[ Pobierz całość w formacie PDF ]

delikatnych jak skrzydła motyla. Potem rzucił ją w stronę Luke'a i patrzył jak zawisa kilka metrów
od twarzy chłopca.
Luke przyjął pozycję. Kula krążyła wolno wokół niego. Nagle skoczyła do przodu, jedynie po to,
by znieruchomieć o metr bliżej. Chłopiec nie dał się zwieść tym pozorowanym atakiem i kula
wróciła na poprzednie miejsce. Luke przesunął się na bok, by wyjść z pola widzenia przednich
czujników kuli. Podniósł miecz do ciosu, lecz w tej samej chwili aparat błyskawicznym ruchem
znalazł się za nim. Z jednej z anten trysnęła wiązka czerwonego światła, trafiając go w udo, zanim
zdążył osłonić się mieczem. Zwalił się na pokład. Rozcierając zdrętwiałą nogę, Luke starał się nie
słyszeć drwiącego śmiechu Solo.
- Religijne hokuspokus i archaiczna broń nie zastąpią dobrego miotacza - oświadczył pilot.
- Nie wierzysz w moc? - zapytał Luke, podnosząc się na nogi. Paraliżujące działanie czerwonego
promienia nie trwało długo.
- Przeleciałem tę Galaktykę wzdłuż i wszerz - odrzekł Solo. - Widziałem wiele niezwykłych rzeczy.
Zbyt wiele, by nie wierzyć, że może istnieć coś takiego jak "moc". Ale też zbyt wiele, by sądzić, że
może ona wpływać na moje działania. Ja sam jestem panem swego losu, nie jakieś prawie
mistyczne pole energii.
- Ruchem głowy wskazał Kenobiego. - Na twoim miejscu, mały, nie dałbym się tak prowadzić na
smyczy. To sprytny staruszek i na pewno ma w zapasie całą masę różnych sztuczek. Bez trudu
wykorzysta cię do swych własnych celów.
Ben uśmiechnął się tylko.
- Spróbuj jeszcze raz, Luke - powiedział spokojnie. - Uwolnij się od kontroli świadomości. Nie
próbuj się koncentrować na niczym materialnym czy psychicznym. Daj się nieść swemu umysłowi;
a będziesz w stanie ożyć mocy. Nie planuj swych ruchów, niech kierują nimi twoje zmysły i
odruchy. Odrzuć myśl, odpręż się, uwolnij swój umysł, uwolnij...
Głos starca cichł, stając się hipnotyzującym szmerem. Gdy umilkł lśniąca kula ruszyła w stronę
Luke'a. Jakby uśpiony głosem Kenobiego chłopiec nawet tego nie zauważył. Trudno powiedzieć,
czy w ogóle coś widział. Mimo to, gdy tylko automat się zbliżył, zareagował z oszałamiającą
prędkością. Błyskawicznie wzniósł miecz, zatoczył krótki łuk i wykreślił klingą niezwykły wzór,
odbijając wyemitowany przez kulę czerwony promień. Głuchy pomruk przycichł, a sam aparat
uderzył bezwładnie o pokład.
Luke zamrugał oczami, jakby budząc się ze snu. Zdumiony spojrzał na nieruchomy aparat.
- Widzisz? Potrafiłeś tego dokonać - stwierdził Kenobi. - Każdy może się nauczyć. Teraz musisz
opanować sztukę dopuszczenia do siebie mocy zawsze, kiedy tylko zechcesz. Nauczę cię także
świadomego kierowania nią.
Zdjął z pobliskiej szafki wielki hełm i włożył go na głowę chłopca, całkowicie zasłaniając mu oczy.
- Nic nie widzę - poskarżył się Luke i odwrócił, zmuszając Kenobiego do szybkiego usunięcia się
poza zasięg miecza. - Jak mam walczyć?
- Użyj mocy - wyjaśnił starzec. - Kiedy poprzednim razem szperacz zaatakował, też go naprawdę
nie widziałeś, a jednak zdołałeś odparować cios. Spróbuj jeszcze raz wywołać u siebie tamto
uczucie.
- Nie potrafię - jęknął Luke. - Wtedy to był przypadek.
