[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podłogi i syk hydraulicznych hamulców. W nagłym przypływie paniki zerwał się na równe nogi, lecz na
szczęście w porę przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Wstrzymał oddech, gdy ktoś na zewnątrz sprawdzał
mocujące drzwi sztaby. Jeżeli je otworzą, złapią go natychmiast i to będzie już koniec wszystkiego. Przywarł
kurczowo do ściany i czekał. Jednak wkrótce cały pojazd drgnął i ruszył do przodu. Jeżeli był to punkt
kontrolny, to przejechali go bezpiecznie. Czuł, jak w miarę nabierania prędkości napięcie go opuszcza.
Wkrótce ponownie zapadł w sen.
Wiercił się niespokojnie na twardej podłodze, lecz przebudził się dopiero wtedy, gdy ciężki pojazd zaczął
zwalniać i zatrzymał się. Po krótkim postoju ruszyli dalej. Co to było? Blokada policyjna przed wjazdem do
miasta? Z pewnością coś takiego byłoby w Wielkiej Brytani; istniała spora szansa, że tutaj procedura jest
podobna. Gdy zatrzymali się po raz trzeci, usłyszał wyrazny zgrzyt zdejmowanych sztab. Wkrótce drzwi
otworzyły się szeroko. Jan, oślepiony pełnym słońcem, osłonił oczy przedramieniem.
Wysiadaj, Buster, dla ciebie to już przystanek końcowy usłyszał nagle chropawy głos.
Zeskoczył na ziemię i poczuł, jak na widok umundurowanego policjanta zamiera w nim serce. A więc jednak
go złapali! Zamierzając uciekać, odwrócił się, lecz zaciśnięta nagle na jego ramieniu dłoń osadziła go na
miejscu.
%7ładnych sztuczek! Właz do samochodu i połóż się na podłodze. Przerwali mi lunch, cholera, i lepiej byłoby,
Buster, gdyby to rzeczywiście było coś ważnego mówiąc to pchnął Jana w stronę mrugającego światłami
wozu patrolowego, który stał tuż obok przyczepy w wąskiej alejce.
Tylne drzwi były otrwarte. Jan,stosownie do otrzymanego wcześniej polecenia, położył się na podłodze, a
policjant zatrzasnął za nim drzwi. W chwilę pózniej mężczyzna wśliznął się za kierownicę i wrzucając
wsteczny bieg, ruszył ostro do tyłu. Gdy wyjechali na główną ulicę, kierowca odprężył się widocznie i
obdarzył leżącego na podłodze Jana nie pozbawionym sympatii spojrzeniem.
To prawda, co im powiedziałeś? O tych planetach? %7łe są... jakie to właściwie było słowo, którego użyłeś?
Wolne. Tak, to wszystko prawda. A rebelii nie da się tak łatwo zdławić, jak się wam wydaje.
No cóż, dobrze to słyszeć. Jeżeli rzeczywiście jest taka zarazliwa, jak mówisz, to być może zawita wkrótce
na staruszkę Ziemię. Ci, do których się udajesz, wiedzieliby, jaki zrobić z niej użytek. Zabieram cię do
smoluchów. Nie wiem, czy będzie ci tam wygodnie, ale przez jakiś czas będziesz bezpieczny.
"O czym ten człowiek właściwie mówi?" zastanawiał się gorączkowo Jan.
Przykro mi ale obawiam się, że nie rozumiem.
Zmiesznie gadasz. Jesteś Angolem, co?
Rzeczywiście urodziłem się w Anglii. Opuściłem ją jednak dość dawno temu.
No właśnie. Od razu poznałem. Po akcencie. No cóż, nie wiem, jak rzeczy układają się tam, skąd
pochodzisz, panie Angol, tu jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej. Jedziemy do New Watts. Gdy je
zobaczysz, zrozumiesz o czym mówię. Zatrzymam się na chwilę, a ty wystaw nos i rozejrzyj się dookoła.
Samochód zaczął zwalniać, a po chwili zatrzymali się.
Teraz rzucił policjant.
Jan uniósł ostrożnie głowę i spostrzegł, że zaparkowali obok rzędu niewielkich domków. Kiedyś musiały być
całkiem atrakcyjne, lecz teraz stanowiły już tylko ruinę. Stały niezamieszkałe i ciche, strasząc
pozałamywanymi dachami i powybijanymi oknami.
Po drugiej stronie ulicy widniał wysoki płot z drutu kolczastego, za którym znajdował się pas ugorów.
Spalona ziemia, na której rosły jedynie sporadyczne kępy trawy lub chwastów. Dobre sto metrów dalej
ustawiono drugi, identyczny płot. Za nim stały domy mieszkalne i biurowce.
Z tej odległości Jan nie mógł dostrzec wszystkiego wyraznie, ale wyglądało na to, że są także w opłakanym
stanie.
Kładz się polecił policjant. Tam właśnie się udajesz. Z tego miejsca nie wygląda to jeszcze tak zle...
roześmiał się. Zbliżamy się do punktu kontrolnego. Chłopcy mnie tutaj znają, więc najwyżej pomachają
rękoma. Włączę syrenę. Niech myślą, że dostałem wezwanie.
Jęk syren wdarł się w ciszę niczym upiorne wycie. Skręcili ostro, nabierając szybkości i nagle samochód
podskoczył gwałtownie, gdy uderzyli w coś leżącego na jezdni. Nie zwalniając, pomknęli dalej. Po chwili
kierowca wyłączył syrenę i wytracając stopniowo prędkość, zjechał na pobocze.
Przygotuj się oświadczył. Wolałbym nie zatrzymywać się tutaj dłużej. Wyskoczysz, gdy ci powiem.
Znajdziesz się na alejce z tyłu domów. Przejdziesz nią kilka jardów i ktoś cię tam spotka.
Dzięki za pomoc.
Nie dziękuj dopóki nie zobaczysz, w co się właściwie pakujesz. Teraz!
Jan przekręcił klamkę i otworzył drzwi. Wysiadł, a w następnej chwili samochód wystrzelił do przodu. Nagłe
przyśpieszenie z hukiem zatrzasnęło drzwiczki. Pojazd zakręcił ostro, piszcząc przerazliwie oponami i
zniknął za najbliższym rogiem. Jan z ciekawością rozejrzał się dookoła.
Tak, jak powiedział kierowca, znajdował się na wąskiej, zaśmieconej alejce. Po obu stronach wznosiły się
drewniane płoty. Zgodnie z instrukcją ruszył do przodu i chociaż nikogo nie było widać, miał wrażenie, iż jest
bacznie obserwowany. Nagle tuż za nim, w płocie, otworzyła się szczelina i jakiś chropawy głos rzucił tylko
jedno słowo:
Właz!
Po drugiej stronie płotu stało trzech mężczyzn, mierzących do niego z pistoletów. Wszyscy byli czarni.
Rozdział 8
Więc to ty jesteś facetem z gwiazd zapytał ten stojący najbliżej. Jan skinął w odpowiedzi głową a
mężczyzna wskazał kierunek pistoletem. Chodz. Tam opowiesz nam wszystko.
Otoczyli go i popchnęli w stronę stojącego nieopodal domku. Po wejściu do środka znalezli się w ciemnym,
dusznym pokoju, którego wszystkie okna zabite były szczelnie deskami. Jedynym meblem był okrągły,
drewniany stół, przy którym stało kilka podniszczonych krzeseł. Jeden z mężczyzn położył dłoń na ramieniu
Jana, zmuszając go, by usiadł, a sam wymierzył w niego pistolet.
Jesteś szpieg rzucił z wściekłością przez zaciśnięte zęby. Cholerny szpieg od...
Odsuń się, głupku! wtrącił najstarszy z trójki, podchodząc bliżej.
Rozezlony mężczyzna odstąpił niechętnie na bok, a starszy usiadł naprzeciwko Jana.
Kłopot w tym, że przywiozły cię tu gliny. On tego nie lubi. Kto ich zresztą lubi? Jestem Willy. Ty jesteś Jan,
widziałem twoje foto w telewizji.
Jan skinął głową, wytężając uwagę, by zrozumieć wypowiadane z dziwnym akcentem słowa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl