[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoimi naukowymi tytułami, jako jedyną pociechą.
Może powinna spróbować przyjąć inną postawę i odrobinę wzmocnić swój autorytet. Nawet jeśli
otaczało go w tym momencie więcej niesławy niż sławy, był niewątpliwie wybitnym naukowcem,
goszczącym w ich mieście.
- Jeśli woli pan hotel, jestem pewna, że uniwersytet zapłaci za pokój i wyżywienie. - Już i tak
zainwestowali w ten projekt tysiące dolarów. Jakie znaczenie mogło mieć jeszcze kilkaset? - Jest kilka
dobrych hoteli w Fort Collins, jeden z nich całkiem blisko uczelni. W Górskim Zajezdzie jest basen, a
znajduje się on dosłownie kilka kroków od mojego biura. Albo jest...
Więc niech tak będzie - pomyślał Kit, słuchając jednym tylko uchem, jak wyliczała zalety przeróżnych
pensjonatów, w których wcale nie miał zamiaru zamieszkać. Ignorancja i niewinność nigdy jeszcze nie
dały mu żadnego wsparcia, chociaż swego czasu miał pod dostatkiem obydwu. Nie chciał jej przestraszyć,
ale nie zostawiła mu innego wyboru.
- Kreestine - przerwał jej i zaczekał, aż niepodzielnie skupi na nim całą uwagę, a także spojrzenie
fiołkowych oczu. - Inni mogą nie odnalezć śladu tak łatwo, ale jeden przyjdzie na pewno i zanim znajdzie
mnie, najpierw znajdzie ciebie. Nie mogę odejść, zanim nie będzie powszechnie wiadomym, że to czego
szuka, nie jest już w moich rękach.
Jak ściana, to było jak mówienie do twardej jak skała ściany - pomyślała Kristine.
- Kto będzie przychodził i po co? - spytała zupełnie już zrozpaczona, chcąc zmusić go, by powiedział
coś konkretnego, cokolwiek zamiast wciąż owijać sedno sprawy w bawełnę.
Kit powiedział wreszcie, że szczegóły nie są istotne, ale szybko przerwał, widząc ostrzegawczą iskierkę
w jej oczach. Nie tylko fakty, ale całą prawdę ze wszystkimi niewiadomymi i ukrytymi możliwościami.
- Turek przyjdzie po skarby Chatren-Ma - oznajmił. Ostatnie słowa wypowiedział miękko, jak
inwokację.
Natychmiastowa zmiana w wyrazie jej oczu powiedziała mu, że doskonale wiedziała, co to imię
oznaczało.
Kristine otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale żadne słowo nie padło. Ten mężczyzna posiadał
niewiarygodną zdolność zamieniania jej w słup soli, ale w tej chwili zdecydowanie przeszedł już do sedna
sprawy.
W końcu udało jej się wykrztusić słowo niemożliwe .
- Trudne i niebezpieczne, ale nie niemożliwe - powiedział. - Nie dla mnie i nie dla Turka. To on
poprowadził bandycki napad na nasz obóz. Ocean go nie zatrzyma.
Zupełnie niemożliwe, wciąż wmawiała sobie Kristine w milczeniu. Ukryty w niej naukowiec odmawiał
wiary w istnienie legendarnego klasztoru zagubionego w śniegach i chmurach wysokich Himalajów. Już
prędzej uwierzyłaby w Atlantydę, czy Shargrila. Znała słynną legendę Chatren-Ma. Miało być to miejsce
wiecznego spoczynku doczesnych szczątków lama z Saskya i Kah-gyur przełożonego przez niego na
mongolski dla Kublai Chana, Mongoła, który dokonał podboju Chin w trzynastym wieku. Jako historyk
specjalizujący się w międzyhimalajskim regionie Azji, rozciągającym się do Himalajów w Afganistanie
poprzez Indie, obejmując kraje, takie jak Nepal i Tybet, czytała wiele legend. Tybet zwłaszcza miał ich
pod dostatkiem. Zakazana ziemia w obfitości płodziła bogów, legendy oraz demony i niewielu
naukowcom udało się jak dotąd uchylić rąbka ich tajemnicy.
A teraz był tutaj Kit Carson, Kautilya, sam będący wielką tajemnicą, równą tym o których czytała,
opowiadający jej o Chatren-Ma i bandytach. Przede wszystkim o bandytach.
ROZDZIAA TRZECI
Kristine wiedziała, że obecnie każde miejsce, gdzie prowadzono badania archeologiczne roiło się od
bandytów. Zwłaszcza jeśli było to miejsce otoczone legendą, jak większość z nich była, zanim odkrył je
ktoś z oficjalnym tytułem naukowym. Nie pomagało to wcale żadnemu archeologowi, jako że wszystko w
Tybecie było zbyt święte, by można prowadzić tam wykopaliska. Stąd też zainicjowana przez Carsona
prowizoryczna inwentaryzacja widocznych szczątków historycznych, określenie, które zapewne
interpretował maksymalnie szeroko, a nawet i wykraczał poza nie. Nic dziwnego, że Harry stchórzył.
- Czy klasztor był nietknięty? - Nie mogła powstrzymać się od zadania tego pytania, ale natychmiast
poczuła się głupio. Jak nie istniejący klasztor mógł być nietknięty? Ale może, jedynie może, czasami w
nocy gwiazdy tworzyły takie konstelacje, pod którymi zdarzały się cuda. Chatren-Ma!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]