[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Machayem proboszczem Panny Marii, który był zarazem moim proboszczem. Chodziłem do
niego po pożyczki, które potem spłacałem ratami w miarę sił i możliwości. U niego zawsze
można było taką pożyczkę dostać, a była to wówczas wielka rzecz.
No właśnie, chciałbym zapytać o sytuację materialną Państwa po zamknięciu Tygodni-
ka ...
Sytuacja każdego wyglądała oczywiście nieco inaczej, ale przez długi czas nikt, z nas nie
mógł zaangażować się do żadnej pracy. Ja znalazłem pewne oparcie w rodzinie, bo mieliśmy
ten dom rodzinny pod Zakopanem, w którym mieszkała moja babka. Poza tym ksiądz Bardec-
ki organizował nam pewną pomoc ze strony Kościoła. Parę razy dostaliśmy jakieś ubrania,
może nawet forsę i żywność. Ksiądz Bardecki szalenie o to zabiegał. Poza tym każdy z nas
starał się znalezć sobie pracę. Ja pierwszą pracę dostałem dzięki Ryszkiewiczowi, który pisał
monografię Henryka Rodakowskiego, a zajmował wówczas ważne stanowisko w Instytucie
Sztuki. Zawsze interesowałem się sztuką, więc zwróciłem się do niego z zapytaniem, czy nie
mógłbym dostać jakiejś pracy związanej z jego instytutem. Okazało się wtedy, że Instytut
Sztuki potrzebuje odpisów wszystkich listów Matejki, jakie znajdują się w Krakowie. Powie-
rzono mi tą pracę, ale w umowie na jej wykonanie figurowała życzliwa mi pani, przez którą
przekazywano mi pieniądze. Obawiano się bowiem podpisać umowę z osobą obciążoną pracą
w Tygodniku . W każdym razie przez jakiś czas chodziłem z pożyczoną od kogoś maszyną
do pisania, żeby w domu Matejki całymi dniami tłuc jego niestety niezbyt ciekawe listy.
W ten sposób zarobiłem pierwsze pieniądze.
Drugą moją pracą było przyjęte na Murzyna tłumaczenie z angielskiego. Zjawił się
wtedy u mnie pewien człek uczony, który przygotowywał jedno z fundamentalnych angiel-
skich dzieł w dziedzinie historii czy filozofii nauki. Zaproponował mi, żebym to dzieło prze-
tłumaczył, a on je wyszlifuje i zawrze umowę, dzieląc się ze mną honorarium. Tłumaczyłem
więc byle jak, on to przyzwoicie wygładzał, zanosił wydawcy, brał od niego forsę i część od-
palał mnie.
Po jakimś czasie zaangażował mnie też KUL. Uważałem tę propozycję za bardzo za-
szczytną, bo byłem wtedy zaledwie magistrem. Zaletą pracy na KUL-u była też jej systema-
tyczność i możliwość sprawdzenia własnych talentów pedagogicznych, natomiast wadą było
54
to, że zaproponowano mi zajęcia zlecone, które były okropnie zle płatne. Finansowo prawie
na tym nie korzystałem, natomiast męczyłem się potężnie, bo dojazdy do Lublina były bardzo
wyczerpujące. Trzeba było przesiadać się w Radomiu, godzinami czekać, pieszo wędrować
przez wówczas zupełnie jeszcze dziki obszar między stacją a KUL-em. Na dodatek KUL zu-
pełnie mnie nie oszczędzał, dając po jedenaście godzin zajęć dziennie. Dzięki temu uzyska-
łem jednak pewien szczególny typ doświadczenia. Muszę powiedzieć, że ten niby paxowski
rektor, ksiądz Iwanicki, który wtedy rządził KUL-em, był bardzo dziwnym człowiekiem i bar-
dzo, jak się wydaje, cynicznym politykiem, ale miał rozumne ambicje. Jego głównym celem
było chyba dobre postawienie spraw personalnych, to znaczy zaangażowanie możliwie naj-
większej liczby interesujących ludzi. Po jego odejściu KUL przyjął natomiast odmienną poli-
tykę i skupił się na wypełnianiu kartek w planach zajęć, nie bardzo zwracając uwagę na to,
jakie nazwiska się tam wpisują.
