[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomniałem... Wszystko. Pożarła mi trzydzieści pięć lat życia i to jakiego życia, Nikituszka!
Przyglądam mu się teraz i widzę do ostatniej kreseczki, jak twoją twarz. Pamiętam, kiedy by-
łem młodym aktorem, kiedy dopiero zacząłem się rozpalać, pokochała mnie jedna dziewczyna
za moją grę... Wytworna, smukła jak topola, młoda, niewinna, rozumna, płomienna jak zorza
poranna. Wierzyłem, że nawet gdyby nie było słońca na niebie, to na ziemi i tak byłaby ja-
sność, gdyż wobec jej urody musiała ustąpić każda noc...
Kalchas mówił z zapałem, potrząsając głową i ręką. Przed nim, w samej bieliznie, stał bosy
Nikituszka i słuchał. Obydwu omotał zmierzch słabo rozrzedzony wątłym płomykiem świecy.
Była to dziwna, niezwykła scena, jakiej nie znał jeszcze żaden teatr, a jej widzem była tylko
bezduszna, czarna przepaść...
Kochała mnie ciągnął Kalchas sapiąc. I cóż? Pamiętam, stoję przed nią, jak teraz
przed tobą... Cudna była wówczas jak nigdy, patrzyła na mnie tak, że do grobu nie zapomnę
wyrazu jej oczu... Pieszczota, aksamit, blask młodości, głębia. Upojony, szczęśliwy padam
przed nią na kolana, proszę, by mi dała szczęście...
Komik odsapnął i zgnębionym głosem kontynuował:
A ona na to: Niech pan porzuci scenę! Rozumiesz? Mogła kochać aktora, ale zostać
jego żoną nigdy. Pamiętam, grałem tego dnia... Rola była marna, błazeńska... Grałem, a w
66
duszy syczały żmije... Sceny nie rzuciłem, nie, ale już wtedy otworzyły mi się oczy! Zrozu-
miałem, że jestem niewolnikiem, zabawką do rozpraszania czyjejś nudy, że nie ma żadnej
świętości sztuki, że wszystko to brednie i kłamstwo. Zrozumiałem publiczność! Od tego czasu
nie ufałem ani oklaskom, ani wieńcom, ani zachwytom. Tak, bracie! Oklaskują mnie, kupują
za rubla moją fotografię, ale jednak jestem dla nich kimś obcym, czymś brudnym, nieomal
kokotą. Gwoli ambicji szukają ze mną znajomości, ale nikt nie poniży się do tego, by wydać
za mnie swoją siostrę czy córkę! Nie wierzę im, nienawidzę! Oni także są dla mnie obcy!
Może czas do domu? nieśmiało wtrącił sufler.
Doskonale ich rozumiem krzyknął Kalchas, wygrażając czarnej jamie pięściami. Już
wtedy zrozumiałem, za młodu przejrzałem i zobaczyłem prawdę... Drogo mnie to przebudze-
nie kosztowało, Nikituszka! Po tej historii... po tej pannie zacząłem obijać się bez sensu, żyć
byle jak, nie patrząc w przyszłość... Grałem błaznów, dowcipkowałem, deprawowałem umy-
sły... Spłyciłem i zniekształciłem swój język, zatraciłem podobieństwo ludzkie... Ech, pożarła
mnie ta jama. Nie czułem tego dawniej, ale dziś... kiedy się obudziłem, spojrzałem wstecz, a
poza mną pięćdziesiąt osiem lat! Dopiero teraz zobaczyłem starość. Skończona piosenka!
Kalchas drżał i sapał... Kiedy po pewnym czasie Nikituszka zaprowadził go do garderoby i
zaczął rozbierać, zupełnie oklapł i rozmiękł, ale nie przestawał mamrotać i płakać.
Przełożył Jerzy Brzęczkowski
67
ZMIER AKTORA
Szlachetny ojciec, prostak Szczypcow, wysoki, zwalisty starzec, sławny nie tyle z talentów
aktorskich, ile z niezwykłej siły fizycznej, w czasie spektaklu pokłócił się na amen z antrepre-
nerem i w punkcie kulminacyjnym kłótni poczuł nagle, jakby mu się coś w piersi oberwało.
Antreprener %7łukow zazwyczaj w czasie każdej gorętszej sprzeczki dostawał histerycznego
śmiechu i wpadał w omdlenie, ale tym razem Szczypcow nie chciał czekać na to zakończenie
i pośpieszył do domu. Kłótnia i przykre wrażenie, że mu się w piersi coś oberwało, tak go
zdenerwowały, że wychodząc z teatru zapomniał zmyć z twarzy szminkę zerwał tylko bro-
dę.
Po powrocie do numeru Szczypcow długo chodził z kąta w kąt, potem siadł na łóżku, pod-
parł głowę pięściami i wpadł w zadumę. Nie poruszając się i nie wymówiwszy ani słowa
przesiedział w ten sposób do drugiej godziny dnia następnego, kiedy do pokoju jego wszedł
komik Sigajew.
Czemuż to, Błaznie Iwanowiczu, nie przyszedłeś na próbę? rzucił się na niego komik,
opanowując zadyszkę i napełniając pokój zapachem alkoholu. Gdzie byłeś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]