[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ry właśnie podnosił coś z pobocza szosy. Podeszłam do niego i zobaczyłam, że
znalazł okropnie brudną szmatę, związaną ciasno w nieduże, okrągłe zawiniątko.
Kiedy rozdarł przegniły materiał, prosto w ręce wypadł mu zwitek banknotów.
Studolarówki. Na oko dwa albo i trzy tuziny.
 Odłóż to!  syknęłam szeptem.
On jednak wepchnął pieniądze do głębokiej kieszeni w spodniach.
 Nowe buty  odparł szeptem.  Porządne. I wiele innych rzeczy. Potrzeba
ci czegoś?
Obiecałam wcześniej, że sprawimy mu nowe buty, gdy tylko trafimy na godny
zaufania sklep. Te, w których chodził, były kompletnie zdarte. Ale teraz zaświtał
mi nowy pomysł.
 Jeżeli wystarczy  syknęłam  kup sobie broń, a ja kupię ci buty. Masz
kupić pistolet!
Zostawiając go z jego zdziwieniem, zwróciłam się do reszty:
 Nic się nikomu nie stało?
Na szczęście nie. Dominic odzyskał już humor i jechał sobie na maminych
plecach, bawiąc się jej włosami. Zahra poprawiała swój plecak, a Travis poszedł
kawałek do przodu i przyglądał się jakiejś małej osadzie widocznej przed nami.
Wędrowaliśmy przez rolniczą krainę. Od wielu dni mijaliśmy jedynie małe,
obumierające miasteczka, niszczejące przydrożne osiedla i farmy, niektóre jeszcze
doglądane, inne opuszczone i zarastające chwastami.
Podeszliśmy do Travisa.
 Pali się  wyjaśnił, gdy się z nim zrównaliśmy.
187
Położony na stoku opadającego w dół zbocza dom dymił z paru okien naraz.
Ciągnący autostradą ludzki strumień już zaczął zawijać w tamtą stronę. Kroi się
nieszczęście. Właścicielom płonącego obejścia może uda się ugasić pożar, lecz
i tak grozi im plaga szabrowników.
 Odejdzmy stąd  powiedziałam.  Tutejsi mieszkańcy są jeszcze silni,
na pewno nie obejdzie się bez walki.
 Moglibyśmy wyszperać parę przydatnych rzeczy  zaoponowała Zahra.
 Nic takiego, za co warto by oberwać kulkę  odpowiedziałam.  Idzie-
my!
Ruszyłam pierwsza, prowadząc ich dalej od maleńkiej osady. Już prawie ją
minęliśmy, gdy zaczęła się strzelanina.
Razem z nami pozostało na szosie jeszcze trochę ludzi, jednak większość zbie-
gła w dół, żeby ukraść, co się da, w walczącej z pożogą wiosce. Motłoch z pew-
nością nie ograniczy zainteresowania do jednego płonącego domu i wszyscy inni
gospodarze też będą musieli stanąć w obronie swojej własności.
Z tyłu za nami odezwały się najpierw pojedyncze strzały, pózniej usłyszeliśmy
nierówne trzaski broni obu stron, które na koniec przeszły w charakterystyczny
jazgot broni maszynowej. Przyspieszyliśmy, z nadzieją, że zdążymy znalezć się
poza zasięgiem jakiejkolwiek pukawki, zanim ktoś zechce wziąć nas na cel.
 Cholera!  zaklęła szeptem Zahra, dotrzymując mi kroku.  Powinnam
przewidzieć, że tak się skończy. Ludzie, którzy żyją na takim głuchym zadupiu,
nie mogą być tchórzliwymi słabeuszami.
 %7łeby nie wiem, jak byli twardzi, tego dnia chyba nie przeżyją  powie-
działam, oglądając się za siebie.
Nad wioską kłębiło się już znacznie więcej dymu, w dodatku w kilku punk-
tach naraz. Z oddali niosły się przytłumione wrzaski i krzyki, przebijając się przez
nieustanną kanonadę. Głupie miejsce na niewielką niczym nieosłoniętą osadę. Po-
winni ukryć swoje domy gdzieś daleko w górach, gdzie przypadkiem mogłoby je
wypatrzyć co najwyżej paru obcych. Lekcja warta zapamiętania. W tej chwili tym
biedakom pozostało tylko zabrać kilku napastników ze sobą na tamten świat. Jutro
ci, którzy przeżyją pogrom, będą już na szosie, niosąc na plecach ocalone resztki
dobytku.
Gdyby za sprawą trzęsienia ziemi nie wybuchł pożar, nie sądzę, by komukol-
wiek z wędrującej autostradą ciżby zaświtało w głowie, aby napaść tak kupą na
tamtą wioskę. Jedno nieszczęście pociągnęło za sobą następne. Widząc pożar, sza-
brownicy uznali, że mają prawo doszczętnie spustoszyć osadę. Strzelanina pewno
wystraszyła paru, kilkoro zginęło albo odniosło rany, ale to tylko musiało pod-
judzić resztę. Decydując się osiąść na tak niebezpiecznym pustkowiu, osadnicy
powinni zbudować jakieś trudne do sforsowania umocnienia obronne  założyć
linię ładunków zapalających lub wybuchowych albo coś w tym rodzaju. Tylko siła
tak potężna, tak niszczycielska i działająca z zaskoczenia, byłaby zdolna zniechę-
188
cić napastników, wywołać panikę silniejszą niż chciwość, która ich tu przywiodła.
Jeśli osadnicy nie mieli materiałów wybuchowych, powinni od razu złapać dzieci
i gotówkę i wiać, gdzie pieprz rośnie, kiedy tylko zauważyli zbliżającą się hordę.
Przecież znali okoliczne wzgórza o niebo lepiej niż pochodzący z daleka tuła-
cze. Dużo wcześniej powinni zadbać o dobre kryjówki albo  jeżeli nawet nie
pomyśleli o tym  powinni się rozproszyć, zapaść pod ziemię gdzieś w górach
i przeczekać, aż szabrownicy skończą łupić ich domy. Niestety nic takiego nie
zrobili. Teraz kłębiły się za nami wielkie i gęste chmury dymu, bez wątpienia
ściągając nowe tabuny szperaczy.
 Cały świat oszalał  powiedział ktoś obok mnie.
Nim się odwróciłam, już wiedziałam, że to mężczyzna z obładowanym sa-
kwami wózkiem. Trochę zwolniliśmy, popatrując za siebie, i teraz nas dogonił.
On też nie miał zamiaru plądrować maleńkiej wioski. Nie sprawiał wrażenia sza-
brownika. Wprawdzie ubranie miał brudne i zwyczajne, ale dobrze na nim leżało
i było prawie nowe. Dżinsy zachowały jeszcze ciemnoniebieski kolor, a nogaw-
ki trzymały zaprasowane kanty. Przy czerwonej koszuli z krótkimi rękawami nie
brakowało ani jednego guzika. Na nogach miał drogie turystyczne buty, a jego
fryzura nosiła ślady strzyżenia u drogiego fryzjera. Skąd ktoś taki wziął się na
szosie, pchając jakiś wózek? Bogaty nędzarz  czy może raczej zubożały bo-
gacz. Ciemna, przetykana siwizną broda; krótka, ale gęsta. Dalej podobał mi się
tak samo, jak wówczas, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Zabójczo przystojny
starszy pan.
Czy świat naprawdę oszalał?
 Czytałam  podjęłam rozmowę  że to mu się zdarza co trzydzieści,
czterdzieści lat. Cała trudność polega na tym, żeby dożyć, aż wróci mu rozum.
Chciałam błysnąć wykształceniem, pochwalić się, że pochodzę z dobrego do-
mu, ale moje wymądrzanie się nie zrobiło na starszym panu żadnego wrażenia.
 Ostatnia dekada dwudziestego wieku wydawała się zwariowana  podjął
 ale ludzie byli jeszcze zamożni, więc nie działo się aż tak zle. Chyba nigdy
jeszcze nie nastały gorsze czasy niż te. Ci dzisiejsi ludzie, te zwierzęta. . .
 Nie rozumiem, jak można robić coś takiego  wtrąciła się Natividad. 
Szkoda, że nie mamy jak zawiadomić policji  jakakolwiek tu jest. Ci gospodarze
powinni zadzwonić.
 Nic by to nie dało  powiedziałam.  Nawet gdyby policja przyjechała
dzisiaj, a nie jutro, byłoby tylko więcej trupów.
Szliśmy dalej w towarzystwie nieznajomego. Sprawiał wrażenie, że jest z te-
go zadowolony. Mógł zostać w tyle albo nas wyprzedzić, bo przecież nie mu-
siał dzwigać swojego bagażu. Na szosie mógł z łatwością przyspieszyć. A jednak
chętnie trzymał się z nami. Gawędząc, wymieniliśmy uprzejmości. Dowiedzia-
łam się, że nazywa się Bankole: Taylor Franklin Bankole. Okazało się, że oboje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl