[ Pobierz całość w formacie PDF ]
doktor Thompson, leczył biedotę, tyle że w Londynie.
- Simon wyjechał na wieś, a ja odnalazłem swoje miejsce w mieście. Jest
tam wielu biednych i bezradnych ludzi, którymi nikt się nie zajmuje - oznajmił
doktor Barton.
- Musi pan być oddany swojej pracy. Doktor Thompson także martwi się
warunkami, w jakich żyje tutejsza biedota, ale mogę sobie wyobrazić, że w
mieście jest jeszcze dużo gorzej - powiedziała Marianne.
- Myślę, że praca w kopali jest tak samo ciężka, jak praca w fabryce.
Trudno orzec, co jest gorsze, ale tutejsi ludzie mają przynajmniej świeże
powietrze - odparł doktor Barton.
- Zapewne ma pan rację. To pocieszające, że są jeszcze tacy ludzie jak
pan.
- Odziedziczyłem sporo pieniędzy. Mam piękny dom i prowadzę
wygodne życie. Uważam, że pomaganie innym jest moim przywilejem i dlatego
leczę biednych.
- Jest pan bardzo szczodrym człowiekiem. - Marianne skinęła głową z
wyrazną aprobatą.
- 149 -
S
R
- Nie chcę, aby pani myślała, że jestem święty. Korzystam z życia w
gronie przyjaciół. Nie mam jednak żony i zazdroszczę Simonowi. Jane to urocza
dziewczyna. Znakomicie nadaje się na żonę lekarza.
- To prawda - przyznała Marianne. - Proszę wybaczyć. Widzę, że Jane
mnie potrzebuje. Może pózniej porozmawiamy?
- Będzie mi bardzo przyjemnie - odrzekł doktor Barton, patrząc na nią z
zachwytem w oczach.
Marianne podeszła do Jane, która trzymała w ręku wąskie pudełko.
- Zobacz, co przysłał mi markiz Marlbeck. - Jane otworzyła pudełko i
Marianne zobaczyła złoty łańcuszek ozdobiony brylantami i szafirami. - Piękny,
prawda? Nie pojmuję, czemu dał mi coś tak drogiego. Nie oczekiwałam od
niego prezentu.
- To niewiarygodnie bogaty człowiek. Na pewno uznał, że zasługujesz na
piękny podarek. Poza tym myślę, że lubi twojego męża - powiedziała Marianne.
Spojrzała na doktora Thompsona, który stał niedaleko z doktorem
Bartonem i Drew. Prowadzili ożywioną rozmowę.
- Mimo wszystko to bardzo hojny gest. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę
miała okazję założyć tak cenną biżuterię - zauważyła Jane.
- Może w przyszłości? Na przykład na ślub córki?
- Jeśli będę miała córkę... Wszyscy są dla nas tacy dobrzy. Dostaliśmy
mnóstwo prezentów. Nawet ludzie z wioski przysłali nam beczułkę brandy.
Choć wątpię, by kupili ją legalnie.
- Pewnie nie - odparła ze śmiechem Marianne. - Nie powinnaś się tym
przejmować. W ten sposób próbują podziękować doktorowi za to, co dla nich
robi.
Pan Pembroke zajął Jane, a Marianne podeszła do Lucy rozmawiającej z
majorem Barrem.
- Major Barr ma Bajki braci Grimm" i obiecał mi je pożyczyć. To bardzo
miłe z jego strony, prawda? - zaszczebiotała Lucy.
- 150 -
S
R
Marianne przyznała siostrze rację i poszukała wzrokiem Drew.
Zauważyła, że zniknął, i poczuła łzy pod powiekami. Czyżby wyszedł bez
pożegnania?
- Marianne?
Słysząc jego głos za plecami, zamknęła na chwilę oczy, ale zaraz
odwróciła się i spokojnie go powitała.
- Miło, że zjawił się pan na ślubie Jane. Pański prezent sprawił jej dużą
radość. Aańcuszek jest naprawdę piękny.
- Zwykły drobiazg. Kupiłem go w mieście. Nie przyjechałem tylko z
powodu ślubu Jane.
- Zamierza pan złapać kolejnego francuskiego szpiega? - zapytała z
uśmiechem Lucy. - To takie ekscytujące. Schwytał pan wszystkich
przemytników czy też niektórzy z nich uciekli? A co ze zdrajcą? Nadal
przebywa na wolności?
- Lucy, to nie jest odpowiednie miejsce ani pora na takie pytania. -
Marianne próbowała przywołać siostrę do porządku.
- Nie szkodzi. - Drew spojrzał czule na Lucy. - Zgaduję, że jest pani
młodszą siostrą Marianne. Może wezmiemy coś do jedzenia i wyjdziemy do
ogrodu. Tam będzie pani mogła mnie o wszystko wypytać.
- Z radością. Kucharz ciotki Berthy piecze wspaniałe ciasta. Lubi pan
ciasto?
- Owszem, jeśli jest dobre. Chodzmy zobaczyć, co jest na stole. - Drew
podał ramię Lucy, a ona przyjęła je tak, jakby od dawna znała markiza.
Marianne obserwowała ich idących przez pokój i zazdrościła siostrze
swobody, z jaką traktowała Drew. Ona sama w jego towarzystwie była
skrępowana i zdenerwowana, ponieważ wyczuwała w nim rezerwę.
- Przynieść pani coś ze stołu? - zapytał doktor Barton.
Marianne przywołała na twarz uśmiech, ale kątem oka widziała, jak Drew
i Lucy wychodzą do ogrodu.
- 151 -
S
R
- Dziękuję, nie - odparła uprzejmie, bo polubiła doktora Bartona. - Muszę
pilnować, żeby gościom niczego nie brakowało, i dać znać do kuchni, jeśli
trzeba będzie coś donieść.
- Oczywiście, rozumiem - odparł wyraznie rozczarowany doktor Barton. -
Słyszałem, że wkrótce wybiera się pani do Bath. Jadę tam na zjazd lekarzy.
Zatrzymam się kilka dni u brata, który tam mieszka. Może uda się nam spotkać?
- Może. Proszę wybaczyć, ale pokojówka czeka na dyspozycje...
Bessie chciała wiedzieć, czy podawać ciasta i słodycze, i Marianne
spędziła z nią kilka minut. Potem jedna z pań zapragnęła się odświeżyć i
zapytała, gdzie znajduje się przygotowany w tym celu pokój. Pózniej jeszcze
zaczęły się przemówienia i toasty i minęła dłuższa chwila, zanim Marianne była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]