[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozwalając jej wyruszyć w tak niebezpieczną podróż.
On sam był niespełna rozumu, zostawiając ją w Teksasie. Zwłaszcza po
ostatniej nocy, kiedy ze wszystkich sił próbowała udowodnić mu, jak bardzo go
kocha.
Przedzierał się wśród drzew w kierunku, skąd doleciał go tamten dziwny
dzwięk. Poruszał się jednak bardzo wolno. W rakietach śniegowych nie można
iść szybko.
Był kompletnym głupcem. Uparł się, że udowodni światu, iż potrafi żyć
samotnie.
Przecież nie potrafił. Dobry Boże! Zrozumiał to za pózno.
Nigdy nie modlił się. Tym razem poczuł, że chciałby paść w tym śniegu
na kolana i błagać:  Boże, proszę, pozwól mi ją znalezć".
Przedzierał się ku rzece, raz po raz wykrzykując jej imię. Bez skutku.
- 142 -
S
R
Ivak biegał, zataczając wokół niego nieregularne kręgi z nosem przy
ziemi. Przez dziesięć długich minut szli, nie natrafiając na żaden ślad.
Dzień był szary i zimny. Takie właśnie mogłoby być jego życie, gdyby
stracił Heddy. Gdyby utracił ją tego właśnie dnia, po wszystkim, co zdarzyło się
nie tak dawno, nie potrafiłby chyba dłużej żyć. Straciłby wszystko.
Nagle pies przystanął, węsząc nerwowo. Sierść na karku zjeżyła mu się.
Zaskowyczał i głośno szczekając, ruszył ku rzece.
Serce Leandra załomotało.
Dobry Boże, może Ivak odnalazł Heddy! - pomyślał.
Ile sił w nogach, pędził w ślad za psem.
Najpierw zobaczył przewrócone sanie. Potem dostrzegł drobną sylwetkę
leżącą na lodzie.
- Heddy!!!
Podbiegł do niej i padł na kolana. Podniósł ją i przytulił. Ostrożnie
odgarnął śnieg z jej twarzy. Wyglądała, jakby tylko spała głęboko.
Targany potwornym strachem, całował zamknięte oczy. Przycisnął do
siebie kruche ciało, otoczył je ramionami.
- %7łyj! - wyszeptał głucho.
Musisz żyć! pomyślał. Bo kocham cię bardziej niż cokolwiek na ziemi i
umrę, jeśli cię utracę.
Jej wargi poruszyły się, lecz nie wydobyło się z nich ani jedno słowo.
Leander? Czy to możliwe?
Umarłam czy żyję?
Jak z głębi dalekiego snu usłyszała szczekanie psa.
- Odejdz - wyszeptała, gdy poczuła na twarzy gorący jęzor.
- Nie rusz!
To był Leander! Choć jego głos dobiegał gdzieś z oddali, wyczuła w nim
tyle napięcia, że ogarnął ją dziwny lęk. Poczuła, że uniósł ją i przytulił do siebie,
powtarzając wciąż jej imię. Jak przez mgłę dotarło do niej, że leży na łóżku, a w
- 143 -
S
R
kominku huczy ogień. Przez ściągnięte mrozem wargi, kropla po kropli,
spływała jej do gardła paląca brandy.
- Kocham cię - powtarzał Leander. - Kocham cię.
- Czemu więc zostawiłeś mnie? Czemu mnie nie kochałeś?
- Dobry Boże! - jęknął rozpaczliwie. - Te same pytania zadawałem mojej
matce, gdy w dzieciństwie widziałem ją we śnie. - Pogłaskał Heddy delikatnie
po głowie i policzkach. - Najdroższa, kocham cię. Jak nikogo dotąd. Aż do bólu.
Ale ilekroć pomyślałem, że tańczysz, jak ci Tia zagra, ogarniała mnie wście-
kłość. Sam już nie wiem. Może chciałem udowodnić, że nie potrzebuję w życiu
nikogo? Myliłem się! Nie potrafię żyć bez ciebie. Już nigdy cię nie zostawię.
Przyrzekam.
- Czy potrafisz wybaczyć mi? - szepnęła. Była tak słaba i senna, że nawet
nie uniosła powiek. - Byłam ich jedynym dzieckiem. Nadzieją. Barret i Tia
kochali mnie tak bardzo. Oczekiwali ode mnie zawsze tak wiele... Czasami zbyt
wiele. Zawsze, gdy nie byli ze mnie zadowoleni, czułam się winna. Lecz to już
minęło. Teraz liczysz się już tylko ty.
- Ty wierzyłaś swojej rodzinie. Ja nikogo bliskiego nie miałem i
udawałem twardziela. Oboje pobłądziliśmy. Wybaczę ci wszystko, wszystko,
złotko.
- Nigdy nie przestałam cię kochać. Nawet wówczas, gdy zwątpiłam w
ciebie. Nigdy, przez te wszystkie lata. Nawet wtedy, gdy myślałam...
- I ja ciebie kochałem. Zwłaszcza wtedy, gdy byłaś tak daleko, a ja
udawałem, że nie potrzebuję nikogo. Już nigdy nic nie będzie ważniejsze niż ty.
Byłem okrutny. Tamtej nocy udowodniłaś mi, że mnie kochasz, a ja...
porzuciłem cię. Gdybyś była umarła w tym śniegu, ja umarłbym także.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - wyszeptała, szczękając
zębami. Leander szczelnie otulił trzęsącą się żonę kolejnymi kocami. - Zgubiłam
gdzieś prezenty dla ciebie...
- 144 -
S
R
- Dałaś mi wszystko, o czym marzyłem przez całe życie. Miłość. Córkę.
Rodzinę.
- Czy tym razem zostaniesz ze mną? Obiecasz, że już nigdy mnie nie
zostawisz? Czy...
- Na zawsze. Aż do śmierci. I po niej. Przecież połączyły nas ze sobą
gwiazdy, zapomniałaś? Jesteś moim przeznaczeniem.
- Zawsze mówiłeś, że to głupstwa.
- Nigdy więcej tego nie powiem. Heddy uśmiechnęła się z wysiłkiem.
Na kilka minut Leander zostawił ją samą. W tym czasie połączył się przez
radio z Muzem i Marą. Powiedział im, że odnalazł Heddy, ale że tego dnia nie
dadzą już rady dotrzeć do wioski. Mara zapewniła go, że wspaniale spędzają
czas z dziećmi.
Wrócił do Heddy. Dygotała cała, sina z zimna. Zdjął z niej ubranie,
wsunął się pod stertę kołder i koców i przytulił żonę mocno. Grzał ją własnym
ciałem.
Drżąc i dygocąc, powoli zapadła w sen.
Przebudziła się po kilku godzinach. Była rozpalona i... podniecona.
- Leandrze...
Obudził się natychmiast.
Przesunęła wolno dłońmi po jego nagim ciele.
- Leandrze. Chcę kochać się z tobą. Natychmiast był gotów. Lecz
powiedział:
- Jesteś tego pewna, złotko? Dopiero co omal nie umarłaś w śniegu.
- Czuję się świetnie. - Jej oczy lśniły w mroku. - Prawdę mówiąc, nigdy
jeszcze nie czułam się tak cudownie rozgrzana i tak szalenie...
Leander pochylił się nad nią i przywarł ustami do jej warg. Jego dłonie
pieściły rozpalone ciało.
Wystarczył jeden pocałunek, by oddech Heddy stał się szybki i ciężki.
Wystarczył drugi, by rozpalić ją do białości.
- 145 -
S
R
- Już - ponagliła go. - Nie mogę czekać.
Zastygła, gdy pochylił rozchylone usta nad jej piersią. Poczuła jego
gorący oddech. Język Leandra dotknął nabrzmiałej sutki. Pragnęła go. Pożądała.
- Już! - szepnęła głucho. - Och, Leandrze, proszę, już! Wdarł się w nią
gwałtownie.
Gdy jęknęła z rozkoszy, uniósł głowę i spojrzał na nią.
- Leandrze. Och, Leandrze! - Azy szczęścia zalśniły na jej rzęsach. - Nie
zostawiaj mnie nigdy więcej. Tak się bałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
- Ja także.
Na chwilę zastygł w bezruchu. Pragnął przedłużyć to cudowne
oczekiwanie na nadchodzącą rozkosz.
- Być może byłem upartym głupcem, Heddy, ale kocham cię.
- Wiem - powiedziała łamiącym się głosem, gdy znowu poruszył się w
niej powoli.
Przywarła do niego, oplotła nogami, poganiała. Nie mogła już się
powstrzymać. Krzyknęła głośno. Wtedy i on, jakby porwany tą samą falą
rozkoszy, zaczął drżeć gwałtownie.
Zaspokojeni, leżeli przytuleni do siebie. Wiedzieli, że dotarli do kresu
podróży. Znalezli swój dom.
To była ta chwila, na którą Heddy czekała przez całe życie. Byli razem.
Na zawsze.
- Jesteś moim przeznaczeniem - szeptała, całując go delikatnie.
- Ach, złotko - mruknął cicho całując jej szyję. - A ty moim.
- Wesołych świąt - szepnęła. - I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Usnęli ukołysani ciepłem ognia płonącego w chacie znajdującej się w
samym sercu śnieżnej krainy. Usnęli spokojnie. Z sercami pełnymi szczęścia.
- 146 -
S
R
EPILOG
Rok pózniej.
Boże Narodzenie.
Mayflower i Ivak biegały po tarasie, szczekając zajadle. Z tego miejsca
wygnania słały tęskne spojrzenia ludzkiej rodzinie, którą kochały tak bardzo.
Aagodne spojrzenie Heddy napotkało wzrok jej męża. Pod wpływem tego
spojrzenia serce jej zmiękło jak wosk. Mogłaby przez całe życie po prostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl