[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nieprawda - sprzeciwił się spokojnie Calrissian.
- Trzy eskadry nie dadzą rady ochronić tylu kapsuł, a ci bandyci słyną z tego, że nie biorą
jeńców!
- To i tak nie ma żadnego znaczenia - odparł zwięzle Lando. - Mogą sobie zestrzeliwać te
kapsuły ratunkowe. Przynajmniej będą mieli coś do roboty.
- Co takiego?
- Wystrzelimy tylko kapsuły, rozumiesz? - wyjaśnił Lando. - Puste. - Pokręcił głową. -
Uważasz, że odesłałbym moich ludzi na drugą stronę planety tylko po to, żeby mogli uciec od tych
parszywych drani? Ten generał tak nie postępuje, mój przyjacielu.
- A zatem... - zaczął Fenn, ale urwał, żeby się zastanowić. Spojrzał przez dziobowy
iluminator. - Tak, rozumiem - przyznał w końcu. - Pozostając za nocną stroną planety, będziesz
mógł ją wykorzystać jako osłonę przed gwiezdnymi rozbłyskami. A pózniej polecimy na
niewielkiej wysokości przez atmosferę. Jeśli jednak zamierzasz wydać rozkaz dowódcom okrętów
liniowych, żeby zbliżyli się do bazy nieprzyjaciół w wulkanie, powinieneś przedtem wyeliminować
ich naziemne stanowiska artylerii - turbolasery, działa jonowe, a przede wszystkim grawitacyjne
działo. Jak zamierzasz tego dokonać?
- To rzeczywiście może być problem - przyznał Lando, cały czas uśmiechnięty. - Nie wiesz
przypadkiem, gdzie tu można znalezć pięciuset czy sześciuset mandaloriańskich superkomandosów,
co?
Fenn zamrugał raz i drugi, dopóki się nie zorientował, że i on zaczyna się uśmiechać.
ROZDZIAA 12
Luke był jeszcze niezbyt przytomny, ale uświadamiał sobie, że dzieje się coś złego.
Było mu... zimno.
Potwornie zimno. Już kiedyś czuł taki ziąb - kilka lat wcześniej na planecie Hoth zamarzłby
na śmierć, gdyby go Han nie znalazł - ale tym razem działo się z nim coś dziwnego. Tym razem
wrażeniu chłodu towarzyszyło postępujące odrętwienie i osłabienie, a także niezdolność do
poruszania zmrożonymi mięśniami. Tym razem jednak zimno go mroziło, ale nie przynosiło
kojącego znieczulenia. Ostre jak igły mikroskopijne kryształki lodu - a raczej czegoś zimniejszego
niż lód, a zarazem parzącego jak skroplone powietrze - wnikały we Wszystkie pory jego skóry
niczym zamarzające włosy.
A wraz z zimnem pojawiła się cisza.
Absolutna cisza, jakiej nie doświadcza żadne żyjące stworzenie. Nie chodziło tylko o brak
dzwięków, ale nawet o brak samego pojęcia dzwięku. Brakowało nawet szmeru oddechu i krwi
przepływającej przez arterie. Nie było nawet najsłabszego odgłosu bicia serca. Luke nie odczuwał
najlżejszego drżenia, żadnego nacisku na skórę.
W tym zimnie i ciszy chodziło jednak o coś głębszego niż czysto fizyczne wrażenia. Oba te
pojęcia przeniknęły do jego snów.
A te sny były powolne jak lodowce, pozbawione wszelkiej akcji. Były niekończącymi się
godzinami daremnego wpatrywania się w pustą przestrzeń. Godziny ciągnęły się latami, a potem
rozciągały się w nieskończone tysiąclecia, podczas których gasły kolejne gwiazdy. Luke nie mógł
nic zrobić, bo nie było niczego do zrobienia.
Z wyjątkiem obserwowania, jak umierają kolejne gwiazdy.
Nie wyczuwał przy tym żadnej obecności. Tylko siebie.
Unosił się jakby na niewidzialnych falach, pozbawiony wszystkiego. Nie odbierał żadnych
wrażeń, nie potrafił nawet myśleć. Tak miało trwać zawsze.
Niemal zawsze.
Pierwsza myśl, od miliona lat, jaka przyszła mu do głowy, wędrowała przez wiele
dziesięcioleci: Sen. To koniec wszystkiego. Nie pozostało mi nic oprócz snu .
Za to druga myśl pojawiła się prawie natychmiast po pierwszej: Zaczekaj... Ktoś inny
myśli twoim umysłem .
To oznaczało, że nie jest sam na końcu wszechświata.
Nawet w zamarzniętych snach o wieczności Moc pozostała w nim bardzo silna. Luke
otworzył umysł na Myśl o Znie i wciągnął Moc do środka swojego istnienia. Teraz to ona nim
kierowała, mógł więc poświęcić czas na badanie tej myśli, na obracanie jej we wszystkie strony jak
nieznany kamień.
Ta myśl miała masę i strukturę. Wydawała się czymś w rodzaju bryły otaczającego uranowy
rdzeń wulkanicznego bazaltu. Była irracjonalnie gęsta, a jej powierzchnię zdobiły drobne kamyki,
jakby kiedyś była miękka i lepka, a ktoś rzucił na nią garść drobnego żwiru. Młody Jedi pozwolił,
żeby Moc skupiła jego świadomość i zrozumiał, że każdy z tych kamyków jest osobą - istotą ludzką
albo przynajmniej człekokształtną. Wszystkie razem tworzyły globalny wzór z lodowatego
kamienia.
Kiedy Moc zaciągnęła go głębiej, zrozumiał, że kamień, który ma w ręku, podtrzymuje go.
Obrócił go w palcach, a kamień otoczył go i zamknął... stał się więzieniem dla wszystkich tych
kamyków-żywych istot. A uwięzione żywe istoty więziły także jego.
Odkrył, że to on jest kamieniem... mrocznym zamarzniętym kamieniem, w którym tkwią
wszystkie żywe istoty. Uwięził je, a one uwięziły jego. Nie mogły go uwolnić, a on nie był w stanie
uwolnić ich. Byli złączeni ze sobą przez samą tkankę wszechświata.
Zamrożeni przez Ciemność.
Luke stanął oko w oko z następną dziwną zagadką: odkąd to zaczął myśleć o tkance
wszechświata jako o Ciemności przez duże C? Nawet gdyby w tym posępnym stwierdzeniu krył się
chociaż cień prawdy, kiedy stał się człowiekiem, który się temu poddaje? Jeżeli Ciemność chciała
go wciągnąć do wiekuistej pustki, będzie z nią walczył na każdym milimetrze tej drogi.
Zaczął szukać sposobów wydostania się na wolność. A wtedy zrozumiał, że w dziwaczny,
paradoksalny sposób, oparty na postrzeganiu Mocy, droga na wolność jest zarazem drogą do
niewoli.
Domyślił się, że urojony myślokamień w jego urojonej dłoni jest metaforą, podobnie jak
zamarznięty głaz, w który się przeistoczył... chociaż jest także prawdziwy na poziomie głębszym
niż kiedykolwiek w rzeczywistości. Był tym kamieniem... a zatem nie potrzebował wyciągać rąk,
żeby dotknąć reprezentowanych przez kamyki żywych istot. Cały czas ich dotykał.
Musiał tylko zwrócić na ten fakt uwagę.
%7ładen z tych żywych kamyków nie wydzielał ani odrobiny światła. Nie zdradzał, że
reprezentuje ludzkie życie. Wydawał się pozbawionym wszelkich indywidualnych cech, matowym
przedmiotem, podobnym do wygładzonej sferoidy ze sproszkowanego grafitu. %7ładna istota, której
dotykał, nie zdradzała nadziei, celu życia ani marzenia o wydostaniu się z niewoli. Luke wyciągnął
te istoty ze swojego zamarzniętego serca, połykał je w całości i karmił nimi Ciemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]