Z czasem, dzięki Bronisławowi Zielińskiemu, z którym byliśmy w bliskiej przyjazni od
czasów podchorążówki kawalerii i u którego często przemieszkiwałem w czasie okupacji,
zacząłem dostawać ciekawsze prace jako tłumacz. Zieliński poznał mnie z Hanką Trzecia-
kowską, która była wtedy kierownikiem działu tłumaczeń, bodajże w Czytelniku , i z panią
Dąbską, która była kierownikiem tego samego działu w PIW-ie. Pani Trzeciakowska zapro-
ponowała mi wtedy do przekładu Arnolda Bennetta Opowieść o dwóch siostrach świetną i
grubą, dwutomową powieść, którą przetłumaczyłem bardzo średnio. Jedno z tych wydaw-
nictw zaproponowało mi też tłumaczenie Faulknera i mało brakowało, a stałbym się może
takim specjalistą od Faulknera, jak Zieliński od Hemingwaya.
W każdym razie na pewno zacząłbym się specjalizować jako tłumacz, gdyby nie to, że po-
wrócił do życia prawdziwy Tygodnik . Gdy wybuchł Pazdziernik, miałem podpisane trzy czy
cztery umowy na tłumaczenie rozmaitych książek, ale musiałem wszystkie pozrywać i odesłać
zaliczki, bo nie mogłem już tych spraw łączyć.
Poza tym wszystkim przez trzy lata zawieszenia Tygodnika napisałem też doktorat, na
który miałem dużo czasu, zanim zacząłem robić przekłady.
A nie miał Pan wówczas żadnych kontaktów z paxowcami? Nie próbowali Pana kusić,
namawiać do współpracy?
Właśnie, zapomniałem panu powiedzieć, że przetłumaczyłem też w tym samym okresie
jedną książkę dla Wydawnictwa PAX. Była to historia dla tamtych czasów dość typowa. Gdy
przyjechałem do Lublina na kolejne wykłady zdaje się wiosną 1954 zatrzymała mnie bez-
pieka i przez 36 godzin byłem maglowany. Gdy mnie wypuścili, dałem o tym znać mojemu
koledze z AK, Konstantemu Aubieńskiemu, który wówczas związał się z PAX-em. Zawiado-
miłem go, że tyrpie mnie bezpieka, żeby wiedział, co się ze mną stało, jeżeli mnie aresztują.
On zareagował na to w typowo paxowskim stylu. Gdy przyjechałem do Warszawy, powie-
dział mi: Rozmawiałem z moimi znajomymi w wyższych władzach, żeby cię zabezpieczyć,
ale musisz przynajmniej przetłumaczyć dla nas jakąś książkę, żebyśmy mieli podstawę do
bronienia ciebie . W roku 1947, kiedy byliśmy jeszcze w zupełnie normalnych stosunkach i
uważaliśmy, że można się z nimi dogadać, przetłumaczyłem dla PAX-u Sedno sprawy Gra-
hama Greene a. Wtedy uważałem, że nie ma w tym nic zdrożnego. Pisałem także w Dziś i
Jutro , z którego przecież wyrósł PAX. Ksiądz Piwowarczyk próbował mnie nawet w związ-
ku z tym przyprzeć do muru. Jak pan pisuje w Dziś i Jutro , to niech pan nie pisze w Ty-
godniku albo niech pan pisze tylko w Tygodniku . Powiedziałem wtedy, że wobec takiego
ultimatum, będę pisywał tylko w Dziś i Jutro . Potem jednak wróciłem, bo paxowcy prze-
stali mi się podobać. W każdym razie tłumaczenie Spokojnego Amerykanina zrobiłem dla
PAX-u w sytuacji trochę przymusowej grzeczność za grzeczność. Był to już ostatni mój
[ Pobierz całość w formacie PDF ]