[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wełniany sweter gęsto dziergany, bluzę z bawełny, gładką na zewnątrz i kosmatą wewnątrz,
długi kosmaty szalik, grubą czapkę narciarską, a na nią futrzaną z miękkim włosem. W
największy mróz wciągamy jeszcze kominiarki - wprawdzie wskutek oddychania tworzy
się na nich lód, ale chronią nos i policzki, szczególnie podatne na odmrożenia. Używamy
wełnianych rękawiczek pięciopalcowych, a na nie wkładamy grube futrzane z jednym
palcem. No i oczywiście mamy tradycyjne grube, filcowe rosyjskie walonki z gotowanej i
prasowanej owczej wełny, najlepszy wynalazek na siarczyste mrozy. Długi zjazd, szybka
jazda. Sanie Graziana się chwieją, on sam próbuje odzyskać równowagę, ale upada wprost
pod kopyta moich reniferów i płozy sań. W ślad za mną najeżdża na niego siedem, a może
nawet osiem kolejnych zaprzęgów. Serce wali mi z przerażenia. W końcu zatrzymujemy
sanie. Biegniemy strwożeni, ale dzięki Bogu nic się nie stało. Nieszczęśnik przytomnie
zwinął się w kłębek, a grube futro z renifera stłumiło uderzenia. Trochę się porwało, więc
wieczorem je pozszywa. Jeśli jest prawdą, że szczęście sprzyja odważnym, to my jesteśmy
bardzo odważni, bo często nam pomogło. Upadek Graziana mógł się skończyć tragicznie,
bez niczyjej winy. Jeszcze jedna przykra niespodzianka - Dima, autochton, odmroził sobie
nos. Mówi, że pierwszy raz w życiu. To dla nas przestroga, ale jeszcze tego samego dnia
sam padam ofiarą mrozu. Okazuje się, że zimno uszkodziło mi tkanki palców i
pozbawiona krwi skóra stała się kredowobiała. Stopniowo traciłem w nich czucie, chociaż
nie byłem wcale tego świadom. Dopiero perypetie Dimy przypomniały mi o zagrożeniu.
Próbuję rozgrzać biedne ręce, aby przełamać moment krytyczny. Udaje się! Po pół
godzinie narasta niemiłosiernie palące kłucie w koniuszkach palców, piekielny, nieznośny
ból - znak, że krew zaczyna krążyć w uszkodzonych tkankach i wszystko wraca do normy.
Mam nauczkę. W przyszłości o zapobieganiu muszę pomyśleć na długo przedtem, zanim
zacznie się odczuwać zimno. Za wszelką cenę muszę wystrzegać się bezruchu, częściej
poruszać palcami rąk i nóg, rozcierać delikatnie uszy i nos, nieustannie robić grymasy,
żeby wprawić w ruch mięśnie twarzy. Im pózniej zastosuję środki zapobiegawcze, tym
dłużej będę odzyskiwać ciepło.
LODOWA PUAAPKA
Jestem zdruzgotany. Jeszcze przed chwila, spokojnie podziwiałem majestat tajgi. a teraz
jestem w nie lada opałach. Ułamek sekundy wcześniej usłyszałem złowieszczy trzask i
zobaczyłem pękający lód. Spłoszone reny szamotały się wśród odgłosów kruszącej się
skorupy lodowej. Osiem sań zapadło się w lodowatą wodę. To naledz. Dostaliśmy się w
szpony koszmaru. Zmiertelna pułapka, typowe dla wschodniej Syberii zjawisko
występujące na płytkich rzekach. Silne ciśnienie hydrostatyczne wód gruntowych
doprowadza do pęknięcia nawet grubej warstwy lodu. Woda wypływająca przez szczeliny
tworzy na zamarzniętej powierzchni drugą rzekę. Mróz ścina ją szybko, ale my natrafiliśmy
na nią akurat w chwili, kiedy nowa tafla lodu nie była jeszcze wystarczająco gruba, aby
utrzymać nasz ciężar. Naledz. Mówili nam o niej z niepokojem w Jakucku, życząc, żeby z
nią nie mieć do czynienia. Właśnie mamy.
- Jeśli stracisz głowę albo się poddasz - słyszałem jeszcze kilka dni temu nie wrócisz do
domu. Albo wrócisz bez nóg.
Ciężar sań, człowieka, zwierzęcia kruszy pierwszą lodową warstwę. Zapadasz się na pół
metra, do warstwy twardego lodu. Możesz zamarznąć albo jeśli woda jest głębsza
od razu zginąć. Trudno zauważyć naledz. Nam się nie udało. Cały pierwszy konwój
znalazł się w wodzie. Igor wymachuje rękoma, żeby w porę zatrzymać drugi, który szybko
nadjeżdża.
- Nie panikuj! - mówi Dima, którego nie opuszcza flegma, choć stoi w lodowo-wodnej
kaszy po kolana.
Tylko bez paniki. Z tym się zgadzam. Ale żołądek podchodzi mi do gardła. Przecież to
katastrofa! Na szczęście Andriej w porę wyhamował i drugi konwój nie wpada do wody.
Sytuacja wydaje się bez wyjścia. Kilka wystraszonych reniferów kładzie się w wodzie, inne
wierzgają, chcąc się z niej wydostać, przez co pogarszają sprawę, bo lód znów pęka.
Upiorny widok. Kłębowisko sań, reniferów i uprzęży leży w wodzie. Po kilku minutach
lód zwiera wszystko w żelaznym uścisku. Makabryczny taniec reniferów powoli się
kończy. Zapada straszna cisza. W dżungli o tej porze rozpoczyna się koncert głosów,
brzmień, hałasów. Tutaj ma się wrażenie, że życie zamiera, choć wokół z pewnością się
rozgrywa wieczny dramat przyrody, w którym wszystkie zwierzęta polują, przy czym
słabsze cicho giną. Jak odróżnić bezpieczną ciszę od wrogiej? Trzeba się tu urodzić. My
się tu nie urodziliśmy. Dopiero od niedawna uczymy się Syberii. Naledz jest chrztem
bojowym wyprawy, surowym sprawdzianem naszych umiejętności. Musimy go zdać. Bo
jeśli oblejemy... Zdrowie i życie ośmiu osób zależy od szybkości działania. Każda minuta
jest na wagę złota. Modlę się do Boga i proszę go o opiekę, zupełnie tak jak robiłem to
podczas sztormu, kiedy przemierzałem samotnie Atlantyk na niewielkiej łodzi ratunkowej.
Podnosimy renifery, już zupełnie bezwolne, jakby chciały dokonać żywota w wodzie,
której temperatura wynosi 0°C, podczas gdy temperatura powietrza wynosi 50°C. JeÅ›li
uprząż daje się łatwo zdjąć ściągamy ją; jeśli nie odcinamy, by nie tracić czasu.
Nadludzkim wysiłkiem wyciągamy po kolei zwierzęta. Tylko niektóre współpracują i
próbują wstać o własnych siłach. Czas płynie nieubłaganie. Nasze filcowe walonki są
blokami lodu, nie czuję nóg ani rąk, ale staram się nie myśleć o odmrożeniach. Szybciej,
jeszcze szybciej! Padamy ze zmęczenia, ale pracujemy pośpiesznie. Wreszcie cały dobytek
znajduje siÄ™ na brzegu, a my nacieramy siÄ™ dla rozgrzewki, zmieniamy obuwie i dolnÄ…
odzież. Szczęśliwie obeszło się bez odmrożeń. W pierwszym dogodnym miejscu rozbijamy
obóz i rozpalamy ognisko. Jego ciepło pozwoli nam przeżyć. Teraz każdy dzień wyprawy
staje się walką o przeżycie. Sława patrzy mi ciepło w oczy i mruczy, że trzeba by się
rozgrzać spirytusem. Mam na ten temat wyrobione zdanie. Wbrew utartemu przekonaniu
alkohol jest szczególnie groznym wrogiem człowieka znajdującego się w zimnym
środowisku. Wkrótce po jego spożyciu rozszerzają się naczynia krwionośne i zwiększa się
skórny przepływ krwi. Temperatura skóry podnosi się, co z kolei powoduje szybszą
ucieczkę ciepła z organizmu. Ponadto picie daje zdradliwą iluzję fali ciepła i niczym
narkotyk wprawia w błogostan. Człowiek łatwo traci instynkt samozachowawczy i
zasypia w miłym uczuciu komfortu. Wtedy zagrożenie zamarzania tkanek i hipotermii
staje się oczywiste. Prawdą jest jednak, że alkohol w niewielkich dozach zapewnia efekt
pozytywny, bo wzmaga obieg krwi, rozgrzewa kończyny i tym samym zmniejsza ryzyko
odmrożenia palców rąk czy nóg. Roald Amundsen wspominał w swojej książce, że w
drodze na biegun południowy był dobrze zaopatrzony w napoje alkoholowe. Szklaneczka
grogu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Wszyscy bez wyjątku uczestnicy wyprawy wiele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]