[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dziwakiem-że nie bądz! Cóż ty przy Kapsulewiczu się znudzisz  ha? A jak zaprosi on nas do siebie, to my nie
pójdziem  co? Nogami ty człowieka takiego deptać chciałby?
 Ja wcale nie mówię o Kapsulewiczu! Upierasz się, to z tobą pójdę  wszystko mi jedno, dokąd. Powiadam ci tylko,
mości Eugeni, że wolę w Kuczmirówce gryzć pieprz, łykać ocet, aniżeli tutaj żyć marcepanami.
 Zardzewiał ty, jak Boga kocham, zardzewiał! Nie bądz mnie przy tobie, to honor ty straciłby, serce,  zasmuciłby
ty Piszczalskich, Horda Drakiewiczów, co w grobie leżą... Tak zginąć tobie nie można  oo!
 Do miasta, do ludzi ja niestworzony! Nie przekonasz...
Ale punkt o szóstej przybył Kapsulewicz, mężczyzna dorodny, w sile wieku, dostatnio ubrany i po pańsku, umiejący
obracać się między ludzmi; znał on rodziców pana Jędrzeja, a syna  jak mówił  pragnął gorąco poznać.
Kapsulewicz należał do rzędu tych ludzi, których nazywają dobrze
wychowanymi, ponieważ się umieją szybko naginać do wyobrażeń i upodobań każdego, z kim mają do
czynienia. Rozmową zaczęto od polityki, a skończono ją na koniach i polowaniu, czym Kapsulewicz bardzo sobie ujął
Piszczalskiego.
 Bardzo mi przyjemnie  mówił do rotmistrza  że poznaję młodą generację Piszczalskich, bo wszyscy oni
odznaczali się w obywatelstwie. O panu słyszałem dużo dobrego od siostrzeńca mojej żony, Ignasia Worzewskiego...
Tylko, panie rotmistrzu, trzeba się ludziom dać lepiej poznać.
Pan Jędrzej i Drakiewicz otrzymali solenne zaproszenie na wieczór do państwa Kapsulewiczów, którzy całymi
miesiącami przemieszkiwali w %7łytomierzu, ponieważ ów Kapsulewicz  jak mówił o sobie   gorliwie się zajmował
sprawami wołyńskiego obywatelstwa". Zabawiwszy blisko godzinę czasu w hotelu, pożegnał on nareszcie rotmistrza i
Eugeniego, z gracją naciągnął rękawiczki, wziął kapelusz, laskę ze złotą gałką i wyszedł.
 Jaż nie myślał, żeby Kapsulewicz tak długo siedział u nas na wizycie, a siedział  oo!... To ryba, serce, duża ryba!
Z oczu marszałek mu patrzy, at i wielki zaszczyt, jak Boga kocham, zaszczyt dla nas!  powiedział Drakiewicz.
Teraz Eugeni robił panu Jędrzejowi uwagi, dotyczące toalety, w jakiej należało się pojawić na wieczornym zebraniu u
Kapsulewiczów.
 Będzie tam komu rękę podać i ukłonić się komu: czoło szlachty z całego Wołynia tam znajdziesz  oo!  mówił
Drakiewicz.  Człowiek
młody, ty spodobać się możesz; czart wie, czy marszałkównie Zdolskiej w oczy nie wpadniesz? Czemu nie?
Ja by sam kochał takiego, kobietą bywszy... Teraz pociechęż ja chcę mieć z ciebie. Taż wczoraj ty ślicznie wystąpił u
Rykowieckiego! Muzyczki posłuchał  głupstwo! A zawsze, widzisz, serce, to po pańsku: pograć, pośpiewać przed
kolacją. Mój Szymek Rykowiecki tak  i zuchl Jeść dobrze kazał podać wczoraj; duszko, onże wiedział gust mój i,
wiesz, mnie na stół osobno kołduny podali,  to ja zjadł sztuk pięćdziesiąt  oo!... Kołdun  rzecz dobra, a wypić po
nim trzeba. Mnie jeden stary doktor mówił:   Panie Drakiewicz, kołduny sobie jadaj, nie szkodzi, a napitku potem
nie żałuj... i zdrów będziesz".
Wystrojeni, jak tylko można najlepiej, Drakiewicz i Piszczalski udali się wieczorem do domu Kapsulewiczów, gdzie
już zastali byli różnych gości. W obszernym salonie pańskim jaśniało dużo światła, a znaczna część zgromadzonych
otaczała w koło fotel, na którym siedział jakiś człowiek dobrze łysy i z twarzą zupełnie wygoloną. Gospodarz powitał
nowoprzybyłych, przedstawił Piszczalskiego swojej małżonce, damie, która nieustannie używała wachlarza; potem
wziął pana Jędrzeja pod rękę i prowadził do jegomości, siedzącego na fotelu, mówiąc:
 Pozwól, rotmistrzu, że cię przedstawię głowie naszej szlachty, panu marszałkowi, Sewerynowi Zdolskiemu.