- Nie potrafisz, jeśli sobie nie zaufasz - przekonywał go Kenobi. - Jedynie wtedy możesz całkowicie
polegać na mocy. Zawahał się widząc, że spogląda na ruch sceptyczny Korelianin. Nie będzie
dobrze, jeśli Luke po każdym błędzie usłyszy drwiący śmiech pilota... Nie mieli jednak zbyt wiele
czasu, a przy tym nie należało przesadnie rozpieszczać chłopca.
Schyliwszy się, podniósł błyszczącą kulę i uruchomił ją. Automat zatoczył wysoki łuk w stronę
chłopca i jak kamień runął w dół, by zatrzymać się gwałtownie o metr od pokładu. Luke poderwał
miecz, lecz nie był nawet w połowie dość szybki, by odbić tryskającą z anteny ognistą igłę.
Uderzenie nie było paraliżujące, chłopiec jednak krzyknął z bólu i machnął mieczem, próbując
dosięgnąć niewidzialnego dręczyciela.
- Odpręż się - poradził Ben. - Uwolnij się od potrzeby wzroku i słuchu. Nie planuj. Rób to, co
nakazuje ci umysł.
Chłopiec zamarł bez ruchu. Szperacz wisiał w powietrzu za jego plecami. Po chwili zanurkował
znowu i błysnął ogniem. Jednocześnie jednak świetlny miecz zakreślił krótki łuk i odbił krwisty
promień. Tym razem kula nie opadła na pokład, lecz odskoczyła o jakieś trzy metry i
znieruchomiała.
Luko, nie słysząc cichego buczenia aparatu, zerknął ostrożnie spod hełmu. Z jego twarzy obficie
ściekał pot.
- Czy..
- Mówiłem, że to potrafisz - powiedział Kenobi. - Gdy już raz zaufałeś swej jazni, nic nie zdoła cię
powstrzymać. Jesteś bardzo podobny do ojca.
- Moim zdaniem to tylko szczęśliwy przypadek - mruknął Solo.
- Z moich doświadczeń wynika, że to nie przypadek. To korzystny zbieg wielu czynników
wywołanych dla ułatwienia własnych działań.
- Gadaj zdrów - burknął Korelianin. - Jeśli mi coś zagraża, używam tylko jednego sposobu.
W tym momencie Chewbacca wskazał na ostrzegawcze światełko, które zapłonęło w dalszej części
ładowni.
Solo spojrzał na tablicę kontrolną.
- Zbliżamy się do Alderaan - poinformował swych pasażerów. - Niedługo wychodzimy z
nadprzestrzeni. Chodz, Chewie.
Wookie wstał od szachownicy i poszedł za swym wspólnikiem. Luke odprowadził ich wzrokiem,
lecz myślami był gdzie indziej. Rozpalało go jakieś nowe uczucie, zdające się rosnąć i dojrzewać w
jego umyśle.
- Naprawdę coś czułem - zapewniał. - Zupełnie jakbym naprawdę go widział - wskazał wciąż
unoszący się w powietrzu automat.
- Luke - głos Kenobiego brzmiał niezwykle uroczyście. - Zrobiłeś właśnie pierwszy krok na drodze
prowadzącej w świat bardziej rozległy niż ten, który otaczał cię do tej pory.
Dziesiątki błyskających i popiskujących wskazników sprawiały, że kokpit frachtowca wydawał się
rojowiskiem podrażnionych os. Solo i Chewbacca skoncentrowali się na najistotniejszych
przyrządach.
- Powoli... przygotuj się, Chewie - Solo przesunął dzwignię kompensatorów. - Gotów do przejścia
w podświetlną... uwaga... Chewie, zejście.
Wookie wcisnął jakiś przycisk na konsoli, a jednocześnie Solo położył dłonie na sterach. Długie
smugi zdeformowanego efektem Dopplera gwiezdnego światła zniknęły, łącząc się w dobrze znane
kształty. Wskaznik na tablicy rozdzielczej pokazał zero.
Gigantyczne rozżarzone odłamy skalne wynurzały się z pustki, by minąć statek lub, wprawiając go
w drżenie, w ostatniej chwili zsunąć się po deflektorze.
- Co jest? - zaniepokoił się Solo. Siedzący obok Chewbacca powstrzymał się od komentarzy.
Zamiast tego przerzucił kilka przełączników, uruchamiając jakieś przyrządy.
Swoje istnienie zawdzięczali jedynie ostrożności Hana. Odważny, lecz przezorny Korelianin
zawsze wynurzał się z nadprzestrzeni z włączonym deflektorem - na wypadek spotkania z kimś, kto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl