[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczeli. Przenikliwy krzyk, jazgot, ryk. Wystraszony glina
ponownie wycelował, a Toby emu wydało się, że widzi
biegnącego ojca i uśmiechniętego brata. Sięgnął po strzelbę
i przypomniał sobie fragment pierwszego listu: Jak miałem
Moja była żona 185
dziesięć lat, rozwalałem gości na ulicy. Teraz skończyłem
trzynaście i wystarczy. Dla was jestem Vi .
Nacisnął spust. Okropny huk zabrzmiał mu w uszach.
Wystraszony glina upadł ciężko na jezdnię. A potem świat
zwariował.
Telefon zadzwonił o drugiej w nocy. Sandra, całkiem
rozbudzona i gotowa do działania, odebrała po pierwszym
sygnale. Pewnie chodzi o Vi, uznała. Nareszcie dzwonią, aby
powiedzieć, że Toby Watkinson został aresztowany.
Mike poruszył się obok niej.
Niestety, raport porucznika Hopkinsa nie dotyczył uję-
tego trzynastolatka. Sandra dowiedziała się, że we wschod-
niej dzielnicy doszło do strzelaniny. Ranni zostali dwaj
młodociani przestępcy oraz jeden policjant. Mieszkańcy już
się gromadzą. Siły porządkowe wkraczają do akcji. W mieś-
cie lada chwila wybuchnÄ… zamieszki. Co na to komendant
policji?
Sandra poleciła mu zabezpieczyć teren, gdzie doszło do
incydentu, wezwać ekipę, która zabezpieczy ślady i udare-
mnić wszelkie przecieki do prasy. Ogłosiła alarm dla wszyst-
kich służb. Funkcjonariusze mieli być gotowi do natych-
miastowej akcji.
Skończyła rozmowę i wyskoczyła z łóżka. Po chwili Mike
także był na nogach. Gdy się ubierali, opowiedziała mu, co
zaszło. Nie tracąc czasu na rozmowy, pędzili do wschodniej
dzielnicy.
Rozgorączkowany głos Hopkinsa świadczył, że sytuacja
jest poważna, lecz mimo to, gdy Sandra dotarła na miejsce
strzelaniny, była zaskoczona rozwojem wypadków. Ludzie
z sÄ…siedztwa szli Å‚awÄ… na miejsce strzelaniny. Nie pozwolili
odjechać karetkom pogotowia. Policyjne radiowozy także
były zablokowane. Mike i Sandra musieli zaparkować
186 Alicia Scott
w odległości sześciu przecznic od ulicy, gdzie padły strzały.
Widzieli grupki nastolatków wymykających się ze zbiego-
wiska. Za kilka minut albo za parę godzin zaczną tłuc szyby
w oknach, niszczyć co popadnie. Dojdzie do aktów wan-
dalizmu, napadów, podpaleń i przewracania aut. Porucznik
Hopkins miał rację: w tej dzielnicy zanosiło się na wielką
rozróbę. Sandra wyjęła telefon komórkowy i zadzwoniła do
burmistrza.
W centrum wydarzeń, które otaczał zwarty pierścień
agresywnych gapiów, było jeszcze gorzej. Sandra zobaczyła
dwoje nastolatków o smutnych oczach i tęgą roztrzęsioną
MurzynkÄ™ rozpaczajÄ…cÄ… z powodu swego dziecka krwawiÄ…-
cego chłopaka, któremu udzielano właśnie pierwszej pomo-
cy. Wzrok Sandry prześlizgnął się po kordonie tworzonym
przez doborowy oddział policjantów w kuloodpornych ka-
mizelkach, hełmach z plastikowymi przyłbicami i bojowym
obuwiu. Wielu z nich ostrzegawczym gestem uderzało pałką
o dłoń, spoglądając na tłum.
MajÄ… kamizelki szemrali ludzie. ChowajÄ… siÄ™ za
tarczami. A my jesteśmy bezbronni. Jak mamy chronić
nasze dzieci?
Sandra nadal rozmawiała przez telefon komórkowy, na
gorąco przekazując wieści burmistrzowi. Podbiegł do niej
porucznik Hopkins.
Trzech rannych meldował zwięzle. Jeden poli-
cjant, dwóch nastolatków. Funkcjonariusz Brody dostał ze
strzelby, od przodu. Kamizelka ochroniła podbrzusze, ale
łydki ma przestrzelone. Jest przy nim lekarz, stan ogólny
stabilny.
A jak chłopcy?
Jeden to mocno pobity szesnastolatek. ZÅ‚amanie kilku
żeber, zewnętrzne krwawienie. Funkcjonariusz Wallace
powiedział, że on i Brody interweniowali, kiedy doszło tu do
bójki. Od niej się zaczęło. Podczas interwencji drugi chło-
Moja była żona 187
pak, siedemnastolatek, o którym wiadomo, że należy do
gangu, dostał jeden postrzał w prawe ramię. Stracił dużo
krwi, ale zdaniem lekarza wyjdzie z tego, jeśli szybko trafi
do szpitala.
Dlaczego rannych jeszcze tam nie odwieziono?
Mamy problem, pani komendant. Porucznik Hop-
kins rzucił jej badawcze spojrzenie. Ci ludzie zablokowali
ulice. Druga karetka nie dojechała...
Dajcie policyjnÄ… eskortÄ™.
Próbowaliśmy, ale przewrócili radiowóz.
O Boże. Wyobraziła sobie dachowanie policyjnego
samochodu. Kto jest najciężej ranny?
Policjant.
Cholera. Jeśli pojedzie jako pierwszy, tłum się ruszy.
A gdyby pojechał na końcu, nie przeżyje.
Helikopter rzuciła Sandra. Wyjęła znowu telefon
komórkowy, zadzwoniła do szpitala miejskiego i spytała
bez żadnych wstępów: Czy wasz helikopter może
wylądować na dachu? Tak myślałam. Podaję nasze po-
łożenie. Zabierzcie nosze do powietrznego transportu
rannych. Zwietnie. Daję wam pięć minut. Zwróciła
siÄ™ do Hopkinsa. Szesnastolatek jest w dobrym stanie,
prawda? Pakujcie do karetki siedemnastolatka. Niech
ci ludzie zobaczą, że go ratujemy. Dajcie Brody ego
na nosze, poczekamy na helikopter. Gdy wylÄ…duje, niech
karetka ruszy. Gapie siÄ™ niÄ… zainteresujÄ…, a my na-
tychmiast wniesiemy naszego człowieka na dach tamtego
budynku. Nie dawajcie mu zbrojnej eskorty, to by
tylko rozwścieczyło tłum. Działamy szybko i skutecznie.
Jasne?
Hopkins chwycił wszystko w lot i pobiegł w stronę
karetki.
Niezle, ma chére oceniÅ‚ krótko Mike.
Kiwnęła głową i poszła dalej. Mike spostrzegł Koontza
188 Alicia Scott
i ruszył w jego stronę. Sandra zatrzymała się przy matce
lamentujÄ…cej nad rannym synem. Policjanci najwyrazniej
wyciągnęli ją z łóżka, bo miała na sobie tylko spraną
nocną koszulę i drżała na całym ciele. Sandra wzięła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]