[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marta pomogła mu włożyć płaszcz. Powiedział do niej jakby mimochodem:
Przejdę się jeszcze trochę, muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Wyszedł na ulicę i spojrzał w niebo. Wieczór był jasny, widoczność dobra. Jak gdyby
zatopiony w myślach kłaniał się każdemu, kogo spotkał, uchylał kapelusza i spoglądał w
światło latarni ulicznych.
Szybkim krokiem przemierzył ulicę, na której mieszkał, potem Wilhelmstrasse i skierował
siÄ™ ku Bismarckstrasse. IdÄ…c tÄ… ulicÄ… minÄ…Å‚ jednÄ… bocznÄ… uliczkÄ™, potem drugÄ… i wreszcie
wylądował na Liebiggasse. Tu, wśród wąskich, ciemnych fasad, odnalazł dom oznaczony
numerem trzydzieści siedem. Wszedł do bramy tego domu i po wydeptanych schodach na
trzecie piętro, czepiając się po drodze brudnych ścian i wdychając panujący na klatce
schodowej zapach cebuli i butwiejącej kapusty. Dotarłszy do celu, zadzwonił trzy razy.
113
Drzwi otworzyły się i stanęła przed nim Brygitta. W oczach jej malowała się wdzięczność i
zdumienie.
·ð ð To wprost nie do wiary! powiedziaÅ‚a, prawie nieprzytomna ze zmieszania.
·ð ð MusiaÅ‚em raz zobaczyć na wÅ‚asne oczy rzekÅ‚ Gise-nius nie bez pewnej godnoÅ›ci
jak się pani żyje. Jeżeli przeszkadzam, to chętnie przyjdę kiedy indziej.
·ð ð Ależ nie! zawoÅ‚aÅ‚a Brygitta. Pan nie przeszkadza mi nigdy! ProszÄ™ wejść, bardzo
proszÄ™!
·ð ð Nie wiem rzekÅ‚ Gisenius przezornie czy w ogóle wolno jeszcze pani o tej porze
przyjmować wizyty mężczyzn? Wyciągnął swój imponujący zegarek i spojrzał nań.
Jeżeli się nie mylę, jest już kilka minut po ósmej.
Z pewnym zakłopotaniem pokazał jej swój złoty chrono
metr kieszonkowy, tak aby mogła dojrzeć godzinę.
Pan jest u mnie mile widziany o każdej porze!
oświadczyła Brygitta. Bo mam do pana zaufanie!
Bardzo mnie to cieszy zapewnił ją Gisenius. Bo
widzi pani, na każdego przychodzi kiedyś taka chwila, że
potrzebny jest mu człowiek, do którego mógłby mieć za
ufanie.
Bennicken czekał, aż w oświetlonych drzwiach hotelu Unter Drei Kronen" pojawi się
człowiek, który był mu znany jako Lehmgruber. Ujrzawszy go, nacisnął starter, podjechał
pod samo wejście i zatrzymawszy się przed Lehmgruberem, zapytał:
Taksówka dla pana?
Lehmgruber kiwnął potakująco głową. Niecierpliwił się bardzo i ledwo mógł się doczekać,
aż Bennicken otworzy tylne drzwiczki. A gdy to się stało, szybko wsiadł do taksówki i
opadłszy na siedzenie, zawołał:
Na dworzec!
Bennicken dał gazu i ruszył w kierunku Bahnhofstrasse. Siedział przy kierownicy jak
automobilista biorący udział w wyścigach, skupiony, nasrożony, ale jechał bardzo
114
ostrożnie, skrupulatnie przestrzegając przepisów drogowych.
·ð ð Dworzec Główny! zawoÅ‚aÅ‚ w pewnej chwili i zahamowaÅ‚.
·ð ð ProszÄ™ tu zaczekać. Lehmgruber wysiadÅ‚ poÅ›piesznie. WrócÄ™ za parÄ™ minut.
Powiedziawszy to, pobiegł szybko w kierunku głównego wejścia.
Bennicken wysiadł również i bez zbytniego pośpiechu podążał teraz za Lehmgruberem.
Lehmgruber przystanął pod żółtą tablicą z napisem Odjazd pociągów". Rzuciwszy na nią
okiem, podszedł do okienka i kupił bilet. Bennicken z trudem powstrzymał się od tego, aby
nie zakląć siarczyście i nie rzucić się na tego zakichanego klienta".
Lehmgruber wsadził tymczasem bilet do kieszeni i udał się szybkim krokiem do
przechowalni bagażu. Tu wydano mu teczkę, co na byczej twarzy Bennickena wywołało
uśmiech zadowolenia.
Bennicken pocwałował do swojej taksówki i jak przystało na eleganckiego szofera,
otworzył z gestem tylne drzwiczki wozu. Wskoczywszy do taksówki Lehmgruber podał
Bennickenowi adres Giseniusa.
Bennicken jednak zachował się tak, jakby był trochę ga-moniowaty. Udał, że dobrze nie
dosłyszał, i poprosił o powtórne podanie adresu. Lehmgruber powtórzył adres. Ale na twarzy
jego było wypisane wyraznie, co sobie przy tym pomyślał: A to idiota z tego szofera! Skądże
mógł wiedzieć, że Bennickenowi zależało właśnie na wywołaniu takiego wrażenia! Kiedy
Lehmgruber zaczął się czegoś domyślać, było już za pózno.
Taksówka ruszyła tym razem z miejsca jeszcze opieszałej niż poprzednio. Bennicken
zatoczył dookoła placu przed dworcem wielki łuk, przeciął główną ulicę i jechał teraz przez
planty przydworcowe. Te planty ciągnęły się wzdłuż szyn i okolone były krzewami gęstego
bzu.
Panie! zawołał nagle Lehmgruber. Chce mnie
pan wiezć okrężną drogą, żeby licznik wybił większą
sumÄ™? Taki numer ze mnÄ… nie przejdzie! Nie jestem
durniem!
115
Roboty drogowe! mruknął Bennicken z rozanielo-nym uśmiechem. Objazd
nieunikniony!
·ð ð SprawdzÄ™ to rzekÅ‚ Lehmgruber, przekonany, że poradzi sobie z tym
prowincjonalnym matołem. Jeżeli to nieprawda, to ja panu pokażę, gdzie raki zimują!
·ð ð Bardzo jestem tego ciekaw powiedziaÅ‚ Bennicken rozweselony.
Wyjechawszy z plant przy dworcu, taksówka ominęła następną główną ulicę i znalazła się
nagle w okolicy dworca towarowego. Bennicken orientował się tutaj doskonale. Zo-
stawiwszy po lewej stronie hale przeładunkowe, skierował swój wóz w mało uczęszczaną
boczną uliczkę: jak okiem sięgnąć, puste rampy kolejowe, puste magazyny, mnóstwo szyn i
płotów, najeżonych zardzewiałym drutem kolczastym.
Bennicken ostro zahamował, wóz stanął. Bennicken odwrócił się i powiedział ciepło:
·ð ð No, jesteÅ›my na miejscu.
·ð ð Pan chyba oszalaÅ‚! zawoÅ‚aÅ‚ Lehmgruber oburzony.
Czy to ten adres panu podawałem? Człowieku, pan chy
ba nie ma wszystkich klepek w porzÄ…dku?! Ruszaj pan stÄ…d,
inaczej mnie pan popamięta!
Naprawdę?! zawołał Bennicken wręcz uszczęśliwio
ny. Popamiętam pana?! A to niby dlaczego? Bardzo jes
tem ciekaw. Moja ciekawość jest napięta jak łuk.
Wyrzuciwszy to z siebie tubalnym głosem, Bennicken wysiadł z wozu, otworzył tylne
drzwi i zawołał:
Wysiadka!
Lehmgruber zaczynał się już powoli orientować, że wmanewrował się w paskudną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]