[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ale Benedikte opowiedziała już o Sanderze całej rodzinie i wszyscy jej bliscy ciepło go
przyjęli. Ojca Benedikte, Henninga, Sander miał okazję spotkać już kiedyś wiele lat temu,
gdyż ich ojcowie byli dobrymi przyjaciółmi. Sander poznał teraz Agnetę, która nie była
prawdziwą matką Benedikte, i córkę Ulvara i Agnety, Vanję, młodziutką piękność o
najdziwniejszym charakterze, z jakim się kiedykolwiek zetknął. Co też ta dziewczyna
ukrywa? Taka była jego pierwsza myśl, gdy zobaczył Vanję.
Najwięcej jednak czasu spędzał z Andre. Chłopiec wkrótce się zorientował, że gość
szczególnie się nim interesuje, i prędko zostali bliskimi przyjaciółmi. Do Sandera mógł się
zwrócić z każdym problemem.
- On jest dla mnie jak ojciec - powiedział pewnego dnia Andre, kiedy stał gotowy do wyjścia
do szkoły.
- Bo to jest twój ojciec - spokojnie odparła Benedikte, nie przerywając nakładania synkowi
rękawiczek. - Twój prawdziwy ojciec, który do nas wrócił. Do tej pory nie wiedziałam, gdzie
on jest. Ale znów się odnalezliśmy i pobierzemy się, jak tylko będzie to możliwe. A teraz
pospiesz się, bo spóznisz się do szkoły.
147
Tego dnia Andre miał nad czym rozmyślać. Na lekcjach był milczący, nie słuchał, co mówi
nauczyciel i bardzo powoli wracał do domu.
Sander, któremu Benedikte powiedziała, że chłopiec wie już o wszystkim, czekał na niego
na podwórzu przy pierwszych lipach. Rozłożyste gałęzie nagich drzew czarnym wzorem
rysowały się na tle szarego zimowego nieba. Chłopiec nadchodził z drugiego końca alei.
Sander obserwował, jak szedł coraz wolniej, coraz wolniej, aż wreszcie stanął w miejscu.
Sander także nie ruszył się ani o krok.
Wreszcie Andre znów zaczął iść, teraz bardziej zdecydowanie. Kiedy znalazł się już
dostatecznie blisko, Sander wyciągnął ręce, zrobił kilka kroków, ale decyzję pozostawił
chłopcu.
Andre był już tuż przy nim. Sander widział, że błyszczą mu oczy. Chłopiec z najwyższym
wysiłkiem utrzymywał spokój; widać to było po jego twarzy. Ale potem i on wyciągnął rękę i
Sander ruszył w jego stronę. Nic do siebie nie powiedzieli, trzymając się za ręce poszli, by
porozmawiać na osobności.
Benedikte obserwująca ich przez kuchenne okno westchnęła głęboko. Otarła oczy i dalej
obierała ziemniaki na obiad.
148
ROZDZIAA XIII
- Posłuchaj, Christofferze - powiedział ordynator. - Jak długo właściwie masz zamiar trzymać
swą świeżo upieczoną żonę w szpitalu? Prawdę mówiąc, jej łóżko potrzebne nam jest dla
nowej pacjentki.
Christoffer drgnął gwałtownie, aż mydło wypadło mu z ręki. Stali tuż obok siebie i myli się po
długiej operacji.
- Sam już o tym myślałem - pospieszył z zapewnieniem. - Właściwie miałem zamiar zabrać
ją już dzisiaj.
- To doskonale. Naprawdę doszła już do siebie, zaczyna nabierać ciała i rumieńców. Nie ma
powodu, by dłużej tu przebywała.
Tylko że ja nie wiem, co z nią zrobić, myślał zdesperowany Christoffer. Zabrać ją do mojego
maleńkiego mieszkanka, gdzie nieustannie będziemy sobie deptać po piętach? I gdzie ona
będzie spać?
Nic jednak na ten temat nie powiedział, kiwnął tylko głową i obiecał, że wszystko załatwi.
Marit od kilku dni już pozwalano wstawać i chodzić po szpitalu. By była dość silna, kiedy
przyjdzie jej się zmierzyć z życiem. To właśnie oświadczył jej Christoffer, a ona tylko
potakiwała, wierząc w każde jego słowo. Ale nie dawało się dłużej przeciągać jej pobytu w
szpitalu, teraz już musiała go ostatecznie opuścić.
Wiele rozmawiali, ale skrzętnie omijali jeden temat - ich dziwne małżeństwo. Christoffer
głównie opowiadał o ich domu w Asker, o swych rodzicach i krewnych. Marit słuchała z
zachwytem, nie przestając się uśmiechać, odważyła się nawet na pytania o to, jak należy się
zachować przy takiej czy innej okazji. Niezwykle chętnie chłonęła wszelką wiedzę, a jej
największym zmartwieniem było ubranie, a właściwie łachmany, w których przybyła do
szpitala. Zostały z nich same strzępki. Christoffer poprosił więc młodą pielęgniarkę o to, by
kupiła Marit niezbędną bieliznę, ze dwie suknie, płaszcz i inne potrzebne części garderoby.
Dziewczyna dostała na zakupy sporo pieniędzy i razem z koleżanką wybrała się do miasta,
gdzie bardzo przyjemnie spędziły czas na chodzeniu po sklepach. Najmilej jednak
wspominały chwile, kiedy zachwycona Marit przymierzała zakupioną garderobę.
Christoffer wysłał do władz prośbę o przeniesienie do innego szpitala. Najchętniej podjąłby
pracę w Drammen, by być niezbyt daleko od domu.
Odpowiedz przysłano bardzo prędko: serdecznie zapraszano go do pracy, wszak chirurga
wszędzie przyjmowano z otwartymi ramionami.
List nadszedł tego samego dnia, kiedy wypisał Marit ze szpitala. Od razu więc skierował się
do ordynatora i wypowiedział pracę, co zresztą wzbudziło wielką sensację, szpital bowiem
149
nie chciał go tracić. Wreszcie jednak uzyskał zgodę, poproszono go tylko, by pozostał
jeszcze przez dwa tygodnie, a pózniej mógł opuścić Lillehammer.
Kiedy wyszedł z gabinetu, Marit czekała na niego w hallu. Choć miała na sobie nowe
ubranie i siostry pomogły jej ułożyć włosy, to z oczu wyzierała niepewność, lęk i wiele, wiele
ciepła.
Mój Boże, pomyślał. Jaka to piękna kobieta! Ale co ja mam z nią począć?
Wziął jej skromny bagaż i razem wyszli ze szpitala.
- Za dwa tygodnie wyjedziemy stąd - oznajmił z udawaną wesołością. - Dostałem pracę w
szpitalu w Drammen, a to znaczy, że będziemy mogli zamieszkać w mojej rodzinnej parafii.
Będę tylko musiał mieć jakiś pokój w pobliżu szpitala, żebym tam mógł nocować.
Wspaniały pomysł, pomyślał. Właściwie mogę tam mieszkać prawie przez cały czas. Ale co
ja zrobię przez te dwa tygodnie?
Kiedy weszli do jego mieszkania - Christoffer otworzył jej drzwi i puścił ją przodem, co
wprawiło ją niemalże w popłoch - Marit stanęła w progu.
- Jak tu pięknie!
Pięknie? Omiótł wzrokiem surowy, po męsku zabałaganiony pokój i nie mógł się w nim
dopatrzyć niczego szczególnie pięknego. Zaraz jednak przypomniał sobie o jej pochodzeniu.
Niewiele domów miała okazję widzieć w życiu, a już na pewno nie widziała nigdy mieszkania
w mieście.
- Dla mnie wystarczy - roześmiał się. - Wejdz do środka, zaraz...
Co wymyślić w tak kłopotliwej sytuacji? Marit dopiero co jadła w szpitalu, gdyby nie to,
mógłby przygotować jej kawę, to najlepsze wyjście z sytuacji, kiedy rozmowa się nie klei.
Mówił dalej, lekko spanikowany:
- Myślałem, że mogłabyś rozgościć się w sypialni, a ja będę spał na kanapie... Wiesz
przecież, że potrzeba ci jeszcze czasu, by dojść do siebie po chorobie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl