[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
0"
o
- GRRR... - powtórzył za nią cicho, bez przekonania, po czym przybrał
swój zwyczajny wyraz twarzy
- Brawo, Manfredzie! - pochwaliła go Obliwia. - A teraz idz
przygotować motor, za chwilę wyjeżdżamy.
Mężczyzna trwał nieruchomo, patrząc na nią, dopóki nie zniknęła za
jednymi z tysiąca lśniących drzwi w tym lodowatym domu. Potem
odwrócił się, wkładając gwałtownie ręce do kieszeni. Był wściekły, ale
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
bandyty za pięć groszy.
- GRRR... - powtórzył za nią cicho, bez przekonania, po czym
przybrał swój zwyczajny wyraz twarzy bandyty za pięć groszy.
- Brawo, Manfredzie! - pochwaliła go Obliwia. - A teraz idz
przygotować motor, za chwilę wyjeżdżamy.
Mężczyzna trwał nieruchomo, patrząc na nią, dopóki nie zniknęła za
jednymi z tysiąca lśniących drzwi w tym lodowatym domu. Potem
odwrócił się, wkładając gwałtownie ręce do kieszeni. Był wściekły, ale
nie wiedział, na kim tę złość wyładować. Nienawidził swej pracy,
nienawidził Willi Argo, tego starego ogrodnika i rozhisteryzowanej
dziewczynki, która o mały włos go nie zabiła. I nagle zdał sobie sprawę,
że zaczął też nienawidzić swojej pani, która traktowała go jak
marionetkę, równie pogardliwie jak tych od rozbiórki domu. Jednak czuł
jeszcze na skórze zadrapania od jej fioletowych paznokci...
I wciąż nie wiedział, dokąd mają jechać.
Rozdział CIO) - Owl Clock '
Kilka kilometrów dalej zatrzymali się na skrzyżowaniu głównej drogi z
polną, by chwilkę odsapnąć. Odkąd opuścili miasteczko, nie napotkali
ani jednego samochodu. Okolica była tu bardziej płaska, pokryta niskimi
i jakby zaokrąglonymi krzewami, kamieniami i maleńkimi białymi i
liliowymi kwiatkami, drżącymi przy byle podmuchu. Gdzieniegdzie
rosło samotne drzewo, którego gałęzie pochylały się w głąb lądu,
zgodnie z najczęstszym kierunkiem wiatru.
Dzieci rozglądały się ciekawie dokoła. Rick - jak zwykle przewidujący -
jeszcze w miasteczku napełnił wodą bidon i teraz obdzielał wodą całą
trójkę.
Polną drogą musiał niedawno przejeżdżać jakiś ciężki sprzęt.
Zwiadczyły o tym głębokie ślady w ziemi i świeżo rozbita drewniana
tablica z nazwą ulicy. Jason podniósł ją z ziemi i przeczytał napis: Owl
Clock.
- Ciekawe, nie?
Obok nazwy narysowana była biała sowa.
Przypominając sobie nagle słowa doktora Bowena, Julia obróciła się w
stronę Ricka.
- Czy rzeczywiście nigdy nie widziałeś tablicy z napisem Witajcie w
Kilmore Cove? Ani zwykłego znaku drogowego z nazwą Kilmore Cove,
jak te, które zawsze stoją przy wjezdzie do każdej miejscowości?
- Hmm, nie zwracałem na to uwagi, ale... nie, nie widziałem. Nie
przypominam sobie takiej tablicy.
o
- Ile dróg prowadzi do miasteczka?
- Ta jedna - Rick wskazał drogę, którą przyjechali. - Biegnie wzdłuż
wybrzeża aż do Willi Argo.
- A za Willą Argo?
- Nie wiem. Nigdy tam nie byłem - odpowiedział Rick nieco
speszony. Nie chciał dodawać, że w ogóle nie opuszczał Kilmore Cove.
Tak naprawdę nigdy nawet nie przyszło mu to do głowy. W miasteczku
miał przecież wszystko. I udało mu się spełnić swoje największe
marzenie - wejść na teren Willi Argo, do domu i na schodki pod Salton
Cliff. Czego więcej mógł pragnąć?
Julia zauważyła, że się speszył, i uśmiechnęła się do niego ciepło. Coraz
bardziej ceniła jego uprzejmość, serdeczność, zapobiegliwość, tak inne
od nieustannego poganiania jej brata.
- No, ale przynajmniej na stacji kolejowej musi być tablica!
- Była - odpowiedział Rick - ale stacja jest nieczynna od lat. I
prawdę mówiąc, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział
przejeżdżający tędy pociąg. Jesteśmy... jakby to powiedzieć...? Trochę
odcięci od świata.
- Na to wygląda - zgodził się Jason. - Całymi kilometrami nie widać
żadnego domu.
Rick wziął od nich bidon, zakręcił go i umocował przy rowerze.
- Boicie się? Czujecie się zagubieni na pustkowiu?
- Och, nie! Nawet jeśli w Londynie jest zdecydowanie więcej ludzi.
Stali tak chwilę w milczeniu, aż w końcu Rick wyrzucił z siebie jednym
tchem:
- Jakkolwiek jest, mnie się tu podoba. I nawet jeśli nie ma tablicy
powitalnej przy drodze, cieszę się, naprawdę się cieszę, że teraz
mieszkacie tu także wy.
Po czym chwycił za kierownicę swego roweru, wsiadł na siodełko i
ruszył z kopyta.
Ujechał zaledwie kilka metrów, gdy ogarnęła go wściekłość na samego
siebie. Głupi, głupi, po trzykroć głupi - wymyślał sobie w duchu. -
Zrobiłeś z siebie prawdziwego durnia! Cieszę się, naprawdę się cieszę,
że teraz mieszkacie tu także wy... Ech, jak można powiedzieć coś równie
wazeliniarskiego? Całkiem jak zdanko z dobranocki, bajeczki dla
grzecznych dzieci!".
- Nie znam świata... - szepnął do siebie, a wiejący od morza wiatr
skojarzył mu się w tej chwili z jego nieżyjącym ojcem. Ojciec... o tak,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]