[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wej galabii, stawiając torbę na drewnianej ławie.  Nie wolno wkładać butów, zanim się
nie sprawdzi, czy w środku nie ma skorpiona.
 Tak, wiem. A kobry?
Chłopiec wyszczerza olśniewające zęby.
 Jusuf utłukł największe. To pustynia, memsahib...
Wiedziała o tym. Czuła ją. Pustynia pachnie mieszaniną roztartych minerałów i za-
duchem włoskiego kopru. Jej woń zmienia się w zależności od pory dnia.
 Umyję się tylko i wyjdę.
100
 Zaraz lunch, memsahib. Właśnie walą w żelazo. Przyjdą robotnicy.
Zaciąga za chłopcem klapę namiotu. Rozbiera się i myje, czując, jak wraca życie. Ale
cały czas ma kulę w zasięgu wzroku. W szerokich płóciennych spodniach, wysokich
skórzanych butach, bawełnianej koszuli w kolorze piasku i korkowym hełmie odszu-
kuje archeologów. Wchodząc do namiotu, kątem oka dostrzega daleką postać Araba na
wielbłądzie. I drugiego na koniu. Stoją obaj w oślepiającym słońcu na wzgórzu, które
wygląda jak jedna z nadmorskich wydm.
 Jutro odwalamy najcięższy głaz  mówi Aurelia Levy świetną arabszczyzną. Jej
biała, tym razem bez cienia błękitu, głowa góruje nad stołem. Siedem par oczu spo-
czywa na Agacie.
 Witam. Profesor telegrafował, że przylecicie... że przylecisz  poprawia się.
 Przedstawiam ci naszych inżynierów i architektów. Jacques a znasz.
Trever krzywi usta. W dusznym, pomimo elektrycznych wiatraków, pomieszczeniu
unosi się tajemnica. Cicho brzęczy agregat.
Agata nie zmrużyła oka. Trzymając w dłoni chłodne szkło, zastanawiała się, co zrobi.
No, nie wiem. Tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, po co przywiozłam tu  Pawie
oko . %7łeby je pokazać mumii? %7łeby je oddać? A może zatrzymać? Zciana namiotu fa-
luje. Serce Agaty zamiera. Nie, to tylko cień Araba. Pilnują. Ciekawe, kiedy się rzucą ni-
czym oszalałe erynie, by rozerwać mnie na kawałki, a potem wyrywać sobie z rąk błę-
kitny diament? Kto z nich zwycięży? Samantha, Aurelia czy milkliwy Trever? Jakie to
szczęście, że słońce wschodzi o czwartej zero trzy.
Jednak zapadła w krótki sen. Ale nie przyniósł ukojenia. Znił jej się JFK, jego ramio-
na, kremowa pościel na największym łóżku świata w hotelu Salvattore nad włoskim je-
ziorem. Brakowało jej tego. Chciała mieć swojego mężczyznę, któremu mogłaby zaufać.
Nie był nim, niestety, JFK.
 Niech piekło pochłonie wszystkich Kellerów!  wysapała w mokrą poduszkę,
a raczej coś na kształt wałka, co tę poduszkę udawało.
Stacja archeologiczna miała własny agregat, radia na baterie i osprzęt wartości kilku-
nastu milionów dolarów. Nad dziurą wśród skał czuwali inżynierowie z Niemiec i Bel-
gii. Trzeba było podnieść potężny kamienny głaz, który obsunął się przez wieki. To pod
nim, zgodnie z wcześniejszymi pomiarami, znajdował się grób.
 Nie spodziewajcie się niczego w rodzaju sarkofagu  mówiła zdenerwowana
Aurelia.  To nie Egipt. Królowa umarła w drodze do swego kraju.
Potężny dzwig opuścił ramię w czarną, a raczej czarno-srebrną, otchłań.
Agata leżała na skraju płyty. Pod nogami i brzuchem czuła ciepłą powierzchnię
kwarcytu. Dzwig ostrożnie uniósł płaski, pożyłkowany kamień. Na jego powierzchni
widać było głęboki ryt w kształcie, który znała. Nierównej długości ramiona pięcio-
101
kątnej gwiazdy z dłuższym ogonem, niczym słynna kometa Halleya. Taka sama uda-
wała w kryształowej kuli szklaną grotę dla małej dziewczynki w ludowej sukience i kap-
turku.
 Stop!
Runęli w dół, ślizgając się po gładziznie skał. Trójka archeologów pochyliła się nad
brunatnym szkieletem. Kości były nienaruszone. Czaszka z kępą czarnych, dobrze za-
chowanych włosów. W suchym powietrzu i piasku przetrwały kawałki szat, dziergane
złotą nicią. Długie kości ud i ramion. Bilqis musiała mieć prawie dwa metry wzrostu.
Mówi o tym Salomonowa  Pieśń nad pieśniami .
 To ona! Największe odkrycie końca dwudziestego wieku!  głos Samanthy
ginie w tumulcie, jaki robią arabscy robotnicy. Cieszą się, bo praca zbliża się do końca.
Pieniądze, duże pieniądze, są w zasięgu dłoni.
 Niczego nie dotykać! Proszę niczego nie dotykać! Nie ruszać nawet centymetra
tkaniny, dopóki wszystko nie zostanie sfotografowane, narysowane i obmierzone.
Takie są prawa. Odkrycie na miarę grobu Tutenchamona. Schodzi fotograf. Prosi
wszystkich o opuszczenie ciasnej przestrzeni. Jego jasne jak słoma włosy przesłaniają
Agacie widok. Nieostrożnie klęka i w tej samej chwili słyszy cieniutki brzęk rozbijanego
szkła. Czuje, że zamiast kuli w kieszeni ma okruchy. Tak, kula, nie ze szkła, lecz z krysz-
tału, rozpada się od nagłego uderzenia na milion drobinek. I jeden duży odłamek. Agata
sięga do kieszeni. Na dłoni lśni błękitny kamień. A wokół poczerniałe pod wpływem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl