[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stary człowiek o wyglądzie wieśniaka podszedł do Weroniki.
- Czy pani mnie pamięta?
- Mój Boże, nie wiem - powiedziała. - Zdaje się...
- Pan major wstał kiedyś w nocy i zawiózł moją synową do szpitala - powiedział stary. -
Wiem, co się stało z panem majorem.
Nie odpowiedziała; widziałem tylko, że zbladła, a ten stary człowiek począł zdejmować
ze swojej szyi krzyż z łańcuszkiem. Trwało to długo, a ja patrzyłem na jego czarne i od
reumatyzmu poskręcane ręce. Zdjął wreszcie łańcuszek i podszedł do niej; widziałem, iż
chciała się cofnąć, ale nie zrobiła tego; ona także patrzyła na jego czarne dłonie i wyglądała
jak ktoś dotknięty przez płaza. Skończył był wreszcie i ten zwyczajny chłopski krzyżyk
wisiał na jej szyi.
- Niech im Pan Bóg wybaczy - powiedział.
Chciałem podejść, lecz nie zdążyłem: zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w twarz.
Wróciłem do Wrocławia i po południu poszedłem napić się kawy. Samochód postawiłem
pod oknem mojego doktora i piechotą poszedłem do restauracji Monopol". Wciąż jeszcze
gorąco było i idąc do restauracji zatrzymałem się i patrzyłem na robotników reperujących
jezdnię; ich ciężkie ramiona lśniły od potu. Jeden z nich pił piwo wprost z butelki; zobaczył
mnie, otarł szyjkę i podał mi flaszkę. Wypiłem łyk i oddałem mu butelkę; nie po-
wiedzieliśmy ani słowa do siebie i ruszyłem dalej.
59
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
Wszedłem do restauracji i skierowałem się wprosi do baru, było tam cicho i chłodno, i
dwóch tylko ludzi siedziało przy stoliku; Wuj Józef i jego ordynans. Nie bardzo wiedziałem,
z czego ten ordynans żyje i przypuszczam, że nikt tego nie wiedział. Myślałem, iż załatwiał
jakieś ciemne sprawy i utrzymywał Wuja Józefa. Rozmawiali o czymś, a ja przystanąłem z
boku.
- Czego się napijemy, Bronek? - zapytał Wuj Józef. - Wiśniówki, panie mecenasie.
- Myśl dobra. A co wezmiemy na zakąskę? - Sałatę śledziową, panie mecenasie.
- Sałatę śledziową do wiśniówki?
- Na befsztyk za gorÄ…co.
- Sałatę śledziową do wiśniówki - powiedział Wuj Józef nie wierząc sobie. - Won od
mojego stolika. Za piętnaście minut możesz wrócić.
- Tak jest, panie mecenasie - powiedział ordynans. Wstał i odszedł.
Podszedłem do Wuja.
- Siadaj - powiedział Wuj Józef. - Chcesz się napić wiśniówki?
- Za wcześnie. Proszę o kawę.
Barman podał nam kawę i kieliszek wiśniówki.
- Byłem parę dni temu u ciebie - powiedziałem. - To wtedy, kiedy poszedłeś inkasować
pieniądze za pianino. Znam kogoś, kto czeka na ciebie. Już od wielu dni jesteś w drodze.
WidzÄ™ to po twojej twarzy.
- I cóż z tego, że wyszedłem na parę dni - powiedział Wuj Józef z rozdrażnieniem. -
Mojżesza gnano przez pustynię lat czterdzieści, ale i on nie doszedł. Ukazano mu tylko
ziemię, ku której szedł, i powiedziano: Tać jest ziemia, którąm przysiągł Abrahamowi,
Izaakowi i Jakubowi, mówiÄ…c: «Nasieniu twemu oddam jÄ…; pokazaÅ‚em jÄ… oczom twoim, ale
ty do niej, nie wejdziesz..." Czymże jest to pianino i parę dni wobec wizgi tej sprawy? A
zresztą czas jest ideą, którą zajmują się głupcy. Ważne jest tylko najbliższe pięć minut, w
czasie których nie wiadomo, co z sobą począć.
- Zawstydzasz mnie jak zwykle - powiedziałem. - Teraz napiję się z tobą wiśniówki.
Patrzyłem na Wuja Józefa, który nie zmienił się nic; wychudł nieco i bruzdy na jego
pięknej twarzy pogłębiły się nieco. I był jak zwykle wykwintny: ciemnopopielate ubranie,
biała koszula i czarny krawat.
-.Jest coś, czego nie rozumiem - powiedziałem. - Od tygodnia hulasz noc i dzień, a
wyglądasz, jakbyś przed chwilą wyszedł od krawca.
Nie odpowiedział mi.
- Pan mecenas ma u nas w garderobie parę zapasowych ubrań i koszul - powiedział
barman. - O piÄ…tej pan mecenas przebierze siÄ™ w wieczorowe ubranie. ZresztÄ…, o ile wiem,
pan mecenas ma w wielu lokalach dyżurne ubrania.
- O tym nie pomyślałem.
Wuj Józef zwrócił się nagle ku mnie.
- Nasz kochany doktór poinformował mnie, że zająłeś się szantażem - powiedział. - Jako
twój ewentualny obrońca nie będę cię zawracał z drogi, którą obrałeś. O ile masz oczywiście
na pokrycie kosztów obrony.
- To rzecz zrozumiała, Wuju.
- Jednak pamiętaj o tym, że zbrodnia, tak jak i sztuka, ma swoją logikę i do wyników
naprawdę zastanawiających można dojść tylko wtedy, kiedy się tę logikę odrzuci. Pamiętaj
także o tym, że przestępca jak i artysta przechodzi upadki właśnie wtedy, kiedy inni myślą,
iż znajduje się u szczytu. I pamiętaj o najważniejszym: nadchodzi dzień, w którym zbrodnia
staje się cnotą jak każde z nędznych, ludzkich przyzwyczajeń, a wtedy nastaje czas nudy. I
po cóż ci potrzebne te pieniądze?
60
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- Nie wziąłem tych pieniędzy dlatego, iż mi są potrzebne powiedziałem. - Nie są mi
potrzebne do niczego i wziąłem je właśnie dlatego. Nie wiem nawet, czy zdążę je przepić w
sposób stosowny.
Popatrzył na mnie.
- Więc jest aż tak zle?
- O ile lekarzom można wierzyć.
- Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego pijesz - powiedział Wuj Józef. - Pijaństwo to
rzecz dobra, nawet wskazana, ale dla umysłów wytwornych. Pijąc, należy strzec się w
rozmowie tematów wulgarnych; nie należy jednak wpadać w ekstazę religijną. Ty zaś pijesz
i milczysz. Zawsze byłeś starcem. Pamiętam dobrze, że już jako dziecko byłeś starym
człowiekiem. I nie zmieniłeś się wcale. Masz trochę siwych włosów. I to także przyszło zbyt
szybko. A teraz, jak słyszałem, wdałeś się w romans z wdową po poruczniku kirasjerów. To
w twoim stylu.
- Nie ma już kirasjerów, wuju. Ten człowiek był majorem lotnictwa.
- Wdowa - powiedział Wuj Józef jakby w zamyśleniu. - W tym jest pewna myśl. Już od
wielu lat marzę o tym, aby zostać czarującym wdowcem, i jak każdy marzyciel skazany
jestem na klęskę. Ale i w klęsce można znalezć smak, jeśli pragnęło się silnie. I cóż z twoim
majorem?
- Ostudzili go. Jak idÄ… twoje sprawy, wuju?
- yle. Mam teraz klienta, który zarąbał siekierą całą rodzinę, a potem podpalił chatę.
Zabawny człowiek. Wrócił niedawno z .Rosji, niezle opowiada.
- Wszyscy, którzy wracają z Rosji, niezle opowiadają - powiedziałem. - Rosja we
wszystkich rozwija talent gawędziarski.
- Właśnie. Opowiadał mi, że w czasie wojny pracował jako więzień na barce. W' czasie
burzy zniosło ich o kilkadziesiąt kilometrów. Nikomu z nich nawet nie przyszło do głowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]