Program dotyczył osiągnięć i niepowodzeń ponad
pięćdziesięciu statków kosmicznych, które wylądowały na
Księżycu, chociaż tylko dwunastu astronautów postawiło na
nim stopę. Po wyprawie Apolla 17, który doleciał na Księżyc
w grudniu 1972 roku, już żaden człowiek się nie wybrał na
satelitę, co potwierdza wątpliwości Valdemara. Następna była
dopiero sonda Lunar Prospector. Wyruszyła w swoją podróż
dwadzieścia pięć lat pózniej.
Po szybkim przeglądzie podróży kosmicznych - jak na
moich zajęciach - przyszedł czas na  plotki i anegdotki".
Mowa była o pyle księżycowym, tym diabolicznym regolicie,
o którym napomykał Valdemar. Podobno astronauci, którzy
odwiedzili Księżyc, przywiezli  na pamiątkę" 115 kilogramów
skał i regolitu, które NASA przechowuje w Houston w
temperaturze 92 stopni poniżej zera.
Jako ciekawostkę podano fakt, że w sierpniu 2003 roku
pociągnięto do odpowiedzialności karnej trzech stypendystów,
którzy ukradli z laboratorium sto pięć gramów Księżyca.
Zamierzali je sprzedać za cenę od jednego do pięciu tysięcy
dolarów za gram. Jednak sędziowie wycenili wykradziony
materiał o wiele wyżej, gdyż obliczyli, że uzyskanie każdego
grama kosztowało amerykański skarb państwa 50 800
dolarów. Cena rynkowa natomiast okazała się zawrotna. Na
aukcji w Sotheby's próbki gleby księżycowej przywiezione
przez misje radzieckie zostały kupione za 1,2 miliona dolarów
za jeden gram.
Wyłączyłem telewizor, zastanawiając się, kim mógł być
idiota, który zapłacił fortunę za kupę kurzu.
Nieobecność
W środę pilnowałem studentów podczas egzaminów, a
potem poszedłem do kliniki weterynaryjnej. Nie widziałem
Meritxell od tamtego podwieczorku, który zakończył się
nieprzyjemnie. A jednak powitała mnie dość życzliwie.
- Teraz nie mogę wyjść - powiedziała. - Mam dyżur do
piątej.
- W porządku. Jeśli chcesz potem zjeść podwieczorek,
jestem w domu. Poza tym zostało to zaległe szczepienie
Mishimy. Chociaż wiesz, jaki on jest.
- Na wszelki wypadek wezmę szczepionkę. Zrozumiałem
więc, że zamierza przyjść.
Choć piękne słońce zwiastowało nadejście wiosny, czułem
się zbyt smutny, by chodzić po mieście. Potrzebowałem
przyjaciela, najlepiej takiego, który miałby dobrze poukładane
w głowie, jak Meritxell.
A jednak nad podwieczorkiem zbierały się czarne chmury.
Brakowało dokładnie dwudziestu czterech godzin do
ewentualnego spotkania z Gabrielą. Był to idealny moment,
żeby je odwołać pod byle jakim pretekstem. Gdyby podczas
naszej rozmowy w salonie włączyła się sekretarka, tym razem
z wiadomością, że dostaję kosza, przyjazń z Meritxell
zostałaby zaprzepaszczona.
Rozwiązanie było proste: wyłączyć sekretarkę razem z
telefonem. Prawdę mówiąc, nie chciałem wiedzieć, czy
Gabriela odwoła spotkanie. Wolałem, żeby fakty mówiły same
za siebie: wpadnę do sklepu o umówionej godzinie, a jeśli nie
zechce iść ze mną do restauracji, wybiorę się na obiad bez
niej. I po sprawie.
Odcięty od świata, nie licząc domofonu, zaraz po południu
zabrałem się do poprawiania prac egzaminacyjnych z języka i
z historii literatury. Dziwne, że nie było przeciętnych, tylko
albo bardzo dobre - co świadczyło, że przynajmniej jedno z
rodziców studenta miało pochodzenie niemieckie - albo tak
złe, że tylko duża doza litości i zmysłu praktycznego
pozwalała je zaliczyć. W przypadku tych ostatnich brała mnie
chęć, by zastosować  metodę dywanu". Podobno kiedyś
wykładał na wydziale pewien profesor, który nie miał czasu
siedzieć nad pracami egzaminacyjnymi. Znienacka popychał
studenta i jeśli ten upadł dokładnie na środek dywanu,
zaliczał, a jeśli nie, oblewał.
Poprawiając beznamiętnie prace, zastanawiałem się, co też
Valdemar robi przez cały dzień. To, że się nim nie
zajmowałem, nie znaczyło, że problem dla mnie nie istniał.
Jak długo mogłem go ukrywać? Jeżeli Tytus umrze - co mogło
nastąpić w każdej chwili - zjawi się rodzina. Jeśli zastanie
intruza, będę miał niezły pasztet.
Niefrasobliwość, z jaką odnosiłem się do sprawy
Valdemara, okazywałem również w sprawie dużo
poważniejszej: książki Francisa Amalfiego. Już całe wieki - a
przynajmniej tak mi się zdawało - minęły od chwili, kiedy
stary poprosił, bym przejął zlecenie. Powinienem zbliżać się
do końca, chociaż Tytus nie podał żadnej daty ani nazwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl