[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Barton zatrzymał się, aby złapać nieco tchu i zorientować się w położeniu.
Znajdował się w niewielkim zagłębieniu za cedrami, tuż nad drogą. Cała dolina
wynurzyła się w porannej krasie spod rozpościerającej się pod nim ciemności. Ale na
pola, farmy i domy padał rozległy cień. Ciemniejszy niż ten, który się wznosił.
Cień Arymana, boga-niszczyciela, w jego naturalnej wielkości. I ten cień nigdy się
nie podniesie.
Coś się poruszyło. Jakieś połyskujące ciało natarło na Bartona. Barton odskoczył
przerażony. W aż chybił i szykował się do ponownego ataku. Barton cisnął łyżką do
opon. Trafił go w łeb i rozgniótł na miazgę.
Chwycił ponownie łyżkę. Węże kłębiły się wokoło. Minął całe ich gniazdo, skąd
wdrapywały się po zboczu wzgórza. Szedł, stąpając po nich. Nagle wywrócił się i
padł na tę syczącą, kłębiącą się masę.
Toczył się w dół zbocza po mokrym zielsku i winorośli. Próbował wstać; pająki
nacierały i wskakiwały na niego, kłując go, gdzie popadnie. Walczył z nimi, zgarniając
pajęczyny. W końcu udało mu się klęknąć.
Pomacał ręką w poszukiwaniu łyżki do opon. Gdzie się podziała? Czyżby ją stracił?
Jego palce napotkały coś miękkiego. Sznurek. Kłębek sznurka. Łyżka zniknęła. To
był cios ostateczny. Ostatni symbol jego klęski. Zrozpaczony Ted wypuścił kłębek z
ręki.
Jakiś golem wskoczył mu na plecy. Dostrzegł błysk światła odbitego od igły, która
zawisła tuż nad jego okiem, gotowa wbić się w mózg. Uniósł omdlałe ręce, lecz nie
zdołał ich podnieść wysoko, gdyż zaplątał się w pajęczyny. Zamknął bezradnie oczy.
To był koniec. Poddał się. Przegrał. Leżał, czekając na cios…
–Panie Barton!– zapiszczał głos.
Barton otworzył oczy. Golem pośpiesznie ciął igłą pajęczynę. Przekłuł kilka pająków,
a inne odpędził, po czym wskoczył Bartonowi na kark blisko ucha.
–Cholera – pisnął. – Mówiłam panu, żeby pan nikomu o tym nie mówił.
To nie był odpowiedni czas. Przeciwnik jeszcze za silny.
Barton zamrugał; był otumaniony.
–Kim?… -Otworzył usta i szybko je zamknął.
–Proszę być cicho. Zostało tylko kilka sekund. Pańska rekonstrukcja była
przedwczesna. O mało pan wszystkiego nie zaprzepaścił. – Golem nagłym ruchem
przeszył szarego szczura przymierzającego się do przegryzienia tętnicy za uchem
Bartona. Szare ciało osunęło się wolno, wijąc się w konwulsjach.-Niech pan wstanie!
Barton zaczął się szamotać.
–Ale ja nie…
–Niech się pan pośpieszy! Teraz, kiedy Aryman się uwolnił, nie ma czasu do
stracenia. Obecnie wszystkie chwyty są dozwolone. Sam postanowił dostosować się
do Zmiany, ale to już minęło.
Niewiarygodne, ale Barton poznał nagle ten głos. Był piskliwy, wysoki, ale podobny.
–M a r y!– krzyknął zdumiony. – Jak do diabła…
Czubek jej szpady ugodził go w policzek.
–Panie Barton, musi pan zrobić, co trzeba. Czeka pana jeszcze kawał roboty.
–Czeka?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]