Ten marszałek zdawał się być posągiem lub obrazem jakiego bóstwa, przed którym kiwali się
dziwacznie rozmaici czciciele. Słysząc, iż Kapsulewicz przedstawia rotmistrza, rzekł:
 Pi...szczal...ski, aha!... Pi...szczalski, rozumiem, wiem... Na Ukrainie mieszka?... Hm, na Ukrainie... Czekajże, co ja
chciałem powiedzieć? Cóż takiego? No, nic... Kogóż wy tam macie w okolicy?
Rotmistrz zaczął wyliczać rozmaite nazwiska, a za każdym z nich marszałek mówił:   Wiem".  Ale po niejakim
czasie przestał to powtarzać, a rotmistrz zauważył, iż pan Zdolski podczas jego opowiadania w najlepsze drzemie.
Wnet się jednakże ocknął pan marszałek i powiedział:
 Juści wiesz o tym, że układam herbarz szlachty wołyńskiej, ukraińskiej i podolskiej?... Skoro wiesz, pamiętajże to
rozpowiedzieć między ludzmi!... Piszczalscy, hm! Dotąd doszedłem do litery K... Czekajże!... Ostatni są
Krzepścińscy... Tak, tak... A twój herb?... No, przecie nie Leliwa, nie Kopasina?... Bodajże cię, cóż ja chciałem
powiedzieć  hę?
Marszałek znowu się zdrzemnął i znowu mówił:
 Wszystko mi pomącił, widzisz, mój sekretarz, poprzekładał w szufladach kartki i teraz dojść nie można, kto kogo
rodzi... Ale zaraz... Z Bokrzewskiej Martyny urodzili się: Tymoteusz, Apolonia, Scholastyka... Któraż jeszcze?... A
bodajże cię... Pojadę do Warszawy po innego sekretarza... Czekajże, czekaj... Manswet i Bonifacy... Co ja też
mówię?... Piszczalscy pomieszali mi się w głowie ze Skrzypalskimi... Wasz jest Dominik i... ten tego...
Jakże jej tam? Kartki pomieszane i nic nie dojdziesz...
Nastąpiła pauza drzemki, po której pan marszałek znowu głos zabrał:
 Pi...szczalscy  trzy czwarte krwi koroniarze, uważasz?... Tymoteusz, Apolonia... Scholastyka  nie pamiętam...
Gałgan, ten mój sekretarz! A z poddanego go wychowałem... Możeby ten tego... co? Jakbym ja herbarza nie ułożył, to
kto? Na nic, bo kartki pomącone.
Szczęście chciało, że Kapsulewicz przedstawił właśnie jakiegoś nowego gościa, a tymczasem Drakiewicz czatował już
na pana Jędrzeja, odprowadził go nieco na bok i mówi:
 Pod szczęśliwą gwiazdą ty się urodził, niech mię diabli wezmą!
 No, cóż takiego?
 Taż tu oczy wszyscy na ciebie, serce, zwracają! Marszałkówna mnie o ciebie pytała, jak Boga kocham!
Marszałkówna  pierwsza partia na Wołyniu... A Kapsulewiczowa, Worzewska z domu, pulchniutka taka, ta tam na
kanapie, wiesz, co powiedziała? No, kompliment  mówię ci  to kompliment!   Panie Eugeni  ona powiada: 
Ten twój rotmistrz Piszczalski  toż persona, śliczny człowiek!..."  Jaż, serce, ze szczęścia prosto stopić się gotów!
Zaszczyt, zaszczyt! Gdzie tobie żyć w Kuczmirówce, jak ty do marszałków stworzony? Tak, pójdzże, duszko,
marszałkównie ja ciebie przedstawię!
Za chwilę potem rotmistrz siedział przy pannie Julii Zdolskiej i prowadził z nią rozmowę.
Panna marszałkówna liczyła już z górą lat dwadzieścia pięć; była ona szczupła, wątła, średnio przystojna, ale
miała piękne, wymowne, czarne oczy i szczerość jakąś w obcowaniu z ludzmi, co ją czyniło powabną. Ojciec jej był od
dawna wdowcem, więc zapewne wskutek tego córka jedynaczka miała niektóre odcienie charakteru męskiego.
Młodych mężczyzn traktowała dosyć despotycznie i lekceważąco; być może, iż pamiętała o tym, że jest marszałkówna,
a przy tym posażną panną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl