[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ograniczył się do wysłuchania sprawozdania lekarza, nie tknął przygotowanej kolacji i
zamknął się w swoim pokoju. Teraz wiedział, że już wszystko skończone.
Jutro z rana Feliksiak złoży doniesienie policji i pozostanie tylko jedno:  samobójstwo...
Może to najlepiej, może to i najmądrzej. Na cmentarzu jest tak pogodnie i cicho... i do-
prawdy nie ma po co upierać się przy życiu, kilka lat dłużej czy krócej... Przy takim życiu, w
którym przecie nie zostaje nikt, zupełnie nikt...
W pokoju było zimno. Krzysztof otulił się kołdrą i czuł spływające po twarzy łzy:
 Pawle, Pawle  szeptał, starając się zdusić swój głos i nie dosłyszeć jego brzmienia 
Pawle, gdybyś mógł dać mi chociaż odrobinę, chociaż mgnienie szczęścia... O ileż łatwiej
wówczas byłoby umrzeć... Nie, to nieprawdopodobne, by powstało jakieś istnienie, którego
celem było stać się fragmentem brudu świata, to niemożliwe, by wyzuto je z wszystkich praw
człowieka!... Boże! Przecież we wszystkim jest cel i logika. Czyż nie mam nic do spełnienia!
Przejść pustką i być pustką, beztreściwym cierpieniem, nienagrodzonym ani jednym promy-
kiem światła... To nieprawda! To niemożliwe!...
A jednak rzeczywistości nie można było wymazać. Krzysztof nie pamiętał słów Feliksiaka,
nie pamiętał nawet kwoty, o jaką mu chodziło, lecz był pewien jednego: za żadne skarby
świata nie da się wciągnąć w bagno.
Raczej śmierć. Raczej kula rewolwerowa, która przeszyje mu mózg, przeniknie do centrów
życia. Ciało zesztywnieje i zacznie się jego rozkład. Rozsypie się w szary pył, połączy się z
ziemią. Nicość. Nicość, która teraz jest jeszcze jędrnym, wysmukłym ciałem dziewczęcym,
nienasyconym, głodnym, spragnionym, żywym kłębowiskiem palących uczuć, nie wydoby-
tych porywów...
A jednak musi zobaczyć go bodaj raz jeszcze. Musi raz jeszcze dotknąć jego ręki. Potem
niech się dzieje co chce.
Za drzwiami rozległy się ciche kroki i po chwili pukanie do drzwi.
 Krzysiu, dziecko moje  ledwie dolatywał głos  otwórz, to ja...
 Czego mama chce  po pauzie odezwał się Krzysztof.
 Otwórz, dziecko, proszę cię, zaklinam  klamka poruszyła się niecierpliwie.
42
Krzysztof wstał, odkręcił klucz w zamku i uchylił drzwi:
 Niech mama idzie do łóżka  powiedział w ciemnię, w której nie mógł odróżnić sylwetki
pani Teresy.
Jednocześnie uczuł na ręku dotyk dłoni i cofnął się. Opanowała go litość i pogarda. Chciał
przytulić matkę i mówić do niej najserdeczniejszymi słowami, lecz równie silnie pragnął rzu-
cić jej w twarz najbardziej haniebne słowa wstrętu i potępienia.
 Dziecko moje jedyne  w ciemności drobne, zimne ręce odszukały ramię Krzysztofa.
Objął matkę i po omacku doprowadził do łóżka.
 Niech się mama uspokoi  powiedział podrażnionym tonem  jest noc. Trzeba spać.
Mama jest osłabiona i nie dba o swoje zdrowie.
 Wiedziałam, że nie śpisz, i przyszłam...
 Całkiem niepotrzebnie.
 Musiałam  pani Teresa kurczowo chwyciła Krzysztofa za rękę  musiałam. Zjawił się
Karol  szept staruszki stał się uroczysty  zjawił mi się jego duch i powiedział: idz do dziec-
ka swego i ochroń je, bo wisi nad nim nieszczęście.
Zapanowała cisza. Na usta Krzysztofa cisnęły się słowa bezlitosne, chłoszczące, niena-
wistne. Wstał i zapalił światło:
 Odprowadzę mamę do łóżka. Trzeba spać.
 Ja nie zasnę  potrząsnęła głową pani Teresa.
 Ale ja muszę zasnąć. Ja mam jutro robotę od rana. Może mamę to przekona  szorstko
odpowiedział Krzysztof.
Staruszka spojrzała nań przestraszonym, półprzytomnym wzrokiem i nic nie odrzekła. Za-
prowadził ją do sypialni, ułożył i wyszedł, lekko trzasnąwszy drzwiami.
Całą noc spędził bezsennie. Przed wschodem słońca wziął zimną kąpiel, ubrał się i z szu-
flady wydobył mały browning. W magazynie brakowało trzech ładunków. Uzupełnił brak i
wsunął broń do kieszeni właśnie w chwili, gdy Karolina przyniosła śniadanie. Wypił herbatę i
wyszedł do fabryki. W myśli obliczał, że Feliksiak zrobi doniesienie dopiero około godziny
dziesiątej. Jeżeli powie, że uprzedził Krzysztofa o tym, aresztowania można się spodziewać
jeszcze dzisiaj.
Warsztaty już były w ruchu. Przechodząc obok hal widział drżące w biegu pasy transmisyj.
Wszystkie z niezmordowanym pośpiechem pędziły wciąż w górę... Gdyby obdarzyć je świa-
domością, wierzyłyby w celowość swego ruchu dla siebie samych. A zerwanie się byłoby dla
nich śmiercią. Czymże właściwie jest śmierć, jeżeli nie przerwaniem bezcelowego ruchu?...
Każdemu z ludzi zdaje się, że ma on do wypełnienia niesłychanie ważną rolę. Ważną nie dla
ogólnego systemu zbiorowego życia, lecz dla siebie. Złudzenie...
Spotykani robotnicy kłaniali się dzisiaj jakoś życzliwiej i serdeczniej. W ten sposób wyra-
żali mu współczucie z powodu śmierci ojca. W korytarzu panował niezwykły ruch. Z niewia-
rygodną szybkością przetoczył się główny buchalter, jakiś urzędnik wyleciał pędem z sekreta-
riatu, wozny krzyczał coś przez okienko do kasy, na środku Holder i jedna z maszynistek go-
rączkowo zbierali rozsypane papiery. Na wszystkich twarzach można było od pierwszego
rzutu oka odczytać ożywienie, niepokój i jakby radość.
 Co się stało?  zapytał Krzysztof, zatrzymując jednego z woznych.
 Pan naczelny dyrektor przyjechał, panie dyrektorze!
Krzysztofowi krew uderzyła do głowy. Po prostu stracił przytomność. Nie spostrzegł zdu-
mienia woznego, nie słyszał nawet własnego głosu. Wiedział tylko, że krzyknął i że się zato-
czył. W następnej sekundzie wpadł do gabinetu. Nie mógł złapać oddechu: przy biurku stał
Paweł, wysoki, silny, uśmiechnięty. Z jego postaci, spojrzenia, z rysów twarzy zdawało się
płynąć coś uspokajającego, pewnego, bezpiecznego.
I nagle Krzysztof poczuł, że jest bezsilny, że nie wie, co ma zrobić. Jakżeby pragnął rzucić
się Pawłowi na szyję, znalezć się pod osłoną jego mocnych rąk, przestać być sobą, po prostu
43
odetchnąć z ulgą, powierzyć mu wszystkie swoje rozpacze, swój los, swoje życie, wszystko...
Lecz stał wciąż nieruchomy pod ścianą, a kolana tak mu drżały, że nie mógł zrobić ani jedne-
go kroku.
Paweł podszedł pierwszy i wyciągnął rękę. Krzysztof był zbyt nieprzytomny, zbyt wzru-
szony, by spostrzec wzruszenie Pawła. Czuł swoją rękę w jego szerokiej dłoni ukrytą, niemal
zagubioną.
 Przyjechałeś...  powtarzał  przyjechałeś...
 Nie mogłem wcześniej. Depesza dopędziła mnie w drodze. Miałeś pewno dużo kłopotu z
pogrzebem. Jakże się miewa stryjenka?
 Jak to dobrze, że przyjechałeś  powiedział Krzysztof, patrząc mu wciąż w oczy.
Nie myślał teraz, że przyjazd Pawła może mu dopomóc do rozwikłania wielu trudności. Po
prostu sama jego obecność sprawiała tak wielką radość, że na jakiekolwiek myśli nie było
czasu, nie było miejsca. Paweł był w grubym szarym podróżnym ubraniu. Widocznie wprost
z dworca przyjechał do fabryki. Nic się nie zmienił, tylko w jego uśmiechu było jakby więcej
swobody i tej wiary w siebie, która zeń tak sugestywnie promieniowała.
 Jakże się miewa twoja matka?  powtórzył Paweł.
 yle  krótko odpowiedział Krzysztof i posmutniał od razu.
 A czy z mojej kochanej rodzinki był kto na pogrzebie?
 Tak. Wszyscy. Nita nawet odwoziła mamę do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam123.opx.pl