[ Pobierz całość w formacie PDF ]
garstka kretynów kocha się, z kim popadnie. Ludzie są ostro\ni, boją się o zdrowie, więc siłą
rzeczy są mniej skłonni do miłosnych podbojów.
- Tak, wiem o tym. Nigdy... nie masz na to ochoty? - zapytała niepewnie.
- Tu mam największy problem - przyznał.
- To znaczy?
- To znaczy... owszem, mam ochotę na miłość. Z tobą!
- Ze mną?
- Pamiętasz, jak tu przyszłaś pierwszy raz, kiedy byłem chory? Kiedy twoje włosy
dotknęły mojej nagiej skóry, myślałem, \e oszaleję. Ty pewnie myślałaś, \e mam dreszcze z
powodu gorączki. I rzeczywiście, moje ciało płonęło, ale nie z powodu grypy.
Amanda na wszelki wypadek oparła się o kuchenną szafkę. Zdumiewało ją, \e
człowiek o tak chłodnym usposobieniu jak Quinn mógł tak \ywiołowo reagować na bliskość
kobiety. Więc mimo wszystko jesteś człowiekiem, pomyślała, przyglądając mu się uwa\nie.
Tak samo podatnym i słabym jak my wszyscy.
- To dlatego byłem dla ciebie niemiły - wyjaśnił. - Wszystko przez to, \e nie potrafię
radzić sobie z po\ądaniem. Nie mogę wziąć cię na ręce i zanieść na górę. W domu jest Elliot i
Harry. Szczerze mówiąc, nie zrobiłbym tego, nawet gdybyś była taką kobietą, za jaką cię
początkowo uwa\ałem. To, \e jesteś tak samo niewinna jak ja, tylko komplikuje sprawę.
Spojrzała na niego oczami lśniącymi z zachwytu. Teraz, gdy ju\ wiedziała, \e
fascynuje go tak samo jak on ją, czuła się bezgranicznie szczęśliwa. Przyglądała mu się tak,
jakby widziała go po raz pierwszy. Dochodziła do wniosku, \e wcale nie jest brzydki. Powoli
zaczynała odkrywać jego daleką od ideału urodę. Cieszyła się, \e jest silny i na swój szorstki
sposób pociągający. Najbardziej jednak podobały jej się jego oczy, \ywe i pełne wyrazu,
stanowiące kontrast dla surowej, nieruchomej twarzy.
- Twoje szczęście, \e jestem nieśmiała. - Uśmiechnęła się przekornie.
- Co nie przeszkodziło ci zaproponować, \ebym zdjął koszulę!
W progu, jak skamieniały, stał Harry. Amanda dostrzegła go, jak zamarł w pół kroku,
i zaczerwieniła się po same uszy.
- Stań na obu nogach i czymś się zajmij - burknął zirytowany Quinn. - Co tu robisz?
- Uczę się! - roześmiał się Harry. - Nie miałem pojęcia, \e Amanda lubi rozbierać
facetów!
- Nie facetów, tylko mnie! - sprostował Quinn. - I wcale nie chciała, \ebym się
rozebrał do rosołu, tylko \ebym zdjął koszulę. To bardzo przyzwoita dziewczyna.
- Przestań! - Ukryła twarz w dłoniach. - Idz stąd!
- Nie mogę. Ja tu mieszkam - zauwa\ył Quinn. - Czy mi się zdaje, czy pachniesz
brandy? - zainteresował się nagle.
Widząc zdumione spojrzenie Amandy, Harry uśmiechnął się chytrze.
- Dobry masz nos, szefie - powiedział. - Amanda była roztrzęsiona i płakała,
zaaplikowałem jej...
- Ile jej tego dałeś? - uciął Quinn.
- Tyle co kot napłakał. Parę kropelek do kawy. Na uspokojenie.
- Jak mogłeś?! - Zaśmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Teraz przypomniała
sobie, \e kawa rzeczywiście miała dziwny smak, ale była tak zmartwiona śmiercią cielaka, \e
nie wnikała, dlaczego.
- Chciałem dobrze - usprawiedliwiał się Harry.
- Twoja kuracja przyniosła odwrotny skutek. - Quinn walczył z sobą, by się nie
uśmiechnąć.
- Przestań! - ofuknęła go Amanda. - Zmieńmy temat. - Usiadła przy stole. - Wcale nie
jestem wstawiona, więc spokojnie obiorę jabłka na szarlotkę. Harry, podaj mi nó\.
- Najpierw stąd wyjdę. - Quinn patrzył na nią spode łba. - Wiem, \e się zastanawiała,
gdzie mnie dzgnąć - za\artował.
- Dobre sobie! - fuknęła, strojąc do niego miny. - Rzadko rzucam się z no\em na
facetów.
- Wolę nie ryzykować. - Roześmiał się, sięgając po kapelusz i ko\uch.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem. Afera z brandy przypomniała jej o śmierci
cielaka. Przygasła i straciła ochotę do \artów.
- Znajdz sobie jakieś ciekawe zajęcie, \eby przestać o tym myśleć - poradził Quinn. -
Takie jest \ycie.
- Zaraz mi przejdzie - odparła. - Dzięki Harry'emu... - Spojrzała przez ramię na
winowajcę, który wcale nie wyglądał na skruszonego.
Quinn długo nie mógł oderwać od niej oczu, w których dostrzegła rzadką u niego
łagodność. W końcu z wyraznym ociąganiem otworzył drzwi i wyszedł na podwórze.
Harry powstrzymał się od komentarzy, poprzestając na domyślnym uśmieszku.
Niebawem wrócił ze szkoły Elliot i namówił Amandę na lekcję gry na keyboardzie. W
trakcie ćwiczeń powiedział jej, \e opowiadał o niej kolegom.
- Z kim grasz, Amando? - zapytał, przyglądając jej się badawczo. - Mówiłem ci ju\, \e
kogoś mi przypominasz.
Odczekała chwilę, \eby pozbierać myśli. To musiało się kiedyś stać, pomyślała ze
smutkiem. Skoro Elliot tak bardzo interesuje się współczesnym rockiem, to na pewno zna
Desperado. Bardzo prawdopodobne, \e w skonfiskowanej przez ojca kolekcji miał kasetę jej
zespołu. Zatem prędzej czy pózniej skojarzy ją z dziewczyną z okładki.
- Po prostu jestem do kogoś podobna - odparła lekkim tonem. - Pamiętasz,
rozmawialiśmy o tym, \e ka\dy ma sobowtóra.
- Grałaś kiedyś w jakimś zespole? - Nie dawał za wygraną.
- Nie, najczęściej występuję sama. Na przykład w nocnych klubach - wymyśliła
naprędce. W rzeczywistości zdarzyło jej się to tylko raz, kiedy zgodziła się zastąpić
kole\ankę. - Bardzo często jestem muzykiem wspomagającym podczas nagrywania płyt w
studiach.
- Super! - zawołał z przejęciem. - Na pewno znasz mnóstwo gwiazd, prawda?
- Owszem, znam paru popularnych muzyków.
- A gdzie występujesz?
- W Nowym Jorku, w Nashville. To zale\y od kontraktu.
- Dlaczego wylądowałaś w naszych górach? - zapytał, przebierając palcami po
klawiszach.
- Przyjechałam odpocząć - odparła. - Moja ciotka jest ko... - Urwała, w ostatniej chwili
gryząc się w język. - Jest znajomą pana Durninga - dokończyła. - Wynajęłam od niego dom i
zrobiłam sobie wakacje.
- Czy te nasze lekcje nie są dla ciebie zbyt nudne albo męczące? - zaniepokoił się
Elliot.
- Ale\ skąd!! Bardzo je lubię - zapewniła i odegrała fragment utworu w nowej tonacji.
- Jakie to trudne - jęknął.
- Musi być. Muzyka jako jedna z form sztuki jest bardzo zło\ona. Zobaczysz, kiedy
nauczysz się podstaw, będziesz mógł zagrać wszystko, co zechcesz. Na przykład to... -
Zagrała fragment znanej piosenki. Elliot słuchał uwa\nie, śledząc wprawne ruchy jej palców
na klawiaturze.
- Ty to się chyba musiałaś długo uczyć - powiedział z uznaniem.
- To prawda. Zresztą uczę się cały czas, tyle \e ja to bardzo lubię. Muzyka to całe
moje \ycie.
- Nic dziwnego, \e jesteś taka dobra.
- Dziękuję, miło być docenionym - rzekła z uśmiechem.
- Pójdę ju\ do siebie. Pora odrobić lekcje - westchnął, podając jej keyboard. - Do
zobaczenia przy kolacji.
Amanda patrzyła za nim, jak w podskokach biegł na górę, i uświadomiła sobie, \e
nale\ałoby powiedzieć mu o cielaczku. Miała nadzieję, \e zrobi to Harry, bo sama nie miała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]