[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szydło, używane zapewne przy reperacji butów oraz uprzęży; podobiznę zdumiewająco ładnej
Meksykanki o powłóczystym spojrzeniu, z różą w ustach; wreszcie zwitek banknotów, które szeryf
przeliczył na miejscu. Było tego trzy tysiące siedemset osiemdziesiąt dolarów.
Ogromna apaszka z dobrego jedwabiu.
Bibułka do robieniu papierosów.
Zapałki w stalowym, nieprzemakalnym pudełku. Dobry scyzoryk o trzech ostrzach. I inne drobiazgi.
Wypisałem listę tych przedmiotów nie dla ich ważności, bo nie wszystkie były ważne, lecz dlatego,
że w owej chwili wydały mi się wymownymi przyczynkami do charakterystyki Scorpia. Poza tym
chwila była uroczysta: zamknięcie dziesięcioletniego okresu niepewności, wyczekiwania i walki,
wyroku śmierci na Scorpia. Spokój, z jakim ci trzej rozmawiali, nie zamydlał mi oczu. Rozumiałem,
co się w nich działo.
Jednak więcej się oglądałem na ciemne zarośla i skały niż na nich. Spodziewałem się, że lada
moment wypadnie na nas zbrojna banda Bensonów, nie-Bensonów...
- Powiedz mi, Scorpio - rzekł Dexter do wroga tonem bynajmniej nie wrogim - powiedz, dlaczego
opowiedziałeś mi tak dokładnie, coś robił w noc rzezi?
- Dlatego, że przeczułem twoją podejrzliwość - od razu na szlaku - i chciałem cię zbić z tropu.
Udało mi się!
- Czy te pieniądze to zaliczka na moją głowę? - Meksykanin wzruszył ramionami.
- Nic więcej nie powiem. Może mnie zabijesz, a może oddasz szeryfowi. W każdym razie nie ma
powodu, żebym gadał. Jeżeli stanę przed sądem, małomówność będzie dla mnie korzystna.
- Scorpio, ty naprawdę łudzisz się, że uratujesz życie?
127
- Nadzieja jest jak plewy - odparł Meksykanin. - Dostać jej za tani grosz! Niejeden przeżył
srogą zimę na samej nadziei. Dlaczegóż ja nie miałbym się łudzić?
- Bo mamy przeciwko tobie twoje własne słowo.
- Jakie słowo? Opowiadałem baśnie, a wyście słuchali. Nie możecie dowieść, że jestem Scorpio.
Przysięgniecie, że się przyznałem. Ja przysięgnę, że nic podobnego nie miało miejsca. Ot co!
Przysięgli mogą równie dobrze uwierzyć waszym zapewnieniom jak mojej twarzy. Zresztą przyjaciół
mi nie zabraknie.
- Prawda, Bensony, Crowelle i inni staną za tobą. No, tak, możesz na nich liczyć. Ale co powiesz...
panie Dean, spisałeś pan jego zeznania?
Ogólne zaciekawienie skierowało się na moją osobę. Wyjąłem z zadowoleniem swój notes i przy
blasku ognia odczytałem wszystko, co napisałem, pod koniec przerywając co chwilę z powodu
nieczytelnego pisma.
Gdy skończyłem, Dexter powiedział:
- Widzisz, Scorpio. Od tego się nie wykłamiesz!
- Naprawdę? Ech, bracie, bez mego podpisu ta bazgranina niewarta funta kłaków.
- Słuszna uwaga - wtrąciłem mimo woli.
- Dexter, mógłbyś go poprosić, żeby się podpisał? - zapylał szeryf.
Charlie z twarzą nagle kurczowo wykrzywioną odpowiedział:
- Zostawcie go ze mną samego dziesięć minut, zobaczycie. Szeryfie nie ma się co uśmiechać.
Szeryf potrząsnął głową.
- Nie, synku. Ten człowiek jest moim więzniem. Wolałbym go powierzyć wygłodzonemu tygrysowi
niż tobie. Nie, nie wypuszczę Scorpia spod opieki.
Książę Charlie zaczął się przechadzać tam i z powrotem. Scorpio mądrze się postawił. Sąd musiałby
się odbyć w Dolinie, a tam wpływ jego protektorów zaważyłby na sumieniach przysięgłych. Fakt, że
go pochwyciliśmy, nie miał właściwie znaczenia. No, może niezupełnie, bo skoro by się okazało, że
to naprawdę Scorpio, a mój protokół był wcale nie do pogardzenia, to mogło dojść do linczu.
Jednak Charlie nie cieszył się z udanego polowania. Obecność szeryfa gasiła jego triumf.
Rozpatrując sytuację wszechstronnie, wyrwałem się:
- Charlie, co byś powiedział na kompromis? Zwrócił się ku mnie ostrym półobrotem.
- Wiem, wiem! Czyż nie widzisz, że nad tym się głowię?
128
XL. NOWY PLAN
Niesamowity to był obraz: my czterej w ciemnościach wokół dogasającego czerwonego ogniska,
które już nie oświetlało naszych twarzy, ukazując nas sobie nawzajem jedynie w postaci mrocznych
sylwetek. Jeszcze dziwniejsza od obrazu była rozmowa, a bardziej dziwne od rozmowy nasze
uczucia.
Ujęliśmy słynnego mordercę. Aotr był w naszych rękach bezbronny. Prawo było po naszej stronie.
Lecz to samo prawo broniło go przed nami. W razie sprawy sądowej przysięgli mogli go uniewinnić.
Jednym słowem ujęcie Scorpia nie przyniosło nam nic prócz prawdy, Przez jakiś czas siedzieliśmy
leniwie, gawędząc o rzeczach nieważnych.
Zapytaliśmy na przykład szeryfa, jak trafił na trop Scorpia. Scorpio sam był tego mocno ciekawy. Ale
szeryf tylko się śmiał, nie odpowiadając.
Raptem Charlie zawołał:
- Ech, szeryf natknął się na Scorpia, jadąc za mną!
Szeryf, śmiejąc się, przyznał, że tak w istocie było. Cudowny na pozór spryt okazał się prostą rzeczą.
Szeryf ciągnął za Dexterem, rozumiejąc że prędzej czy pózniej Scorpio zechce rozprawić się z nim,
tak jak rozprawił się z Ansonem.
Następnie pytaliśmy Scorpia, dlaczego znaczył czoła swych ofiar. Ale Meksykanin milczał,
zwiesiwszy głowę, jak gdyby zatopiony w zadumie.
O! miał się w czym zatapiać ten zbrodniczy człowiek, ten srogi obłąkaniec!
Nie pojmowałem, jak taki człowiek mógł się rozdzielać we własnej świadomości na dwie istoty, w
rodzaju Jekylla i Hyde a, jedną dobrą lecz słabą, drugą podłą i potężną.
Wściekłość mnie ogarnęła, że mamy go w swojej mocy, a nic z nim nie możemy zrobić, wbrew
dowodom, wbrew przekonaniu. Ta wściekłość natchnęła mnie myślą, że moglibyśmy zrobić czarta
użytek wbrew jego woli.
Wziąłem księcia na stronę.
- Charlie, wiesz, może ja bym znów pojechał do Bensona! Mój młody przyjaciel zaśmiał się cicho.
- Przyjacielu, zostawiłbyś dla nas jakieś dowody?
- To on by mnie zamordował z rozmysłem?
- Człowieku, jeszcze wątpisz? Nie rozumiesz, co to za zbrodnicza dusza?
- Jednej rzeczy trzeba, żeby go unieszkodliwić
- Jakiej?
129
- Podpisu Manuela Scorpio pod tym oto protokółem.
- To niewiele. Winszuję przenikliwości, panie Dean.
- Dziękuję, Charlie. Proszę cię, wstrzymaj się jeszcze z szyderstwem.
- Ja nie szydzę, przyjacielu.
- Powiedziałem, że potrzeba mi podpisu Scorpia, nie powiedziałem, że własnoręcznego.
Zrozumiał.
- A, żeby sędziego wprowadzić w błąd.
- Właśnie.
Zwietna myśl, ale jak tu dostać próbkę jego pisma?!
Zaczęliśmy go nagabywać, ale on już odszedł w głębie swych myśli tysiące mil i nie chciał
wrócić. Patrzył tylko na nas swymi strasznymi, czerwonymi od ognia oczami i milczał.
- Charlie, czy za twoich dziecinnych lat Scorpio mówił ci, że był w szkole?
- Nie przypominam sobie, żeby w ogóle wspominał o szkole. Może wcale nie chodził...
Czekaj pan! Może nawet nie umie się podpisać. Dużo ludzi nie umie się podpisać.
Tu Charlie poprosił o notes i przy nieco rozdmuchanym ognisku pisał na ostatniej stronicy wiecznym
piórem. Gdy mi pokazał co napisał, zdumiałem się. Na białej kartce widniał podpis Manuela
Scorpia, nie płynny i zamaszysty, lecz krzywy, niepewny, wypisany pracowicie litera po literze, istna
gryzmoła niewprawnej, dziecinnej ręki.
- Połknęliby to? - zapytał.
- Jeżeli widzieli kiedy jego pismo, to nie. Jeżeli nie widzieli, powiedzą, że to jego podpis.
Jeżeli nam się podpisał raz - tak będą rozumowali - to znak, że się załamał, że się podpisze pod czym
każemy, że będzie gotów świadczyć przeciwko nim. O to panu przede wszystkim chodzi,
nieprawdaż?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]