[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysokim kominem, był tu kiedyś młyn parowy. Stoi samotnie na brzegu i w ciągu dnia widać
go z daleka od strony morza i pola. Ponieważ jest porzucony i nikt w nim nie mieszka, i że
chowa się w nim echo, które wyraznie powtarza kroki i głosy przechodniów, wydaje się
tajemniczy. Proszę więc sobie wyobrazić mnie ciemną nocą pod rękę z kobietą, która właśnie
uciekła od męża, koło długiego i wysokiego kolosa, który powtarza każdy krok i wpatruje się
we mnie mnóstwem czarnych okien. Normalny młody człowiek w takim otoczeniu wpadłby w
romantyzm, a ja patrzyłem na ciemne okna i myślałem: Wszystko to robi wrażenie, ale i po
tym budynku, i po Kici z jej nieszczęściem, i po mnie z moimi myślami za jakiś czas i śladu
nie zostanie... Wszystko to bzdury i marność...
Kiedy byliśmy koło młyna, Kicia nagle zatrzymała się, uwolniła rękę i zaczęła mówić, ale
już nie głosem dziewczynki, a normalnym:
Nikołaju Anastasyczu, wiem, że dziwi pana to wszystko. Ale jestem strasznie
nieszczęśliwa! Nawet nie może pan sobie wyobrazić, jaka jestem nieszczęśliwa! Tego nie da
62
się wyobrazić! Nie opowiadam panu, bo nie wolno o tym opowiadać... Co za życie, co za
życie...
Kicia urwała, zacisnęła zęby i zajęczała tak jakby z całych sił starała się nie zakrzyczeć z
bólu.
Co za życie! powtarzała przeciągle przerażonym głosem z tym południowym, trochę
ukraińskim akcentem, który, zwłaszcza u kobiet, nadaje podnieconej mowie melodię. Co za
życie! Ach, mój Boże, mój Boże, i za co to? Ach, mój Boże, mój Boże!
Wzruszała ze zdziwieniem ramionami, kiwała głową i załamywała ręce, jakby chciała
rozwikłać tajemnicę swojego życia. Mówiła jakby pieśń śpiewała, poruszała się pięknie, z
gracją i przypominała mi pewną słynną ukraińską artystkę.
Boże, siedzę jak w więzieniu! ciągnęła załamując ręce. %7łeby chociaż chwilę pożyć
radośnie, jak ludzie żyją! Ach, mój Boże, mój Boże! Do czego to doszło: uciekam w nocy od
męża na oczach obcego jak rozpustnica jakaś. Czego można jeszcze po tym oczekiwać?
Zachwycałem się jej ruchami i głosem i nagle poczułem, że cieszę się z tego, że żyje w
niezgodzie z mężem. Dobrze by było pójść z nią do łóżka! przemknęło w mojej głowie.
Ta okrutna myśl nie opuszczała mnie przez całą drogę, kusząc coraz bardziej...
Półtorej wiorsty za młynem trzeba było skręcić obok cmentarza w lewo. Na rogu
cmentarza stoi wiatrak, a koło niego nieduża chatka, w której mieszka młynarz. Minęliśmy
wiatrak i chatkę, skręciliśmy w lewo i doszliśmy do cmentarnych bram. Tu Kicia zatrzymała
się i powiedziała:
Wracam, Nikołaju Anastasyczu! Niech pan idzie z Bogiem, sama wrócę. Nie boję się.
Jak to! przestraszyłem się. Jak iść, to iść...
Niepotrzebnie się uniosłam... Wszystko przez drobiazg. Przypomniał mi pan przeszłość,
wzbudził różne myśli... Było mi smutno i chciało się płakać, a mąż i oficer obrazili mnie, no i
nie wytrzymałam... I po co pójdę do matki? Czy stanę się przez to bardziej szczęśliwa? Muszę
wracać A zresztą... idziemy! powiedziała i roześmiała się. Wszystko mi jedno!
Pamiętam, napis na bramie cmentarza: Przyjdzie godzina, w której wszyscy, co są w
grobach, usłyszą głos jego *, dobrze wiedziałem, że wcześniej czy pózniej nadejdzie czas,
kiedy i ja, i Kicia, i jej mąż, i oficer w białym mundurze będziemy leżeć za ogrodzeniem pod
ciemnymi drzewami, wiedziałem, że obok mnie idzie nieszczęśliwy, poniżony człowiek
wszystko to wyraznie sobie uzmysławiałem, a jednocześnie niepokoił mnie ciężki, paskudny
strach, że Kicia wróci i nie będę mógł powiedzieć jej tego, co chciałem. Nigdy jeszcze myśli
wzniosłe nie łączyły się w mojej głowie tak mocno z najbardziej niską, zwierzęcą prozą, jak
tamtej nocy... Okropieństwo!
Znalezliśmy w pobliżu cmentarza woznicę. Dojechaliśmy do ulicy Dużej, gdzie mieszkała
matka Kici, odprawiliśmy woznicę i poszliśmy chodnikiem. Kicia cały czas milczała, a ja
patrzyłem na nią i złościłem się na siebie: Zaczynaj! To odpowiednia chwila! W dwudziestu
krokach od hotelu, w którym mieszkałem, Kicia zatrzymała się i rozpłakała.
Nikołaju Anastasyczu! powiedziała płacząc, śmiejąc się i patrząc mi prosto w twarz
mokrymi, błyszczącymi oczami. Nigdy nie zapomnę pańskiego współczucia... Jaki pan jest
dobry! Jakie zuchy z was wszystkich! Szlachetni, wielkoduszni, życzliwi, inteligentni Ach,
jak cudownie!
Widziała we mnie inteligentnego i światłego pod każdym względem człowieka, a na jej
mokrej, uśmiechniętej twarzy, wraz ze wzruszeniem i zachwytem, które wzbudzała u niej
moja osoba, był wypisany żal, że rzadko spotyka takich ludzi i że Bóg nie dał jej szczęścia być
żoną jednego z nich. Szeptała: Ach, jak cudownie! Dziecinna radość na twarzy, łzy, łagodny
*
Ewangelia wg św. Jana, 5, 28 (przyp. tłum.).
63
uśmiech, miękkie włosy przykryte chustką, i sama chustka, niedbale narzucona na głowę,
przypomniały mi dawną Kicię, którą chciało się pogłaskać jak kotkę...
Nie wytrzymałem i zacząłem głaskać jej włosy, ramiona, ręce...
Kiciu, no czego ty chcesz? mówiłem. Chcesz, żebym cię stąd zabrał? Zabiorę cię z
tego więzienia i zrobię szczęśliwą. Kocham cię... Pojedziesz ze mną, moja piękności? Tak?
Dobrze?
Na twarzy Kici pojawiło się zdumienie. Odsunęła się od latarni, pod której staliśmy, i
patrzyła na mnie dużymi przerażonymi oczami. Chwyciłem ją mocno za rękę i zacząłem
całować jej twarz, szyję, ramiona, zapewniając ją o miłości i obsypując przyrzeczeniami.
W sprawach miłosnych klątwy i przyrzeczenia stanowią konieczność wprost fizjologiczną.
Nie można się bez nich obejść. Nieraz wiesz, że kłamiesz i że obietnice tu na nic, a jednak
przyrzekasz i obiecujesz. Zaskoczona Kicia cofała się cały czas do tyłu i patrzyła na mnie
dużymi oczami...
Nie trzeba! Nie trzeba! szeptała, odpychając mnie rękami.
Mocno ją objąłem, a ona nagle histerycznie się rozpłakała i na jej twarzy pojawił się ten
sam bezmyślny, tępy wyraz, jaki miała w altance... Nie pytając ją o zgodę i nie dopuszczając
do głosu, pociągnąłem ją siłą do hotelu... Była osłupiała i nie chciała iść, więc wziąłem ją pod
rękę i prawie poniosłem... Pamiętam, kiedy wchodziliśmy po schodach na górę, jakiś
jegomość z czerwonym otokiem ze zdziwieniem popatrzył na mnie i ukłonił się Kici...
Ananjew zaczerwienił się i zamilkł. Przeszedł się w milczeniu wokół stołu, podrapał się z
rozdrażnieniem w tył głowy i kilka razy nerwowo wzruszył ramionami jakby poczuł chłód na
swych szerokich plecach. Zrobiło mu ciężko i wstyd od tych wspomnień...
Niedobrze! powiedział, wypijając szklankę wina i potrząsając głową. Mówią, że
przed każdym wykładem o kobiecych chorobach radzą studentom medycyny, żeby zanim
rozbiorą i zbadają chorą kobietę, przypomnieli sobie, że mają matkę, siostrę, narzeczoną... Ta
rada przydałaby się nie tylko medykom, ale każdemu, kto ma w swoim życiu styczność z
kobietami. Teraz, kiedy mam żonę i córkę, jak ja rozumiem tę radę! Jak rozumiem, Boże
[ Pobierz całość w formacie PDF ]