[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla mnie teraz największa pomoc.
Odłożył słuchawkę, czując się jak kompletny palant. To poczucie nie
odstępowało go aż do drzwi sali Rachel.
JACK zdrzemnął się w fotelu przy łóżku Rachel. Ledwie przyłożył głowę
tuż przy jej ręce, gdy zaraz musiał się poderwać jak na sprężynie.
- Przepraszam. Nie chciałam pana obudzić.
Patrzył nieprzytomnym wzrokiem na nieznajomą kobietę. Nie była
urodzoną pięknością. Miała zbyt chudą twarz, zbyt cienkie siwe włosy.
Ale ładnie się prezentowała w jedwabnej tunice i zgrabnych spodniach, a
ponadto miała ujmującą powierzchowność. Wokół unosił się cudowny
zapach. Dobywał się z wielkiej torby zasuwanej na suwak, którą trzymała
w ręku.
Wstał. - Myśmy się już poznali, prawda?
Uśmiech zaigrał w jej oczach.
- Jestem Faye Lieberman. Byłam tu wcześniej. Należę do tego samego
kółka czytelniczego, co Rachel. - Postawiła zasuwaną torbę na stoliku. -
Przyniosłam obiad. Uznałam, że domowy obiad panu nie zaszkodzi.
- Bardzo dziękuję - podziękował. - Cóż za miły gest.
- Nie ma za co. - Faye podeszła do łóżka i dotknęła ręki Rachel. - Witaj,
Rachel, jestem. Przyniosłam twoim bliskim coś do jedzenia. - Zerknęła na
Jacka. - Jak dziewczynki?
Dziewczynki! Jack rzucił nerwowo okiem na zegarek. - Właśnie czekają
na odebranie ze szkoły. - Jeszcze raz spojrzał na torbę z jedzeniem. - Musi
pani mieć wielkie serce, że pani o nas pamiętała.
Zbyła komplement machnięciem ręki.
- Mam to w genach. %7łydowskie matki w tym celują.
I RZECZYWIZCIE smakowało - całej piątce. Bo Samanta zaprosiła Lydię i
Shelly na nocleg w Big Sur, o czym Jack dowiedział się dopiero
wówczas, kiedy dwie dodatkowe dziewczyny wpakowały się do jego
bmw, a wtedy już nie umiał odmówić i ich
wyprosić. Swoją drogą, warto by pomyśleć o kupnie większego
samochodu.
Termoizolacyjna torba kryła kurczaka duszonego w winie i w
pomidorach z marchewką i ziemniakami. Wszyscy się najedli, humory
dopisywały. Samanta z koleżankami oplotkowywa-ły wszystkich i
wszystko dokoła. Hope słuchała z niejakim nabożeństwem, trzymając
mruczącą Ginewrę na kolanach.
Dopiero jednak nazajutrz rano Jack pojął głębszy sens gościny koleżanek.
- Oczywiście, że jadą ze mną po zakupy - oznajmiła Samanta, kiedy miał
czelność zaproponować, że po drodze podrzuci obie dziewczyny do
domów. - W tym cała rzecz. Przecież sama nie wybiorę sobie sukienki, a
ty nie jesteś kobietą. Skoro mama nie może mi pomóc, chcę mieć przy
sobie koleżanki.
Zajrzeli do Saksa. Zajrzeli do Benettona. Kiedy przeczesali trzy kolejne
sklepy, zaczął się już denerwować. Hope zresztą też.
- Jeszcze tylko jeden sklep - oświadczył jej, kiedy stali na rogu ulicy,
dyskutując, dokąd pójść. - Ostatni. No więc, dobrze się namyśl. U Saksa
była zupełnie dobra sukienka.
Dziewczęta odbyły długą trójstronną konferencję na szczycie i wreszcie
zgodziły się tam wrócić. Jack spojrzał chełpliwie na Hope, ale mina mu
zrzedła, kiedy okazało się, że sukienka zaniesiona przez Samantę do kasy
nie była wcale tą błękitną, którą miał na myśli. Ta była kusa, wąska i
czarna.
- Czy mamie podobałaby się ta sukienka? - zapytał.
- Z całą pewnością - zapewniła go Samanta i z nieoczekiwanym
uśmiechem wyciągnęła rękę po jego kartę kredytową.
W SZPITALU Jack nie odstępował od łóżka Rachel. Szczotkował jej włosy.
Wpatrywał się w jej twarz. Dziewczynki poznały już na tyle dobrze
szpital, że mogły same zejść do kawiarni po zimne napoje.
Niedługo potem wpadła w odwiedziny matka Lydii i po jakimś czasie
wyszła wraz z Lydią oraz Shelly. Przewinęła się Katherine, po niej Ben
Wolf. Kiedy ktoś inny znajdował się na sali, Jack wychodził. Wszyscy ci
ludzie należeli do tej części życia Rachel, która rozgrywała się już bez
niego. Sytuacja była niezręczna dla obu stron. Był czarnym charakterem
w gronie aniołów.
Ale przetrzymał wszystkich. Pomógł siostrze dyżurnej wykąpać Rachel, a
potem rozgimnastykować jej członki. Kiedy zauważył, że chora ma
niewygodnie przekrzywioną głowę, podłożył jej poduszki.
- Tato, kiedy jedziemy? - dopytywała mniej więcej co godzinę Hope.
Mała zostawiła Ginewrę u Duncana. Już by chciała ją odebrać.
Jack to rozumiał, ale odwlekał chwilę wyjazdu. Przy boku Rachel czuł się
lepiej, przyzwoiciej, spokojniej.
Ale Samanta umówiła się znowu z koleżanką na nocleg, a Hope rzucała
mu mordercze spojrzenia, no więc wreszcie je stamtąd zabrał.
PODRZUCIWSZY Hope do Duncana, Jack podjechał do miejscowego
sklepu po zakupy. Następnie wrzucił brudy do pralki i usiadł sobie pod
sekwojami, wdychając leśne powietrze. Był przejrzysty, rześki, wonny
wieczór.
Wkrótce przyłączyła się do niego Hope. Chwilę posiedzieli razem.
Pogłaskał Ginewrę po grzbiecie, czując ciepło i kruchość małego ciałka.
Pomodlił się, żeby kotka nie cierpiała, bo wiedział, że to przysparza
cierpienia Hope.
Jeszcze nie znalazł czasu, by zajrzeć do obrazów Rachel. Pracownia
leżała odłogiem.
Podał kolację na stół. Samjadł bardzo powoli. Między kolejnymi kęsami
powiedział Hope, że jest dumny z powodu jej opieki nad Ginewrą, a kiedy
wybuchnęła płaczem, nachylił się nad jej krzesłem i wziął ją w ramiona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]