[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dwadzieścia na dwadzieścia stóp. Kilka krzeseł stało pod ścianą naprzeciwko biurka,
które królowało po drugiej stronie pokoju. Za biurkiem siedział skrzat. - Pan Mallory,
jak sądzę? - odezwał się z nieprzyjemnym uśmiechem.
- A ty na pewno jesteś Lep Gillespie - stwierdził Mallory.
Gillespie skinął głową.
- Wreszcie siÄ™ spotykamy.
- Gdzie - są moi przyjaciele? - zapytał Mallory.
- Nie wiem, o kim pan mówi - odparł Gillespie, wciąż się uśmiechając.
- O Eohippusie i Winnifred Carruthers.
- Nigdy o nich nie słyszałem.
Mallory ruszył do drzwi.
- Dokąd pan idzie, panie Mallory? - zapytał skrzat.
- Chcę się tutaj rozejrzeć.
- I poszukać swoich przyjaciół?
- Może ich przeoczyłeś - powiedział Mallory z ponurym uśmiechem.
- Nie robiłbym tego na pana miejscu.
- Dlaczego?
- Bo wtedy będę nieszczęśliwy - oświadczył Gillespie. - A kiedy jestem nieszczęśliwy,
bywam niegrzeczny.
- Aamiesz mi serce - rzucił Mallory sięgając do klamki. - Mówię poważnie, panie
Mallory - ostrzegł Gillespie otwierając szufladę. Wyjął z niej coś znajomego i postawił
na biurku.
Mallory przez chwilę wpatrywał się w małą figurkę.
- Eohippus? - wymówił w końcu.
Mały konik wydał słaby jęk potwierdzenia.
- Ależ ty jesteś o dwa cale niższy niż przedtem! - wykrzyknął Mallory. - To dlatego,
że przez cały czas go biję - zachichotał skrzat i mocno trzepnął konia po grzbiecie
plastykową linijką. - Teraz odsuń się od drzwi... bo będę bił twojego pieszczoszka,
dopóki nie zrobi się taki malutki, że zniknie ci z oczu. Mallory spiorunował wzrokiem
skrzata, po czym powoli przeszedł na drugą stronę pokoju.
- Gdzie jest pułkownik Carruthers? - zapytał.
- Tego ci nie powiem - oświadczył uszczęśliwiony Gillespie. - Kiedy znudzi mi się bicie
Eohippusa, zabiorÄ™ siÄ™ do niej.
- O ile przedtem ja nie zabiorę się do ciebie - oznajmił złowróżbnie Mallory. - Dotknij
mnie tylko palcem, a nigdy więcej nie zobaczysz pułkownik Carruthers... i nikt nigdy
nie zobaczy rubinu - odparł Gillespie z zarozumiałym uśmieszkiem. Odwrócił się do
Mürgenstürma. - No, mój maÅ‚y zielony wspólniku, jak tam twoje sprawy? - JesteÅ›
obrzydliwÄ… kreaturÄ…! - wybuchnÄ…Å‚ elf.
- Jeszcze nie wiesz, do czego jestem zdolny - odparł skrzat. - Siadaj.
- Wolę stać - oświadczył elf.
- Ale ja wolę, żebyś usiadł - uciął Gillespie.
Mürgenstürm westchnÄ…Å‚ i wgramoliÅ‚ siÄ™ na krzesÅ‚o.
- Ty też - rozkazał skrzat Mallory emu.
- Nie, dziękuję - odparł detektyw opierając się o ścianę.
- Zobaczymy! - warknął Gillespie i sięgnął po plastykową linijkę.
- Dotknij tylko tego konia, a wyrwę ci rękę - ostrzegł cicho Mallory.
- Ha! - zawołał Gillespie. - W twojej sytuacji nie możesz się stawiać.
Potrzebujesz
rubinu najbardziej z nich wszystkich!
- To prawda - przyznał Mallory. - Ale jeśli tkniesz palcem Eohippusa, będziesz
prowadził licytację z jedną ręką.
Gillespie przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, a potem postawił małego konika z
powrotem na biurku.
- Jeszcze tego pożałujesz! - syknął. - Obiecuję ci to!
- Skończ z tymi bzdurami i zaczynaj aukcję - burknął Mallory. - Nikt się ciebie
nie
boi.
- ZacznÄ™, kiedy przyjdzie Grundy.
Mallory spojrzał na zegarek.
- Jest trzecia trzydzieści dwie. Widocznie Grundy nie interesuje się tym, co masz do
sprzedania.
- Pozwoli pan, że o tym ja będę decydował - odezwał się głęboki, dzwięczny głos po
prawej.
Mürgenstürm zakwiliÅ‚ z przerażenia. Mallory odwróciÅ‚ siÄ™ i w odlegÅ‚oÅ›ci kilku stóp
ujrzał dziwną postać. Stwór był wysoki, miał sześć stóp i kilka cali wzrostu, a z jego
bezwłosej czaszki wyrastały dwa pokazne rogi. Oczy miał żółte i palące, nos ostry i
zakrzywiony, zęby białe i błyszczące, skórę jasnoczerwoną. Ubrany był w koszulę i
spodnie z wytłaczanego aksamitu oraz jedwabny płaszcz z kołnierzem i mankietami
zrobionymi z futra jakiegoś białego polarnego zwierzęcia. Miał lśniące czarne buty i
rękawiczki, a na szyi wisiał mu złoty łańcuch z dwoma rubinami. Kiedy oddychał, z
jego ust i nosa wydobywały się małe obłoczki pary.
- No - zaczÄ…Å‚ Gillespie przerywajÄ…c ciszÄ™ - chyba wszystkie zainteresowane strony sÄ…
obecne. Mallory, czy poznałeś już Grundy ego?
- Nie bezpośrednio - odparł Mallory przypominając sobie spotkanie z gorylem w
muzeum.
Grundy zmierzył go spojrzeniem.
- Przychodząc tutaj popełnił pan poważny błąd, panie Mallory. Wplątał, się pan w
sprawy, które pana nie dotyczą.
- Nie brałem w tym udziału - oświadczył Mallory. - Jeśli chcesz się na kogoś wściekać,
wściekaj się na faceta, który cię przechytrzył - dociął celując kciukiem w Gillespie ego.
- Przyjdzie kolej i na niego, proszę się nie obawiać - zapewnił Grundy z przekonaniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl