[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Są jeszcze jakieś wiadomości od wodza Hjubów?
- Nie. %7Å‚adnych.
- Podjęcie decyzji zabiera mu dużo czasu - powiedział Steve.
WiedziaÅ‚, jak Charlesowi zależaÅ‚o na tym, by ludzie z dżun­
gli byli z daleka od niebezpieczeństwa.
Dwie siostry wyszły ze szpitala i podążały akurat w ich
kierunku. Ich białe habity lśniły w świetle księżyca.
- Teraz dyżur mają siostra Anna i Dolores, czy możemy już
iść, doktorze? - spytała siostra Teresa.
- Tak, idzcie odpocząć. Proszę, przyjdzcie wcześnie rano.
Siostra Teresa spojrzała na niego pełna smutku, jak dziecko,
które czuje, że dzieje się coś złego, ale nie może nic zrobić.
- Siostro, spróbuj za bardzo nie martwić się całą tą sytuacją
- pocieszał ją Charles.
- Dobrze, spróbuję - spojrzała na wioskę, a usta jej drżały.
114
- Teraz moja kolej, by wszystkich pocieszać - wymamrotał
pod nosem, ale wiedział, że nie w tym rzecz. Jak zauważyła
Nadine, byli czymś w rodzaju rodziny, a jego głupota niemal
zmusiła Nadine, by wróciła do Anglii. Przypomniał sobie
dawne dzieje, chwilę myślał o nich, nim rozpłynęły się w
przeszłości.
Siostra Teresa mówiła, a on był tak zmęczony, że zmuszał
się, aby jej słuchać.
- Jak teraz sobie radzicie?
- Bardzo dobrze - powiedziała. - Siostra Anna pełni teraz
funkcjÄ™ matki przeÅ‚ożonej, a siostra Mary i ja zdecydowaÅ‚y­
śmy podzielić się obowiqzkami w kuchni, więc możemy obie
pracować w szpitalu.
- Wspaniale - szczerze ucieszył się.
- Czy nie mogłybyście wszystkie pracować przy piecu, na
zmianę? - wtrącił Steve. - Po prostu mogłybyście zrobić dyżury.
- No cóż, siostra Anna jest teraz przełożoną, siostra Jadwiga
nie jest już pierwszej młodości...
- A siostra Dolores? - zapytał Steve.
- Tak, ale te jej piękne dłonie, ona... - zmieszała się, a Charles
wtrącił pośpiesznie:
- Gdzie jest teraz siostra Mary?
- Przeniosła się do pokoju matki przełożonej.
Głos siostry Teresy był bardzo spokojny, ale pobrzmiewała
w nim nuta zazdrości. Odwróciła się od nich.
- Pójdziemy już, dobranoc - pożegnała się.
- Dobranoc - odparł patrząc za nimi, aż doszły do chaty.
Zwrócił się do Steva z pytaniem:
- O co chodziło z tymi pięknymi dłońmi siostry Dolores?
Steve chrzÄ…knÄ…Å‚.
- Nic wielkiego chyba, ale pamiętam, że przy oczyszczaniu
fundamentów pod budowę kaplicy matka przełożona dała jej
łopatę, a sama pracowała gołymi rękoma. To ciężka praca, nie
wyszła jej na dobre.
- To był jej własny pomysł, żeby się tak zamęczać - wtrącił.
- Wyglądało to tak, jakby czuła się winna.
115
r
Steve spojrzał na niego zaskoczony, a Charles mówił dalej:
- Mniejsza o to, ale w każdym razie w trakcie ostatniej
godziny sÅ‚yszÄ™ już o drugiej osobie, która mogÅ‚aby być oskar­
żana o chorobÄ™ matki przeÅ‚ożonej. Przypuszczam, że ty rów­
nież nie możesz sobie wybaczyć, że byłeś pod drzewami, gdy
przyszła z toba-porozmawiać.
- Nawet gdyby tak było, to i tak bym ci nie powiedział.
Jeżeli chodzi o winę, to nie powinieneś dawać siostrom tej
rozwalajÄ…cej siÄ™ chaty.
Charles wyrzucił niedopalonego papierosa.
- MyÅ›lisz, że miaÅ‚em inny wybór? Nie mam wiÄ™cej pomie­
szczeń, a poza tym nie prowadzę przytułku dla wędrujących
zakonnic. - Zmierzwił włosy. - Możliwe, że mogłem coś wtedy
zrobić - przyznał.
- Jak ona się czuje? - zapytał Steve.
Charles wzruszył ramionami.
- Bez zmian. Przebieg choroby jest taki sam jak u innych.
- Będzie żyła?
- Chyba, że zdarzy się cud.
- Czy mógłbym z nią porozmawiać?
- Tak, oczywiście. Chcesz teraz tam iść? O tej porze chyba
śpi.
- ZastanawiaÅ‚em siÄ™, czy czegoÅ› nie potrzebuje, może mógÅ‚­
bym jej w czymś pomóc?
- Nie mam pojęcia. Idz sam i zobacz.
Margaret otworzyÅ‚a oczy. Natychmiast siostra Mary nachy­
liła się nad jej łóżkiem. Chora uśmiechnęła się i powiedziała:
- Usiqdz, dziecko.
- Spróbuj zasnąć, matko - powiedziała łagodnie. Margaret
posłusznie zamknęła oczy.
Zciany były tu bardzo cienkie, więc słyszała część rozmowy
pomiędzy Charlesem i Nadine. Dziewczyna oskarżała się, że
nie wysłała jej do domu. Bardzo chciała powiedzieć Nadine,
że tak nie wolno było robić, że nie było w tym niczyjej winy.
Przecież to ona sama zbliżyła się do drzew wbrew zakazowi
Charlesa, ale uczciwie mówiąc, zupełnie o tym zapomniała.
116
To, że zostaÅ‚a ugryziona przez muchÄ™ tse-tse byÅ‚o nieszczÄ™­
śliwym wypadkiem.
Czy na pewno? Czy to był pech, czy raczej przeznaczenie?
Przypomniała sobie słowa Charlesa: "Jeśli pojechałaby do
domu, wizyta biskupa byÅ‚aby odwoÅ‚ana... Manba nie sprzeci­
wiłby się wodzowi i nie mogliby mieszkać tu ludzie z lasu".
Teraz, kiedy wiedziaÅ‚a, że niedÅ‚ugo umrze, mogÅ‚a uporzÄ…dko­
wać swoje sprawy. Czy miała rację wstępując do zakonu?
Gdyby tylko mogła z kimś o tym porozmawiać.
Otworzyła oczy i zapytała siostrę Mary.
- Która godzina?
- W pół do dziewiątej, matko.
- Tak wcześnie? Zawsze dziwi mnie to, że noc w tropiku
zaczyna siÄ™ tak szybko.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi i siostra Mary poszła
otworzyć. Wróciła oznajmiając:
- Pan Grant pyta, czy chciałabyś matko porozmawiać z nim
przez chwilÄ™?
- Oczywiście - odparła Margaret.
Wszedł wolno, siostra Mary przysunęła mu krzesło, a sama
przeniosła się bliżej okna.
Steve usiadł trzymając w dłoniach swój kapelusz z wielkim
rondem.
- Jak się czujesz, siostro? - zapytał krótko.
- Całkiem dobrze - odparła.
- Zastanawiam się, czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
Może potrzebujesz czegoś z Newton?
Potrząsnęła głową.
- Nie, chyba nie. Dziękuję.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał w końcu Steve.
- Dlaczego to musiało się przytrafić akurat tobie, siostro? -
spytał gwałtownie.- Dlaczego nie mnie?!
- Proszę, niech pan przestanie - powiedziała. - Nie można
tak mówić. Każde życie ma wartość. - Spojrzała na swoje
dłonie i zdziwiła się ich bladością.
117
- Nie powinnaś tu przyjeżdżać - powiedział zduszonym
głosem.
Nie odpowiedziaÅ‚a, zamknęła tylko oczy. PomyÅ›laÅ‚, że za­
snęła, ale za chwilę wyszeptała:
- Często myślę o zielonych polach otaczających dom w
Anglii.
- Tak - powiedział trochę niepewnie.
- PróbowaÅ‚am polubić bujna roÅ›linność tropiku, to bogac­
two kwiatów... ale nigdy mi się to nie udało, a jednak musiałam
tu być. - Na jej prawie przezroczystej twarzy widać było
zakłopotanie. - Nie wiem dlaczego, ale musiałam zostać.
- Proszę, nie mów tak dużo - prosił Steve.
- Dobrze, nie będę - zgodziła się posłusznie.
Milczeli przez jakiś czas, Steve spojrzał na zegarek wiszący
na ścianie, który odmierzał czas jej życia, w końcu zapytał:
- Jesteś pewna, że nic dla ciebie nie mogę zrobić?
- Chciałabym... - powiedziała trochę skrępowana - ale nie,
to niemożliwe.
- Co to jest? - spytał.
- OpowiadaÅ‚ mi pan kiedyÅ› o misji ojców na poÅ‚udniu. Chcia­
łabym z kimś porozmawiać... - jej głos był coraz słabszy.
- Więc porozmawiasz, siostro - powiedział zdecydowanie.
Pożegnał się i wyszedł z pokoju. Nic nie mówiąc Charleso-
wi wsiadł do jeepa i odjechał na południe.
Nad/ne leżała w łóżku. Tak jak zauważył Charles, była
śmiertelnie zmęczona. Bolała ją każda kość. Tak dużo mieli
teraz chorych, że nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała noc.
Leżała w ubraniu myśląc o Charlesie. Jego gesty, układ ust, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl