[ Pobierz całość w formacie PDF ]
domu pokryty. Przyszedł Franek z Karolą, wzięły i obdarły wszystkie liście, powyrywały
badyle ze ziemi. No i trzęsie b t t morowe powietrze ze złości.
Po cóżeście wy toto zrobiły?
Wielkie święto, że my liście urwali! zaperzył się Franek. Masz mama o co
piekło robić&
Ten b mówi, że tu już do ciebie przychoóił rzekł Wiktor do żony.
A przychoóił. Nawet dwa razy. Gadał sobie coś, ja słuchała. Wygadał, co wieóiał,
i poszedł.
Ech, już z tym narodem to człowiek nigdy do ładu nie dojóie. To prawóiwy
kryminał ten kraj! Tu o goóinie óiesiątej wieczorem już ci nie wolno we własnym
mieszkaniu tupnąć obcasem w podłogę, bo się cały dom zleci. Nie wolno ci rozmówić
się z drugim głośniej, nie wolno ci w kuchni trzymać wiązki drzewa, palić ognia, jak
wiatr wieje, nie wolno chlusnąć naËîÄ… dla podpalenia w piecu, bo zaraz dwaóieÅ›cia pięć
Êîanciszków kary diabli wieóą, co tu wolno&
Szwajcar tymczasem wciąż do nich gadał. Judym wytłumaczył żonie, że on się tak
dopytuje, po co te óieci zrobiły mu taką krzywdę, żeby niszczyć dojrzewającą gałąz winną.
Kto ich tego nauczył, żeby takimi łotrami być już w óieciństwie.
Sprawa została odłożona do pózniejszego czasu, gdyż sam Judym nie rozumiał dobrze,
co tamten gada. Wieóiał tylko, że z tego mieszkania stanowczo go wyleją i że drugiego
w mieście bezwarunkowo nie znajóie. To go wprawiało we wściekłość. Przeklinał b ,
na czym świat stoi, wymyślał im po polsku i po szwajcarsku.
Emigrant, Robotnik
Wreszcie rzekł do żony:
Ja ci otwarcie powiem, że ja tu nie myślę sieóieć.
Góie?
A tu.
Cóż ty znowu gadasz?
Ja rznÄ™ do Ameryki.
t ² e (dialekt niem.-szwajc.) precz!
t ³biu e (z niem.: e ) obywatel, mieszczanin.
t t b (dialekt niem.-szwajc.) określenie pogardliwe, odpowiadające polskiemu: chamidło.
Luóie bezdomni om d u i 30
Wiktor!
To jest niewola, nie kraj! Zarabiam tu wprawóie więcej niż w Warszawie, ale
wiesz ty, ile przy Bessemerze płacą w Ameryce? Pisał mi Wąsikiewicz detalicznie. To jest
dopiero pieniąó
Cóż ty mówisz, cóż ty mówisz& mamrotała. To my już do dom nigdy&
Do Warszawy? Masz ci! Jakże ja mam wracać? Zgłupiałaś? A zresztą po jakie sto
tysięcy diabłów?
Myślał chwilę, a pózniej mówił głośno, wstrząsając głową:
Moja kochana, Bessemer jest wszęóie na świecie. Ja idę za nim. Góie mi lepiej
płacą, tam idę. Mam tu sieóieć w tej óiurze? Nie ma głupich!&
W oczach Judymowej wędrowały wciąż ściany, okna i sprzęty. Upadła na poduszki
jak bezwładne drewno i osłupiałymi oczyma patrzyła się w malowane deski sufitu, który
się z nią dokądś, w nieskończoność, w zaświaty posuwał, posuwał&
W życiu doktora Judyma zaczął się okres szczególny. Na pozór była to taka sama egzysten-
cja, te same obowiązki, takież dążności i starcia. W gruncie rzeczy jednak młody lekarz
stał się jak gdyby inną osobistością. To, co czynił, czym się zajmował, było zewnętrzną
powłoką jego istotnej natury, czymś niby ciało, w którego głębi wykwitł duch samoist-
ny. Leczenie chorych, rzeczy szpitalne i zakładowe, wyjazdy do dworów i wsi okolicznych
nie uległy zmianie, owszem, przychoóiły z większą jeszcze łatwością, ale była to tylko
eksploatacja żywej, kipiącej siły. Głąb duszy doktora Tomasza zajęło coś tak nowego, jak
nowÄ… jest wiosna po twardej zimie.
Mięóy jednym a drugim wschodem słońca zamknięte były jakby gaje czaroóiejskie,
dalekie od tego świata, schowane za wysokimi murami. Ciągle trwało to pachnące wra-
żenie, jakiego doznał w dniu kwietniowym, kiedy, przybywszy po raz pierwszy do Cisów,
stał w oknie i patrzał w głębinę alei.
Wiosna
Jeszcze gałęzie drzew wysokich są nagie, szare i chude jak chrusty leszczynowe. Barwa
ich sprzecza się z óiwnym błękitem, co się kurzy i stoi tuż nad ziemią, mięóy pniami,
niby rzadki, rozwiany dymek. Zaledwie pierwsze, zmarszczone i słabe liście wyprysły
z końców cienkich gałązek bzu. Ciężkie pęki jak złotolite gruzły zdają się spływać z bru-
natnych prętów kasztana. Słońce to płomienistym pożarem spada na wilgotną ziemię,
to odlatuje do modrych królestw swoich i ginie w różnobarwnej sukni obłoków. Jasne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]